Chrześcijanin może więcej
“Ach, wasze nędzne życie, biedni chrześcijanie! Robiąc to, co nakazuje wam kościół staliście się niewolnikami kolejnej ideologii. Straciliście chwalebną autonomię wyzwolonej jednostki, utopiliście w kałuży średniowiecznych bajek suwerenność, zgubiliście bezcenną wolność!”
Któż z nas nie słyszał tych coraz odważniej artykułowanych wyrazów współczucia? Cóż, nihil novi! Bolesne oskarżenie chrześcijaństwa o spętanie ludzkiego bytu przetacza się głośnym echem przez najstarsze kartki kalendarzy.
Bóg i wszechobecne znaki zakazu
Autentyczny chrześcijanin jawi się w wyobraźni niewierzących jako przeraźliwie biedna istota, nad którą właściwie można byłoby pochylić się ze współczuciem, gdyby nie fakt, że jest tak bardzo przekonana o swojej wyższości. Niczym Samson po utracie włosów – w trudzie i znoju pracuje dla ideologicznego ciemiężyciela, zapominając powoli jak smakuje możliwość robienia dokładnie tego, na co ma się ochotę. Mówiąc innymi słowy, wyznawcy Chrystusa jadą przestronną autostradą życia w lśniącym, sportowym ferrari, jednak co kilkaset metrów napotykają na kolejne znaki ograniczające prędkość. Gdy tylko ten skrzywdzony przez kościół chrześcijanin rozpędzi boild, ciesząc się wiatrem we włosach i szaleństwem życia, zaraz musi gwałtownie naciskać hamulec. Bo kościół. Bo Biblia. Bo Bóg. Wolność seksualna? Wykluczona. Weekendowe szaleństwo do utraty świadomości? Nie do pomyślenia! Danie po twarzy komuś, kto na to zasłużył? Nie ma mowy. Satysfakcjonująca zemsta? Nie tym razem. Niedziela przed telewizorem? Nie bardzo. Krótko mówiąc, definicja chrześcijanina staje się w tej sytuacji prostsza niż mogłoby się wydawać: człowiek, który dał się zakuć w ciężkie kajdany religijnego systemu w zamian za mętną obietnicę chwały po śmierci.
Nic nie możesz robić!
“Współczuję ci, nic nie możesz robić!” – słyszałem dziesiątki razy w ramach odpowiedzi na stanowcze “nie idę”, “nie piję”, “nie chcę”. Sformułowanie “nic nie możesz robić” nacechowane jest oczywiście pewnego rodzaju wyolbrzymieniem, dobrze oddaje jednak główną myśl zaniepokojonych sceptyków: “nic” oznacza w tym przypadku “nic przyjemnego”; nic na co każdy normalny człowiek miewa od czasu do czasu ochotę. Cóż, czy rzeczywiście musimy przyznać ze wstydem, że chrześcijaństwo przypomina kolejną zaborczą ideologię, wyciągającą brudną dłoń po sumienie, wolę i wolność? Skoro sam Chrystus często koncentrował swoje wypowiedzi wokół wolności, obiecując jej pełne urzeczywistnienie w ramach Bożego Królestwa, czy rzeczywiście praktyczny wymiar wiary oddzielony jest lata świetlne od wzniosłych haseł Ewangelii?
Kto decyduje na co mam ochotę?
Współczesny europejczyk wysysa z mlekiem matki przekonanie, iż wolność jest możliwością czynienia dokładnie tych rzeczy, na które ma się w danej chwili ochotę. Innymi słowy: wolność jest wtedy, gdy nikt nie mówi mi jak mam żyć, a ja podejmuję decyzję w swobodny i niczym nieograniczony sposób. Tak definiowana wolność upatruje w możliwości samostanowienia pełne urzeczywistnienie człowieczeństwa. Abstrahując od politycznego wymiaru przywołanej definicji, warto pochylić się przez moment nad jej faktycznym znaczeniem w codziennym życiu człowieka.
