List do oburzonego przyjaciela

Drogi Przyjacielu,

postanowiłem skierować do Ciebie tych kilka słów, gdyż najwyraźniej zaszło jakieś fatalne nieporozumienie. Otóż po medialnym rozpowszechnieniu warszawskiej Deklaracji LGBT+ oraz Standardów edukacji seksualnej w Europie Światowej Organizacji Zdrowia, pewna część moich wierzących znajomych zwerbalizowała negatywny stosunek wobec Deklaracji, a Ty – ku mojemu zdziwieniu – wyraziłeś wobec nich gorący sprzeciw. Oburzyłeś się na “oburzonych” i mocno skrytykowałeś “krytykujących”. Najłatwiej byłoby mi rzec, że prawda leży gdzieś pośrodku, ale tak to już czasami jest, że najzwyczajniej w świecie tam jej akurat nie ma.

Przy każdej możliwej okazji tworzysz narrację, w myśl której chrześcijanie polemizujący otwarcie z Deklaracją LGBT+, do których sam się poniekąd zaliczam, wchodzą w idealnie dopasowane buty faryzeuszy. Twierdzisz, że działamy w poczuciu moralnej wyższości, znajdując diabelską wręcz satysfakcję w roztrząsaniu cudzych słabości. W uzasadnieniu przesłałeś mi publiczne oświadczenie jednego z pastorów, który podkreślił, że “najbardziej boli nas cudzy grzech i najłatwiej przychodzi nam oburzać się na winy innych”, a przecież “legalista to ktoś, kto jest oburzony, że grzeszysz inaczej niż on”. Nie pamiętam już ile razy dowodziłeś, że płynące ze środowisk chrześcijańskich “oburzenie” na Deklarację LGBT+ jest dowodem zarówno fiksacji na punkcie seksualności, jak i ślepoty na dziesiątki mniej spektakularnych grzechów obecnych w naszych własnych szeregach. Ewangeliczna historia jawnogrzesznicy podniesionej z miłością przez Jezusa przesądza Twoim zdaniem, że ideologiczne zacietrzewienie, bo tak określasz mój sprzeciw wobec Deklaracji LGBT+, nie ma nic wspólnego z chrystusową wrażliwością na potrzeby bliźniego. Pozwól więc, że wyjaśnię o co mi właściwie chodzi.

Najwyraźniej nie dostrzegasz różnicy pomiędzy nieudaną próbą realizacji moralnych standardów a udaną próbą ich arbitralnej redefinicji. Różnicy między złamaniem prawa a zmienianiem prawa. Otóż, nigdy nie zdarzyło mi się publicznie polemizować z duchowym przywódcą, który przypadkowo ujawnił pozamałżeńską relację seksualną z dyrygentką lokalnego chóru, nawet jeśli grzech ten jest szczególnie gorszący i uderzył z impetem w misję Kościoła. Bez względu na to, czy nieszczęsny grzesznik nawrócił się ze swojej drogi, czy też beztrosko uciekł do ciepłych krajów, pozostawił po sobie obraz przygnębiającej hipokryzji. Podobnej niestety do tej, która wiele razy pojawia się w różnych formach również i w moim życiu. Nie znajduję tutaj przestrzeni do zaangażowanej polemiki, uprawiania moralizującej publicystyki lub teologicznej argumentacji. Raczej skłonny jestem zadumać się nad stanem własnego serca, czyli zrobić coś, do czego wytrwale nawołujesz.

Kościelny hipokryta nie kwestionuje jednak istnienia wiążących i obiektywnych wartości moralnych – paradoksalnie zazwyczaj właśnie dlatego ukrywa swój grzech, że mocno w nie wierzy! Działa zatem w obrębie ładu moralnego wynikającego z Bożego Objawienia i nie próbuje dokonać jego dekonstrukcji.

Zauważ jednak, że redefiniowanie prawa jest czymś znacznie poważniejszym niż zwykłe maskowanie przestępstwa. Śmiem twierdzić, że moralna herezja jest nieskończenie groźniejsza niż moralna hipokryzja, tak jak rząd, który uchwala ustawę aprobującą zabijanie Żydów jest nieskończenie groźniejszy od kościelnego organisty, który zwabia po cichu swojego żydowskiego sąsiada, aby w czarnej masce i rękawiczkach zemścić się za urojone krzywdy. Myślę, że nauczyciel mimo wszystko ma znacznie mniejszy problem z uczniem będącym na bakier z ortografią niż z uczniem kwestionującym obiektywne znaczenie liter alfabetu.

