“Nie w mądrości mowy”, czyli o chrześcijańskiej elokwencji
Apostoł Paweł stwierdził w liście do Koryntian, iż zwiastowanie ewangelii “w mądrości mowy” pozbawia krzyż Chrystusa mocy (1,17). Słowa te wykorzystuje się często jako młot na zwolenników racjonalnej, logicznej i elokwentnej prezentacji Ewangelii, przeciwstawiając naturalnym umiejętnościom człowieka ponadnaturalne działanie Ducha Świętego. Czy słusznie?
Czy rzeczywiście apostoł Paweł zachęcał do wyeliminowania z procesu ewangelizacji trudnych wyrażeń, brawurowych analogii lub też specjalistycznych pojęć? Czy barwny, uporządkowany gramatycznie i urozmaicony język stanowi w ocenie apostoła wyłącznie substytut Bożej mocy?
Nie ulega wątpliwości, iż poprawne odczytanie znaczenia jakiegokolwiek tekstu (w tym tekstów biblijnych) wymaga uwzględnienia “środowiska” – panujących konwencji językowych, zwyczajów kulturowych i skonkretyzowanej sytuacji adresatów. Oderwanie tekstu od kontekstu czyni go pretekstem. Beztroskie podejście do przepaści dzielących nas epok skutkować będzie wpisaniem własnego, ułomnego znaczenia w istniejącą formę natchnionego tekstu. Aby zrozumieć zatem słowa apostoła Pawła, musimy spróbować spojrzeć na jeden z największych kulturalno-sakralnych ośrodków ówczesnej Grecji – osławiony Korynt. Materiał historyczny – w tym szereg dowód literackich oraz archeologicznych – pozwala stwierdzić, iż Korynt pozostawał w tamtym okresie (ok. 60 r. n. e.) pod znaczącym wpływem myśli sofistyczej, co nakazuje spojrzeć na całą narrację listu do Koryntian w zupełnie innym świetle.
Sofistyczna pogarda dla prawdy
Kim byli więc sofiści? Zazwyczaj wędrownymi nauczycielami, sprzedającymi praktyczną wiedzę pozwalającą wspinać się uczniom się po szczeblach społecznej hierarchii. Nauczali retoryki, polityki i filozofii, przy czym za jądro ich filozoficznych przekonań uznać należy najczystszą formę relatywizmu. Sofista nie wierzył w istnienie powszechnej prawdy, będąc przekonanym, iż człowiek pozostaje pod tak silnym wpływem zmysłów, iż wszelkie poznanie jest subiektywne i zindywidualizowane. Tym samym, sofiści nie próbowali nawet nauczać prawdy, koncentrując się raczej na sposobach, za pomocą których można przekonać rozmówcę do własnych twierdzeń. W konsekwencji wyznawali izostenię, czyli pogląd głoszący, iż wobec każdego twierdzenia można wysunąć przeciwstawne i oba będą charakteryzować się tym samym stopniem wartości. Władysław Tatarkiewicz ujął to w taki sposób: jaka w każdej sprawie odpowiedź jest trafna, to zależy od człowieka, który ją daje. Dlatego też w każdej sprawie może się zdarzyć, że będą o niej wypowiadane zdania ze sobą sprzeczne. W jaki sposób wartościować więc pojęcia i idee? Sofiści odpowiadali, iż nie za pomocą kryterium prawdziwości, gdyż tej nie jesteśmy w stanie dowieść, ale za pomocą użyteczności. Byli więc zadeklarowanymi pragmatykami, twierdzącymi, iż prawdziwe jest to, co pozwala osiągnąć pożądany skutek. Wszystkie prawdy zaliczyli tym samym do kategorii umowy społecznej (tzw. konwencjonalizm). Słynne twierdzenie Protagorasa (będącego jednym z przedstawicieli sofistów) – człowiek jest miarą wszechrzeczy – znakomicie charakteryzuje jądro sofistycznego myślenia. To człowiek czyni rzeczy prawdziwymi, wtedy kiedy chce i jak chce. To on stanowi kryterium, według którego należy porządkować rzeczywistość.
