Myślący czy śpiący? O życiu intelektualnym w Kościele
Ktoś zapytał mnie jakiś czas temu – czy to prawda, że jesteś za intelektem w Kościele? Cóż, zakładając, że przez “intelekt” rozumiemy intelektualne zaangażowanie oraz rozumową obronę i porządkowanie prawd Ewangelii – tak, jestem za intelektem!
Porządek w kaplicy i … umyśle?
Otóż, jestem za intelektualnym zaangażowaniem Kościoła przede wszystkim z tych samych względów, dla których popieram systematyczne porządkowanie kościelnych kaplic. Obydwa te zagadnienia dotykają sfery porządku – w przestrzeni duchowej (umysł) lub przestrzeni materialnej (kaplica). Porządek w kaplicy jest tym co zastajemy wchodząc do kościoła, porządek w umysłach jest tym co powinno w nas pozostawać, gdy z niego wychodzimy.
Byłem kiedyś świadkiem całkiem interesującej dyskusji. Kilkoro osób rozprawiało z oddaniem o tym, czy doniczkowy kwiat postawiony obok kazalnicy rzeczywiście do niej pasuje. Mimo że dopiero wtedy spostrzegłem tą nieszczęsną roślinkę, to nie ulega wątpliwości, iż warto o takich sprawach rozmawiać. Zewnętrzny wygląd kościelnej sali stanowi przecież doskonałą ilustrację zaangażowania członków lokalnej wspólnoty (resztki farby na ścianach, pamiętające wczesny PRL, nie świadczą o nim dobrze!). Zmierzam jednak do tego, iż podczas tej ciekawej wymiany poglądów nikt nie zaproponował, aby kwiatek zastąpić stojącym w korytarzu wieszakiem na kurtki lub starą pralką, oddaną kościołowi na wieczne użytkowanie. Dla wszystkich rozmówców oczywistym było bowiem, że przedmiotów używać należy zgodnie z ich przeznaczeniem, a istniejące kanony estetyki nie pozostawiają dowolności w zakresie radosnego meblowania kaplicy.
Życie intelektualne w Kościele jest, nawet jeśli go nie ma
To co wydaje się oczywiste na poziomie materialnej rzeczywistości, zamienia się w kontrowersyjną teorię, gdy zaczynamy rozmawiać o życiu intelektualnym. Jestem przekonany jednak, że ten zewnętrzny porządek powinien rozciągać się również na rozległe przestrzenie umysłu. Intelektualne życie Kościoła ma bowiem to do siebie, że jest, nawet jeśli go nie ma. Nie sposób żyć w stanie intelektualnej próżni, z dala od logicznych operacji i myślowych konstrukcji. Każdy chrześcijanin zmuszony jest do podejmowania prób systematyzacji i definiowania biblijnych pojęć, dokonując w międzyczasie szeregu arbitralnych wyborów. Wszyscy selekcjonujemy myśli nadające się do uzewnętrznienia, dobierając do nich najbardziej właściwe – w naszej ocenie – i odpowiadające znaczeniowo słowa. Wyrażenia te łączymy następnie z kolejnymi wyrażeniami, posługując się przy tym dobrodziejstwami gramatyki. Poszczególne myśli ubrane w zdania nie żyją jednak w samotności, będąc częścią większych konstrukcji – przemówień (na domowych spotkaniach, szkółkach niedzielnych, spotkaniach młodzieży, ewangelizacjach itp.), pisemnych stanowisk, czy też oficjalnych wyznań wiary. Nikt nie jest zwolniony od konieczności definiowania przedmiotu wiary, tworzenia związków przyczynowo-skutkowych i dociekania przyczyn, dla których Bóg zaprojektował historię. To wszystko sprawia, że mając nienagannie wypolerowane posadzki kościelnych kaplic i dopiętą na ostatni guzik organizację nabożeństw, możemy żyć jednocześnie w stanie ogromnego nieporządku umysłowego. Nieporządku, którego nie widzi się, gdy kaznodzieja stoi za kazalnicą, ale który słyszy się, gdy z niej przemawia.