Myślisz zapewne: co to ma wspólnego z deklaracją LGBT i chrześcijańskim protestem? Cierpliwości, docieramy właśnie do sedna problemu! Wbrew Twoim sugestiom i słowom zaprzyjaźnionego pastora, sprzeciw wobec postulatów środowisk LGBT nie jest “oburzaniem się na winy innych”, ani legalistyczną pogardą dla tych, którzy po prostu “grzeszą inaczej niż my”. Nie jest w ogóle walką z zagubionym człowiekiem; jest walką ze zgubną ideologią. Nie jest walką z moralną hipokryzją; jest walką z moralną herezją. Nie jest walką z upadającymi grzesznikami; jest walką z kłamstwem, które odpowiada za ich upadek. Jest sprzeciwem wobec próby arbitralnej dekonstrukcji moralnego ładu zakorzenionego w Bożym Objawieniu, a nie – jak twierdzisz – rozstrząsaniem problemów tych, którzy w granicach tego ładu ponieśli spektakularną porażkę.

Proszę, nie powołuj się w kontekście postulatów LGBT+ na ewangeliczną historię jawnogrzesznicy, którą Jezus uratował z rąk uczonych w Piśmie. Raczej wyobraź sobie, że ta nieszczęsna kobieta zaczyna wygłaszać w obecności faryzeuszy i Jezusa płomienny manifest, wołając z oburzeniem, że ma prawo sypiać z kim chce; że banda facetów nie będzie jej mówić jak ma się prowadzić; że “niepożądane efekty biologiczne” usunie u znajomej lekarki-aborcjonistki, a Prawo Mojżeszowe jest zaledwie reliktem patriarchalnej opresji, wartym pogardy i obrzydzenia. Już? Wyobraziłeś sobie? Powiedz, jak zachował się Jezus?

Widzę już jak w odpowiedzi palisz się, aby zadać mi swoje ulubione pytanie: “Ale czy Ty w ogóle przeczytałeś Deklarację LGBT+ i Standardy edukacji seksualnej w Europie”? Tak, przeczytałem. I nie podzielam Twojej triumfalnej beztroski, ani przekonania, że dokumenty te są w zasadzie egzemplifikacją chrześcijańskich wartości, wśród których prym wiodą właśnie szacunek i otwartość na drugiego człowieka.

Przeczytałem na przykład, że w dzieciach w wieku od 4 do 6 lat, poinformowanych o społecznych i kulturowych uwarunkowaniach różnych wartości i postaw seksualnych, powinny być rozwijane “postawy otwarte i nieoceniające”, a także “akceptacja równych praw” oraz “szacunek dla różnych norm związanych z seksualnością”. Oczywiście chciałbym wierzyć, że “postawę otwartą i nieoceniającą” powinienem definiować w kategoriach słusznej walki z dehumanizacją lub pogardą wobec osób LGBT+, jednak obserwacja polityczno-społecznego dyskursu podpowiada, że chodzi tu na przykład o to, aby homoseksualizmu nie nazywać czymś “gorszym”, “nienaturalnym”, “niepożądanym” lub “grzesznym”. Chyba się ze mną zgodzisz? Chciałbym wierzyć, że “akceptacja równych praw” oznacza równy dostęp do opieki medycznej, edukacji lub miejsc pracy. Jak sam zaznaczył jednak jeden z czołowych polityków środowisk LGBT+, prawna batalia dotyczyć będzie również “równości małżeńskiej z adopcją”. Czy uznajesz te postulaty za słuszne, skoro nie widzisz niczego dwuznacznego we wpajaniu dzieciom postawy akceptacji wobec bliżej niezdefiniowanych “równych praw” LGBT+?

Cóż, niewątpliwie postawy i wartości seksualne uwarunkowane są społecznie i kulturowo, ale społeczeństwa i kultury również są czymś uwarunkowane. Na przykład upodmiotowieniem kobiety w kulturze chrześcijańskiej lub jej hedonistycznym uprzedmiotowieniem w wielu kulturach pozachrześcijańskich. Przyznasz chyba, że niefortunnie by się złożyło, gdyby każde zachowanie seksualne miało zasługiwać na powszechną akceptację tylko dlatego, że jest czymś uwarunkowane?

Swoje dzieci uczę i będę uczył nie tylko “postaw otwartych i nieoceniających”, ale również “postaw zamkniętych i oceniających”. Chcę, aby w ramach edukacji i procesu wychowania nabrały przekonania, że katalog zdrowych i naturalnych zachowań seksualnych jest raczej zamknięty niż otwarty, a także, aby potrafiły trafnie ocenić, co się w tym katalogu mieści. Zamierzam przekazać im prawdę o naturalnej komplementarności płci, o wiecznym prawzorze Oblubieńca-Chrystusa i Oblubienicy-Kościoła, o potomstwie jako naturalnym i pożądanym owocu seksualnej bliskości w małżeństwie, a także o empirycznie dowiedzionych deficytach w świadomości dzieci wychowywanych przez homoseksualne pary. Jak rozumiem, ta oczywista heteroseksualna preferencja daleka będzie od pożądanej “postawy otwartości i nieoceniania”, mam jednak szczerą nadzieję, że spotka się po stronie rzeczników LGBT+ wyłącznie z postawą otwartości i nieoceniania.