Sofistyczna miłość do “mądrości mowy”
W jaki sposób zorganizować więc społeczeństwo, skoro wszystko jest relatywne, a każdy pogląd równoprawny? Zwyciężą te idee, które zostaną najlepiej wyrażone. Retoryka staje się w takiej sytuacji uniwersalnym kluczem do władzy i powodzenia. Określone tezy zdobędą szacunek i uznanie nie ze względu na swoją prawdziwość (gdyż żadna teza nie jest prawdziwsza od drugiej), ale dlatego, że znajdą się w ustach najzdolniejszego mówcy, potrafiącego pochwycić uwagę, zdobyć sympatię i posłuch wśród słuchaczy. Nie chodzi więc o to, co mówić, ale jak mówić – świat należy do tych, którzy opanowali sztukę słownej żonglerki, potrafiąc przeplatać plastyczne historie celnymi puentami i niszczyć oponentów za pomocą doskonale wyprofilowanych konstrukcji językowych. Uczono się jak zakorzeniać w umysłach idee w taki sposób, by nie wchodzić tam przez zamknięte od wieków drzwi prawdy.
Rzecznik prawdy w świecie relatywizmu
Apostoł Paweł napisał do Koryntian: mowa moja i zwiastowanie moje nie były głoszone w przekonujących słowach mądrości, lecz objawiły się w nich Duch i moc. (1 Kor 2,4) Apostoł narodów nie przyszedł do Koryntu jako wymowny uczeń relatywizującego sofisty, raczej jako niewyróżniający się wymową rzecznik absolutnej prawdy. To właśnie dlatego zakorzenieni w sofistycznym myśleniu Koryntianie mówili o nim – “wygląd zewnętrzny lichy, a mowa do niczego.” (2 Kor 10,10) Najwyraźniej Apostoł Narodów nie posiadał wymowy zdolnej pochwycić uwagę Koryntian, ich smak i gust pozostawały bowiem pod przemożnym wpływem sofistycznego środowiska. Być może to właśnie dlatego tak dużym powodzeniem cieszył się w Koryncie Apollos, “mąż wymowny”?
Uwzględniając zarysowane powyżej tło, wydaje się, że Apostoł Paweł kieruje do świeżo nawróconych konwertytów gorącą prośbę: wierzcie mi nie z powodu tego jak głosiłem (gdyż nie dorównuję elokwencją waszym dotychczasowym nauczycielom), ale z powodu tego, co głosiłem (gdyż w tym zakresie znacznie ich przerastam). Apostoł Narodów w krzyżu Chrystusa dostrzega ostateczne zaprzeczenie idei relatywizmu i kres religijnego pragmatyzmu, wyznającego wyłącznie takie zasady, które przynoszą wymierne korzyści ekonomiczne lub społeczne. Głosi objawioną przez Boga absolutną i obiektywną prawdę, a więc coś czego sofiści nie mogli zaakceptować. Prawdę, która wstępuje na scenę historii jako powszechna, piękna i niezaprzeczalna królowa umysłów, domagająca się od słuchaczy absolutnego posłuszeństwa. Nie można wysłać jej do haremu ulubionych idei i wzywać od czasu do czasu dla spełnienia zachcianki snobistycznego pragnienia. Nie można jej uznać też za jeden z wielu straganów na sofistycznym targu konkurujących idei – przecież Ewangelia nie nabiera blasku dzięki nadzwyczajnym zdolnościom zwiastujących ją oratorów, wręcz przeciwnie – przydaje blasku nawet tym, których słowa nigdy nie wznoszą się ponad przeciętność. Zdecydowanie nie jest uzależniona od złotoustych oratorów, którzy za pomocą promptera i sztabu zatrudnionych piarowców próbujących ubrać przeciętną myśl w kreację, która zwróci uwagę świata. Czy dotarliśmy zatem do miejsca, w którym należy stwierdzić, że dobry chrześcijanin nie powinien mieć zbyt wiele wspólnego z elokwencją, a piękny i precyzyjny język przynależeć powinien raczej do slamsów herezji niż królestwa prawdy? Nic bardziej mylnego.
