Słów kilka o… gramatyce wśród chrześcijan
Co robi tekst o przecinkach na blogu aspirującym do miana chrześcijańskiego? Czy nie mamy przypadkiem do czynienia z przecedzaniem komara albo połykaniem muchy? Czy Bóg może mieć coś wspólnego z gramatyką, a styl naszego facebookowego pisania ze świadectwem wiary?
Po lekturze kolejnego ewangelizacyjnego posta, w którym przecinki uznano najwyraźniej za element zbytnio przysłaniający przesłanie, postanowiłem napisać właśnie o… pisaniu. Bo piszemy dzisiaj wszyscy – od niezliczonych smsów do znajomych przez komentarze na portalach społecznościowych aż po blogowe wpisy. Chyba właśnie wraz z tą powszechnością pisania pojawiło się zgubne przekonanie, że ważniejsze od tego jakpiszemy jest to co piszemy. Nie, nie zamierzam pastwić się nad facebookowym uwielbieniem dla “jezusa krula”, czy też takimi świadectwami, które w natłoku słusznego entuzjazmu dla wielkiego Boga nie znajdują miejsca dla rzeczy tak przyziemnych jak wielkie litery. Istnieją z pewnością tacy chrześcijanie, którzy z absolutnie usprawiedliwionych przyczyn nie zdołali zaprzyjaźnić się dotąd z istniejącymi zasadami poprawnego pisania, a przecież nikt nie dysponuje autorytetem i racjami wystarczającymi, by pozbawić ich prawa do radosnego dzielenia się wiarą. Nie o tym zatem będzie niniejszy tekst. A jeśli nie o tym, to o czym?
Zamierzam pochylić się nad innym zjawiskiem – świadomą obojętnością wobec reguł gramatyki ze strony tych, którzy okazują się być jej doskonałymi praktykami podczas sporządzania CV, pisania pracy licencjackiej lub wniosku o dotację. Mam na myśli chociażby wszechobecne posty lub komentarze o charakterze chrześcijańskim, w których z sobie tylko znanych przyczyn ograniczamy gramatyczną wrażliwość do minimum, uznając, że zainteresowani i tak zrozumieją, a ponadto przecinki jeszcze nikogo nie zbawiły.
Tak to już jest, że w erze powszechnego przelewania myśli na ekran wklepujemy słowa z prędkością myśli, nie dbając o ich przejrzystość, poprawność, ani też adekwatność. Kliknięcie klawisza “enter”, natychmiast po wpisaniu ostatniego wyrazu wypowiedzi, wydaje się być dla nas – dzieci cyfrowej rzeczywistości – równie naturalne jak zamknięcie ust po zakończonym przemówieniu. Tym samym, brakuje już czasu na ponowną analizę wypowiedzi, zweryfikowanie poprawności przyjętej struktury językowej lub zniwelowanie “ortograficznego ryzyka”. Reguły poprawnej polszczyzny stają się przy tym zbędnym ograniczeniem dla uskrzydlonej myśli, musząc ustąpić ostatecznie przed natchnionym słowotokiem. “To normalne!” – myślimy. Żeby wpisać “ó” trzeba natrudzić się przecież dwukrotnie lub trzykrotnie bardziej niż przy “o” – a przecież kiedy literek tych nazbiera się wystarczająco dużo, zaoszczędzimy co najmniej kilkanaście minut, które można przeznaczyć chociażby na modlitwę (czyżby?). W chrześcijańskim świecie rzeczy tak wielkich jak przełomy brakuje miejsca dla rzeczy tak małych jak przecinki. Krótko mówiąc, bezapelacyjnie króluje wśród nas styl pisania bez zbędnego “bulu”, ale w pełni “nadzieji”, że świat pod drugiej stronie zrozumie co mamy na myśli.
Cóż, wydaje mi się, że poprawność pisania nie jest czynnikiem neutralnym moralnie, niezwiązanym zupełnie z kategorią dobra lub zła. Wręcz przeciwnie, chyba warto zaryzykować tezę, iż niedbałe pisanie jest po prostu złe, tak samo jak świadome lekceważenie gramatycznych reguł.
Forma pisania nie tylko nie jest wtórna wobec treści, ale i sama w sobie jest treścią. Stanowi ważne uzupełnienie pisemnej wypowiedzi, a także tworzy pierwszą wizytówkę wypowiadającej się osoby. Oto kilka przyczyn, dla których myślę, iż chrześcijanin powinien zaprzyjaźnić się z gramatyką i wbrew panującej kulturze lekceważenia reguł pochylić się nad poprawnością językowych konstrukcji.