W procesie wychowawczym zamierzam precyzyjnie zdekodować również pojęcie “akceptacji równych praw”, tak aby nie było wątpliwości, że zależy mi na tym, aby prawo pozytywne (stanowione) możliwie najpełniej odzwierciedlało chrześcijański ład moralny, chroniąc i preferując to co dobre, piękne i prawdziwe. Wiem, wciąż podkreślasz, że przecież wartości chrześcijańskich mogę nauczać dzieci w domu, a szkoła i państwo powinny być neutralne światopoglądowo. Mógłbym wyjaśniać teraz niezliczone sprzeczności tkwiące w tym pojęciu, ale wystarczy jeśli powiem, że ze “światopoglądową neutralnością” jest jak z ciszą w wierszu Szymborskiej: “Kie­dy wy­ma­wiasz sło­wo Ci­sza, nisz­czysz ją“. Mam zresztą wrażenie, że dosyć specyficznie rozumiesz tę neutralność. Jeszcze wczoraj z zimną obojętnością (a może nutką sympatii?) spoglądałeś na protesty przeciwko określaniu na szkolnych lekcjach religii skłonności homoseksualnych jako “obiektywnie nieuporządkowanych”. Dzisiaj śledzisz protesty przeciwko przedstawianiu na szkolnych lekcjach wychowania seksualnego homoseksualizmu jako formy naturalnego uporządkowania i po zimnej obojętności nie pozostało ani śladu. Po której w zasadzie stronie lokujesz swoją neutralność?

Kończąc, mam wrażenie, że odmiennie definiujemy rolę i charakter misji Kościoła w świecie, stąd też pozwól, że nakreślę w tym temacie jeszcze kilka słów. Skoro przez Chrystusa stała się łaska i prawda, jak stwierdził Ewangelista Jan, to przez Kościół też powinna stawać się łaska i prawda. W przestrzeni prywatnej i publicznej, na kanapach i areopagach, w melinach i mediach, w świecie uczuć i idei – wszędzie. Zawsze razem i obok siebie, nigdy osobno, gdyż sojusz tych dwóch elementów jest tym, co charakteryzowało Boże Słowo na ziemi. Tak, masz rację, powinniśmy być oazą miłosierdzia dla zranionych, ale nie będziemy tym, czym powinniśmy być, jeśli nie będziemy jednocześnie ostoją prawdy dla błądzących. Pomyślano nas nie tylko jako długi most dla upadłych moralnie rozbitków, ale i wysoki mur dla moralnych rewolucjonistów. Prawda, którą odrzuca dziś zachodni świat – o zaprojektowanej przez Boga rodzinie i społeczeństwie składającym się z rodzin, a także o właściwym kontekście ludzkiej seksualności – nie jest jakimś opcjonalnym przypisem do Ewangelii, który śmiało można pominąć ratując przyjemność z lektury.

Jeśli błądzący przedstawiciele LGBT+ będą przytulani, ale już nie przekonywani; jeśli znajdą w nas rzeczników swojego losu, ale już nie rzeczników Bożej prawdy, oznaczać będzie to, że sól zwietrzała i na nic się już nie przydaje.

Proszę, nie powtarzaj, że Kościół ma fiksację na punkcie LGBT+. Równie dobrze mógłbyś oskarżać latarkę, że ma fiksację na punkcie ciemności. Tak to już jest, że głos prawdy i zdrowego rozsądku potrzebny jest najbardziej tam, gdzie jest go najmniej. Czasami mam wrażenie, że gdyby za kilkadziesiąt lat pojawiły się postulaty uznania zwierząt domowych za gatunek ludzki i objęcia ich Powszechną Deklaracją Praw Człowieka (niemożliwe?), to pierwszy uznasz sprzeciw Kościoła za fiksację na punkcie zwierząt.

Jeszcze jedno, Drogi Przyjacielu – bycie miłym naprawdę nie jest królową cnót i sercem Ewangelii. Kościół, który nie chce być kompasem dla błądzących okrętów, nie będzie również portem, do którego zawiną. Jeśli dziś nie będziemy wyrzutem sumienia, to jutro nie będziemy miejscem schronienia. Schronienia, dodajmy, nie przed “społecznym wykluczeniem” lub “homofobią”, ale zbliżającym się Bożym Sądem.

Bo chyba zgodzisz się ze mną, że ostatecznie po to tutaj jesteśmy?

Z wyrazami szacunku,

Twój Przyjaciel

  • 71 Wpisów
  • 0 Komentarzy
Szczęśliwy mąż i ojciec, prawnik, absolwent prawa na Uniwersytecie Śląskim oraz teologii w Wyższej Szkole Teologiczno-Społecznej w Warszawie. Zaangażowany w szereg inicjatyw chrześcijańskich. Redaktor Naczelny portalu nalezecdojezusa.pl oraz współtwórca portalu myslewiecwierze.pl. Interesuje się historią chrześcijaństwa w kontekstach społecznych i kulturowych, filozofią oraz apologetyką. Od kilku lat zachwycony Chrystusem jako Osobą, Ideą i Odpowiedzią.