Alternatywą dla bezbożnej elokwencji nie jest brak elokwencji
Alternatywą dla sofistycznej, ufającej w swoją moc elokwencji nie jest brak elokwencji, lecz elokwencja ufająca w moc Chrystusa. Spróbujmy zobrazować powyższą tezę za pomocą prostej ilustracji. Jedna z wiodących firm poszukuje kierownika działu produkcji. Praca jest ambitna, prestiżowa i dobrze płatna, więc pod drzwiami ustawia się kolejka chętnych. Tuż obok siebie oczekuje dwóch mężczyzn w sile wieku, wyróżniających się spośród tłumu kandydatów szykownymi i drogimi garniturami. Na pozór niczym się od siebie nie różnią (garnitury wyglądają bliźniaczo podobnie!), jednak w trakcie rozmowy kwalifikacyjnej szybko okazuje się, że ubrali się w taki sposób z dwóch skrajnie odmiennych przyczyn. Pierwszy z kandydatów nie posiada odpowiednich kompetencji, doświadczenia oraz istotnej wiedzy, postanowił zatem zaufać mocy pierwszego wrażenia – wyjątkowo szykowny garnitur ma za zadanie przysłonić przykry brak merytorycznych argumentów i za pomocą nienagannej prezencji przekonać rozmówcę. Drugi z kandydatów legitymuje się natomiast ponadprzeciętną wiedzą i niezwykle bogatym doświadczeniem zawodowym, wybrał zatem tak szykowny garnitur wyłącznie po to, aby ubiór w pełni korespondował z merytorycznymi argumentami. Gustowna i dystyngowana prezencja nie służy w jego przypadku ukryciu faktu braku kompetencji, ale ich właściwemu wyeksponowaniu. Obaj kandydaci ubrani są tak samo wykwintnie, jednak o ile pierwszy kandydat traktuje garnitur jako źródło swojej nadziei, o tyle drugi jako właściwy sposób na jej podkreślenie. Szaleństwem byłoby pomyśleć, że kandydat z kompetencjami – w celu najbardziej efektywnego odróżnienia się od kandydata bez kompetencji – założyć powinien na rozmowę kwalifikacyjną trampki, krótkie spodenki i kwiecistą koszulkę. Oznaczałoby to mniej więcej tyle, że za każdym razem, kiedy ktoś wykorzystuje zakrzywiony nóż w celu zabicia sąsiada, pozostali powinni zaprzestać krojenia chleba zakrzywionym nożem, a ilekroć jakiś zdeprawowany człowiek założy rodzinę zastępczą wyłącznie w celu pobierania państwowych zasiłków, powinno się rozwiązać wszystkie istniejące w okolicy rodziny zastępcze. To absurdalne wnioskowanie zakorzenia się niekiedy w chrześcijańskim myśleniu o oddzieleniu od świata, będąc przejawem uzasadnionej, lecz źle ukierunkowanej troski. Fakt złego wykorzystania garnituru przez kandydata bez kompetencji nie oznacza, że kandydat z kompetencjami powinien zrezygnować z garnituru. Oznacza, że powinien wykorzystać go w inny, właściwy sposób. Fakt powszechnego wykorzystywania pięknych słów, poruszającej poezji i przekonującej argumentacji na rzecz kłamstwa nie powinien skłaniać nas do porzucenia pięknych słów, poruszającej poezji i przekonującej argumentacji. Wręcz przeciwnie, powinniśmy odzyskać je dla prawdy, niczym zazdrosny mąż odbić ukochaną z rąk bezwzględnych porywaczy. Słowa zostały bowiem porwane przez grzech i dopiero w ramach chrześcijaństwa może nastąpić ich pełne odkupienie.
“Piękne słowa jeszcze nikogo nie zbawiły”
I taki jest właściwie morał wypływający z tego artykułu. Nie widzę żadnego powodu, dla którego podczas myślenia, pisania lub mówienia o chrześcijaństwie powinienem “zdejmować garnitur” i “ubierać kwiecistą koszulę”. Garnitur nie jest groźny, dopóki nie pokładam w nim nadziei. Ba, jest niezwykle przydatny, a czasami wręcz niezbędny. Piękno Bożego Słowa przekazywane jest w ludzkich słowach, zatem mój stosunek do słów i Słowa musi być symetryczny. Dlaczego miałbym oddawać precyzję języka dla prawoznawstwa, a piękno metafor dla piewców romantycznej miłości? Czyż prawoznawstwo i romantyczna miłość nie są tylko słabymi refleksami Tego, w którym spotyka się Prawo i Miłość? Czy kochając gaszącą pragnienie wodę, nie powinniśmy troszczyć się o właściwy stan naczyń, w których ją przechowujemy?