1. Poddając się gramatyce, czynimy przestrzeń dla Bożego Słowa.
Brzmi niedorzecznie? Być może. Jednak, czy czymś zdecydowanie bardziej niedorzecznym nie jest świadomelekceważenie konstrukcji, na której oparte zostało Objawienie? Tak, Boże Słowo stało się ciałem, ale ciało to dotarło do nas w postaci słów, a słowa w eskorcie gramatyki. O ile mi wiadomo, nikt z nas nie jadł z Chrystusem przy jednym stole i nikt z nas nie patrzył mu w oczy podczas kazania na górze – Ewangelia dotarła do nas jako opowieść. Słowa tej opowieści zrozumiałe są wyłącznie dzięki istniejącym regułom ich interpretacji. To dzięki formom literackim, przecinkom, wielkim literom, spójnikom, zdaniom podrzędnym i nadrzędnym mamy zrozumiałą, klarowną i przemieniającą Ewangelię. To dzięki gramatyce możemy widzieć w zastępach słów poruszającą kompozycję, z której wydobywa się na powierzchnię sens i znacznie. Boże Słowo zostało nam darowane w słowach, ale słowa te są zrozumiałe wyłącznie dzięki istniejącym i zaakceptowanym powszechnie regułom ich wykładni. Błogosławiona niech będzie gramatyka, która umożliwia rozumienie tak wspaniałej Ewangelii!
Systematyczne ignorowanie reguł pisowni prowadzi wprost do ich marginalizacji, a tym samym pomniejszenia uniwersalnej roli nie tylko w przestrzeni luźnych, internetowych dyskusji, ale i w każdej innej. Więcej, wulgaryzacja języka, jego nieustanne zubożanie, upraszczanie i ujednolicanie, prowadzi bezpośrednio do wyobcowania myśli ze świata Pisma Świętego. Świata, w którym barwny i bogaty język odgrywa przecież kluczową rolę, a dziesiątki form literackich i różnorodnych konstrukcji językowych służą wielkiemu zadaniu modelowania umysłu w sposób czyniący przestrzeń dla Ewangelii.
Gdy uczyłem się języka polskiego w jednej z sal miejskiego gimnazjum, towarzyszył nam wywieszony na ścianie napis: granice mojego języka oznaczają granice mojego świata. Ten znakomity cytat Ludwiga Wittgensteina dobrze oddaje zasadniczą zależność pomiędzy językiem – jako nośnikiem znaczeń – a światem towarzyszących nam idei. Pogorszenia jakości używanego języka lub nawet pomniejszenia jego roli na rzecz obrazu – świata wizualnych i dźwiękowych wrażeń – nie sposób uznać na naturalną kolej rzeczy lub jeden z neutralnych przejawów cywilizacyjnego postępu.
Czy trzeba poświęcać czas na przekonywanie, że umysł nie dostrzegający kluczowej roli językowej precyzji uczyni z Pisma Świętego fabrykę własnych znaczeń? Brak codziennego poddania gramatyce z pewnością nie koresponduje z Bożym pragnieniem precyzyjnego wyrażenia siebie w Piśmie Świętym.
2. Poddając się gramatyce, uczestniczymy w budowaniu wspólnoty.
Język istnieje zawsze w ramach określonej wspólnoty, tworząc ją i konsolidując. Właściwie, przyjęte powszechnie reguły pisania wypływają ze wspólnotowej zgody służącej do wzmocnienia efektywności wzajemnej komunikacji. To dzięki utrwalonym i zaakceptowanym regułom poprawnego konstruowania sądów możliwym staje się rozumienie przepisów drogowych, stosowanie prawa, czytanie instrukcji, uczestniczenie w procesie edukacji lub przekazywanie określonych wartości.
Czym innym jest świadomie lekceważenie owych reguł, jeśli nie impertynenckim ignorowaniem wspólnotowego dorobku i brakiem szacunku wobec uzgodnionego powszechnie modelu komunikacji? Czy w dobie Internetu osławione szkolne dyktanda uznać należy za ciemny relikt czasów, w których przywiązywano jeszcze wagę do zbędnych szczegółów? Czy świadome przechodzenie na czerwonym świetle gramatycznych reguł uznać należy za finalną emancypację myśli, świadectwo dynamizacji przestrzeni publicznej lub dowód na równouprawnienie wszystkich sposobów wyrażania myśli? Jeśli o mnie chodzi, nadal nie widzę w tym niczego prócz nastoletniej lekkomyślności, która naraża się na potrącenie przez pędzącą ciężarówkę znaczeniowego chaosu.
Język tworzy płaszczyznę porozumienia na wszelkich możliwych poziomach. Dlaczego chrześcijanie mieliby dokonywać jego świadomej dekonstrukcji?
3. Poddając się gramatyce, uwypuklamy istniejącą hierarchię wartości.
O co chodzi? O adekwatność formy względem treści, o rozpoznanie gradacji różnych wymiarów życia. Kiedy piszę w pośpiechu do żony, oznajmiając, że jednak nie ma w Biedronce oliwy z oliwek, komunikuję treść, która jest obiektywnie mniej ważna od tej komunikowanej na Facebooku, że jednak jest zbawienie w Chrystusie. Te dwa komunikaty dzieli ewidentna przepaść, dlaczego miałbym uzewnętrzniać je w sposób jednakowo niedbały? O ile w pierwszym przypadku pozwolę sobie na litrówki i wyrazowe potknięcia, o tyle w drugim sprawdzę treść trzykrotnie. To jeden ze sposobów na uszanowanie nadzwyczajnego znaczenia Ewangelii i podkreślenie go przed lekceważącą językową poprawność kulturą.