Jeśli wolność rzeczywiście polega na możliwości czynienia rzeczy, na które mamy ochotę, to należy zadać kolejne pytanie: czy jestem wolny w decydowaniu na co mam ochotę? Wyobraźmy sobie kogoś, kto będąc zamkniętym w klatce wypełnionej piaskiem wykrzykuje z entuzjazmem: “jestem wolny – mogę zbudować dokładnie to, na co mam ochotę: zamek, figurę szachową lub fosę!” Cóż, w pewnym sensie rzeczywiście posiada możność decydowania, jednak wyłącznie w rozpaczliwie wąskim zakresie, o którym zadecydował de facto ktoś inny. Smakosz dysponujący w restauracji możliwością wyboru wyłącznie trzech dań – kurczaka faszerowanego kozim sercem, kurczaka w sosie sojowym oraz kurczaka po chińsku – raczej nie będzie sławił związanej z tym wolności wyboru, lecz czym prędzej poszuka lokalu oferującego bogatsze menu. Stanisław Jerzy Lec napisał kiedyś, iż wróbel w klatce dla orła czuje się wolny. Otóż to. Jeśli możliwość wyboru marki piwa w supermarkecie lub głoszenia najbardziej szalonych idei wyczerpuje przyjmowaną definicję wolności, to mamy do czynienia wyłącznie ze skarłowaciałą wersją człowieczeństwa. Bo egzystencja człowieka nie przypomina wróbla w klatce dla orłów, lecz orła w klatce dla wróbli. Nasza moralna świadomość znacznie wykracza poza granice panujących nad nami pragnień, czego dowodem pozostają wyrzuty sumienia i szereg rozczarowań z powodu niemocy “bycia lepszym człowiekiem”.
Niewolnicy zbuntowanych pragnień
Problem człowieka polega więc na tym, że zupełnie nie ma wpływu na to, czego pragnie. Już Platon stwierdził, iż bycie więźniem własnych pragnień jest najbardziej haniebną i wstrętną ze wszystkich rzeczy. Ktoś może powiedzieć: “jestem wolny, gdyż w ciągu ostatniego tygodnia odwiedziłem kilka domów publicznych w okolicy i nikt – kościół, biblia, bogowie – nie mógł mi tego zabronić!” Cóż, przykro mi – jesteś niewolnikiem swojego ciała, prowadzonym na krótkiej smyczy niekontrolowanej żądzy. Zewnętrzna wolność podążania za swoimi pragnieniami jest jedynie słabym odbiciem wewnętrznego dramatu utraty nad nimi kontroli. Już na poziomie czysto fizycznych potrzeb okazujemy się być niewolnikami natury. Śmiesznie brzmią deklaracje o niezależności w ustach kogoś, kto musi spać, musi jeść i musi pić. Może zatem w obszarach myśli i ducha możemy pochwalić się niezagrożoną autonomią? Nie sądzę.
Człowiek kochający władzę nie jest wolny wtedy, gdy staje wreszcie na szczycie politycznej lub zawodowej kariery, dysponując nieograniczonym władztwem i mocą. Byłby wolny, gdyby w dowolnej chwili mógł zamienić się rolami, pogardzić przywilejami i spalić się w służbie dla innych. Nie może. Alkoholik nie jest wolny wtedy, gdy z pełnym portfelem wchodzi do sklepu monopolowego, wychodząc chwilę później z rwącą się siatką. Byłby wolny, gdyby w dowolnej chwili mógł przestać pić i zacząć wydawać pieniądze na ubrania dla dzieci lub prezent dla zaniedbywanej żony. Nie może. Człowiek szukający zemsty nie jest wolny wtedy, gdy z pasją myśliwego wypatruje przez snajperską lornetkę twarzy znienawidzonego wroga. Byłby wolny, gdyby potrafił zapomnieć o krzywdzie i najzwyczajniej w świecie przebaczyć. Nie potrafi! Trudno wskazać lepszy przykład zadziwiającej krótkowzroczności współczesnego świata – zachwycamy się możliwością robienia tego na co mamy ochotę, zupełnie nie dostrzegając, że od niepamiętnych czasów nie kontrolujemy źródła swoich pragnień. Cóż z tego, że zawiesiliśmy flagę na najwyższym budynku w mieście, skoro – tuż za jego murami – wróg przejął kontrolę nad siecią wodociągów?
“Przepraszam, to było silniejsze ode mnie”
“Przepraszam, to było silniejsze ode mnie” – tak kończy się większość przemówień, podczas których przestępcy starają się wskazać przed sądem motywy swojego postępowania. Ale zostawiając gdzieś na boku szczególne przypadki demoralizacji, czy każdy z nas nie ma w sobie odrobiny czegoś wykraczającego poza sferę autokontroli? Lenistwo, brak wstrzemięźliwości, małostkowość, egoizm, chciwość… – “wiesz, taki już jestem!” Otóż to, tacy już jesteśmy. I pozwoliliśmy sobie wmówić, że wolność polega na możliwości nieograniczonego demonstrowania tego jacy jesteśmy. Jednak człowiek nigdy nie jest na tyle wolny, aby być panem swojej egzystencji. Jak wskazano powyżej, pozostaje sługą naturalnych instynktów, fizycznych pragnień, psychicznych uwarunkowań i historycznych okoliczności. Wbrew panującej opinii, nie jest zatem kowalem własnego losu, nie wybiera miejsca swoich urodzin i nie ma wpływu na społeczne usytuowanie rodziców. Nie wskrzesza wymarzonych talentów i nie przebiera dowolnie między pożądanymi zestawami genów. Dokonuje wyborów wyłącznie pomiędzy istniejącymi możliwościami, nie dysponując mocą zdolną powołać je do istnienia. Tym samym należy stwierdzić, iż Wolność – absolutna i nieograniczona – pozostaje cechą Stwórcy, nie stworzenia. Absolutna wolność wymaga bowiem możliwości tworzenia okoliczności i kontekstu swojego istnienia, a taką zdolnością dysponuje wyłącznie Bóg.