Tym, którzy wytrwale przypominają, że “piękne słowa jeszcze nikogo nie zbawiły”, należy wytrwale przypominać, że brzydkie również. Elokwencja nie jest samodzielnym obrazem. Jest wyłącznie lustrem, które odbija dokładnie ten obraz, ku któremu zostanie skierowane. Rolą chrześcijańskiego pisarza, apologety, blogera, kaznodziei, poety lub wokalisty jest zatem takie ułożenie lustra, które umożliwi wykorzystanie nietuzinkowych, prowokujących, barwnych i precyzyjnych zestawień słów do portretowania niezmiennych prawd wiary. Nie zamierzam rzecz jasna polemizować z tymi, którzy z łatwością wykażą, iż wielu filozofów, wszelkiej maści pragmatyków i polityków uczyniło z elokwencji most umożliwiający przemycenie na drugi brzeg małostkowych ambicji, niezaspokojonej próżności lub kwitnącej pychy. Mądra armia nie burzy jednak mostów prowadzących do zdobytego miasta tylko dlatego, że kilka dni wcześniej poruszały się po nich jednostki wroga. Wręcz przeciwnie, oczyszcza je z porzuconych pojazdów i natychmiast wykorzystuje dla własnych celów.
Nie twierdzę przy tym, że Bóg nie może wykorzystać niezgrabnego i niepoprawnego języka, ani też, że wszyscy chrześcijanie powinni zapisać się niezwłocznie na kurs retoryki. Twierdzę jedynie, iż każdy – w miarę posiadanych możliwości i zdolności – powinien dbać o jakość używanego przez siebie języka, a ci spośród nas, którzy otrzymali ich więcej, nie powinni ukrywać się z powodu lęku przed posądzeniem o “cielesność”, “pychę” lub “próżność”. Szczególnie ludzie Księgi powinni docenić różnorodność równouprawnionych sposobów mówienia o Bogu, trudno bowiem o większą rozpiętość form i głębsze bogactwo języka niż to, które znajdujemy na kartach Pisma Świętego. Z drugiej strony, ci spośród nas, którzy posiadają umiejętność wprawnego władania językiem, nigdy nie powinni zapomnieć, że to nie od ludzkiej elokwencji zależy zbawienie słuchacza, a klucz do ludzkiego serca nie znajduje się w zgrabnych zestawieniach słów. Posiadane umiejętności nie powinny stymulować pychy lub prowadzić do pokusy ufania naturalnym umiejętnościom, wręcz przeciwnie – niech prowadzą wyłącznie do pokornego zrozumienia granic ludzkich możliwości.
Z mego serca tryska piękne słowo
Podsumowując, apostoł Paweł nie zalecał w liście do Koryntian lekceważenia możliwości języka oraz pogardy dla mądrej i skutecznej argumentacji, wręcz przeciwnie – sam list jest przecież doskonałą ilustracją intelektualnej sprawności i ufającej Chrystusowi elokwencji. Czy można sobie wyobrazić bowiem bardziej wyrafinowaną grę językową, niż porównanie z ludźmi “głupstwa Bożego” i “słabości Bożej”(!)? Sofistyka czyni z elokwencji sztukę dla sztuki, mającą karmić zepsute pragnienia egoistycznej natury. Buduje most, który nie oferuje przeprawy na brzeg obiektywnej prawdy. Chrześcijaństwo natomiast wykorzystuje elokwencję dla chwały Chrystusa, wierząc, że Ewangelia warta jest starannej, głębokiej i poruszającej prezentacji.
Obyśmy mogli powiedzieć od czasu do czasu: “z mego serca tryska piękne słowo: utwór mój głoszę dla króla; mój język jest jak rylec biegłego pisarza.” (Ps 45,2) Chrystus jest tego warty.