Jeśli kłamstwo ma krótkie nogi, to nasza chrześcijańska obojętność wobec form w ogóle nie ma nóg. Załamuje się już wtedy, gdy trzeba napisać podanie do pracy, urzędową prośbę o wynajęcie amfiteatru lub wniosek o przeniesienie dziecka do innej klasy. W takich momentach intuicyjnie rozpoznajemy, że różnorodność języka służy między innymi do słusznego uwypuklania różnic pomiędzy poszczególnymi wartościami i podkreślenia znaczenia najważniejszych społecznych instytucji, urzędów lub mechanizmów. Dlaczego mielibyśmy przyjąć, że sposób w jaki komunikujemy Ewangelię jest obojętny, neutralny moralnie lub nieistotny?
Chcę zatem poddawać się gramatyce, dobierać adekwatne(!) słowa i konstruować możliwie najlepsze (choć zawsze ułomne) zdania, aby uwypuklać znaczenie komunikowanej Ewangelii, a tym samym aby czynić zadość obiektywnie istniejącej hierarchii wartości.
4. Poddając się gramatyce, okazujemy szacunek dla rozmówcy.
Językowa poprawność świadczy nie tylko o szacunku do przekazywanej treści, ale i o szacunku dla jej odbiorcy. Czasami, pisząc nieskładnie i lekceważąc wszelkie reguły gramatyczne, tłumaczymy się szacunkiem do własnego czasu. Jednak czy nie wskazujemy tym samym na zupełny brak szacunku dla czasu rozmówcy? To on będzie musiał zastanawiać się nad tym, co też mieliśmy na myśli, będąc zmuszonym do prób rekonstrukcji gramatycznej konstrukcji tekstu. To on będzie zmuszony do mozolnej próby odczytania zamierzonego przez nas sensu, tracąc przy tym cenne sekundy własnego czasu. Któż z nas nie lubi czytać wypowiedzi klarownych, uporządkowanych, przejrzystych i poprawnie napisanych? A jeśli lubimy, czy zapomnieliśmy o fundamentalnej zasadzie wyrażonej przez Chrystusa – jak chcecie, aby ludzie wam czynili, czyńcie im tak samo i wy?
Kiedy lekceważę reguły pisowni, okazuję brak szacunku nie tylko wobec abstrakcyjnych zasad poprawnej polszczyzny, ale i wobec konkretnego człowieka, który po drugiej stronie ekranu będzie usiłował odczytać moje słowa właśnie przy wykorzystaniu tych zasad.
Przecinki są sposobem, w jaki okazuję miłość bliźniemu – mogę wesprzeć proces właściwego zrozumienia mojej wypowiedzi. Mogę podpowiedzieć, gdzie postawić pauzę podczas czytania i pomóc rozpoznać wtrącone mimochodem zdanie. Moja staranna gramatyka może okazać się błogosławieństwem i praktycznym wyrazem troski o jakość naszej komunikacji. Dlaczego miałbym rezygnować z tak wspaniałej możliwości usłużeniaczłowiekowi po drugiej stronie ekranu?
I nawet, jeśli pozostałe wskazane powyżej argumenty nie wydają się być przekonujące, to ten ma w mojej ocenie charakter rozstrzygający.
Konkludując, nie jestem mistrzem pióra, większość z nas także. Możemy jednak traktować słowa z szacunkiem, uwagą i należnym im respektem, nie pozwalając, aby całkowicie wydostały się spod zbawiennej jurysdykcji przyjętych reguł pisowni. Zdyscyplinowany, chrześcijański umysł powinien charakteryzować się językową odpowiedzialnością. To przecież my, bardziej niż ktokolwiek inny, rozpoznajemy znaczenie słów, za pomocą których słyszalne jest Słowo. Misją Kościoła w świecie jest nie tylko zwiastowanie Ewangelii, ale i przygotowywanie warunków umożliwiających jej zrozumienie. Dbałość o język, szacunek do gramatyki i wyróżniająca się jakość doboru słów powinny być znakiem firmowym współczesnego chrześcijaństwa, na równi z dbałością o powszechną dostępność Pisma Świętego. Jedno nie może wszak istnieć bez drugiego.
Przypomnijmy sobie z jak wielką pieczołowitością filmowi bohaterzy chronią na froncie pomięte listy od swoich żon, wielbiąc pogięte karki na równi z zawartym w nich wyznaniem miłości. Nie dlatego, że kartki są tego warte, ale dlatego, że miłość jest.
Biorąc z nich przykład, szanujmy słowa i towarzyszącą im gramatykę jako instrumenty służące Bogu do objawienia swojej zbawczej Ewangelii. Nie dlatego, że gramatyka jest tego warta, ale dlatego, że Ewangelia jest!