Tłumacząc powyższe na język chrześcijaństwa – człowiek jest sługą grzechu lub Chrystusa, jednak zawsze sługą. Co to oznacza? Skłonności upadłej natury będą kształtować nasze pragnienia w większym lub mniejszym stopniu, ścierając się ze wstydem przed publicznym napiętnowaniem, przyjętą społecznie moralnością lub strachem przed karą. Istnieje wiele czynników będących w stanie ograniczyć realizację drzemiących w nas tęsknot, ale tylko jeden czynnik mogący je modyfikować. Człowiek nie może żyć bowiem bez obietnicy przyjemności. Poszukiwanie szczęścia i radości stanowi esencję ludzkiego życia, tak jak woda stanowi esencję oceanu. Ta niezaspokojona potrzeba modeluje wszystkie nasze pragnienia, sprawiając, że u podstaw ludzkich decyzji kryje się niezmiennie nadzieja na osiągnięcie satysfakcji. W związku z tym, grzech zawsze posługuje się fałszywą obietnicą radości i tylko w tym należy upatrywać niesłabnących sukcesów zła. Chrześcijaństwo przychodzi do człowieka jako zapomniany dom Radości, istniejący dotychczas wyłącznie w strzępkach ludzkiej intuicji. Jezus Chrystus mieni się być wszystkim tym, czym nie mógł stać się grzech – wąską ścieżką do wiecznego życia Boga. Boży Syn wstępuje na scenę historii świata przy gromkim: zwiastuję Wam radość wielką! Schodzi z niej mówiąc: Ale teraz idę do Ciebie (Ojcze) i tak mówię, będąc jeszcze na świecie, aby moją radość mieli w sobie w całej pełni. Chrystus poprzez rozbudzenie duchowego apetytu i roztoczenie krajobrazu obietnic nadchodzącej chwały może stać się projektantem ludzkich pragnień. Obietnice Chrystusa mogą okazać się bowiem bardziej atrakcyjne niż obietnice grzechu, a radość związana z rozmyślaniem nad Bożą chwałą może przyćmić chwilową satysfakcję z ulegania naturalnym pragnieniom zepsutej natury.
Wolność nie jest zatem możliwością czynienia tego na co ma się ochotę. Wolność jest możliwością czynienia rzeczy, które powinniśmy czynić. Człowiek jest wolny wtedy, gdy zwyciężają w nim pragnienia kierujące się ku temu co prawdziwe i dobre, a więc ku temu co znajduje swoje uzasadnienie w suwerennej woli Stwórcy. Wolność jest zatem zwycięstwem myśli Chrystusa na bitewnym polu naszego umysłu, tryumfem jego pragnień ponad wrodzonymi skłonnościami upadłej natury. Wolność wydarza się wtedy, gdy miłość zastępuje egoizm, a przebaczenie rozbraja nienawiść. Gdy wstrzemięźliwość gasi ogień pożądania, a miejsce zdekoncentrowanej i chaotycznej niezależności duchowej zajmuje posłuszeństwo względem Bożej woli objawionej w Chrystusie. Owo pojednanie człowieka z Bogiem tworzy zupełnie nowy kontekst codziennej egzystencji człowieka, poszerzając granice jego wyborów. Wcześniej, po uderzeniu w policzek, można było oddać lub odejść z wiązką najwymyślniejszych przekleństw na ustach. Teraz możliwości jest więcej – można oddać, można odejść błogosławiąc agresora lub – co przekracza wszelkie pojęcie “wyzwolonych” współczesnych – nadstawić drugi policzek! Tak, chrześcijanin może więcej.
Wyzwalająca obietnica nadchodzącej Radości
Podsumowując, chrześcijaństwo jest wyzwalającą obietnicą nadchodzącej Radości. Obietnicą posiadającą dość mocy, aby modelować ludzkie pragnienia i tworzyć zupełnie nowe wzorce zachowań. Kościół Chrystusa nie jest obozem pracy przymusowej, lecz ośrodkiem treningowym, w którym wylewa się pot i łzy wyłącznie z powodu wymarzonej chwały zwycięstwa. Kiedy ktoś mówi mi zatem – nic nie możesz robić! – jestem zmuszony odpowiedzieć: przyjacielu, mogę kochać, przebaczać, mieć nadzieję i oczekiwać chwały – ty nie możesz!