Racjonalność jest moralnością myślenia
Zgadzam się z M. Hellerem, który stwierdził, iż racjonalność jest moralnością myślenia, czyli po prostu częścią etyki. Niemoralność myśli nie polega wyłącznie na chciwości czy grzesznym pożądaniu cudzej żony, ale zasadza się również na świadomym ignorowaniu podstawowych zasad logiki i warunków racjonalnej komunikacji. Dlaczego miałoby to mieć jakiekolwiek znaczenie? Gdyż Bóg jest Bogiem porządku, a racjonalność wszechświata stanowi wyraz Jego doskonałego wewnętrznego uporządkowania. W związku z tym, pomimo swojej tajemniczej, przekraczającej wszystko Chwały – drogę do owej Tajemnicy uczynił Bóg dostępną dla rozumu i podatną na intelektualne porządkowanie. Jeśli nasza teologia składa się z przypadkowych, wzajemnie sprzecznych tez, popartych dodatkowo wersetami, które odnoszą się w istocie do zupełnie innych zagadnień – to mamy do czynienia z umysłowym bałaganem, który nie tylko wpływa destabilizująco na życie duchowe, ale i zniechęca gości przechadzających się po gmachu naszego chrześcijaństwa. Z bólem należy stwierdzić, iż uporczywe ignorowanie intelektualnego dorobku pokoleń chrześcijan uważa się coraz częściej za cnotę i dowód na duchowe wzniesienie się ponad cielesne i całkowicie zbyteczne dywagacje. Jednak co to za cnota, którą szczycą się w równej mierze głęboko wierzący i głęboko sceptyczni? Zadziwiającym jest, że w gorącym pragnieniu oddzielenia się od świata na tak wielu różnych płaszczyznach, zaczynamy iść z nim ręka w rękę po cienkiej tafli niechęci do zdyscyplinowanego, uporządkowanego i głębokiego myślenia. Jestem przekonany jednak, że jedyną alternatywą dla Kościoła głęboko myślącego jest Kościół głęboko śpiący.
Biblijne “bowiem” rzuca wyzwanie uśpionym umysłom
System logiczny – nawet w swoich najbardziej podstawowych wymiarach, takich jak zasada niesprzeczności – jest Bożym darem, który nie tylko umożliwia jakąkolwiek formę komunikacji (w tym oczywiście komunikacji Ewangelii), ale i pozwala na weryfikację wyznawanych przekonań. W warszawskim przekładzie Biblii znajdujemy 779 przypadków użycia wyrażenia “bowiem”, a to oznacza, że natchnione teksty przesiąknięte są związkami przyczynowo-skutkowymi, będącymi kluczami do zrozumienia Bożego przesłania dla ludzkości. Czytelnik musi odkrywać powiązania pomiędzy poszczególnymi ideami, systematyzować je i układać w chronologicznym porządku (nie tylko czasowym, ale i logicznym). List do Rzymian stanowi przykład zadziwiającego królestwa spójników, w którym każda kolejna myśl wypływa z poprzedniej, a skutki określonych przyczyn stają się przyczynami kolejnych skutków. To wszystko sprawia, że umysł chrześcijanina powinien być zaprzęgnięty do wytężonego wysiłku i odpowiednio wyćwiczony. Gdyby Bóg chciał ograniczyć chrześcijaństwo do świata mistycznych uniesień lub kilku prostych, banerowych haseł, z pewnością nie pozostawiłby nam tak wymagającego i różnorodnego zbioru natchnionych tekstów. Kiedy apeluję więc o odnowienie życia intelektualnego w chrześcijańskich środowiskach, mam na myśli głęboką weryfikację wewnętrznej spójności nauczania, zasad interpretacji tekstów Pisma Świętego i pogłębioną analizę faktycznego znaczenia używanych powszechnie wyrażeń. Jestem przekonany, że kwitnący antyintelektualizm naszych czasów niesie z sobą zagrożenie równe wojującemu islamowi – co z tego, że zachowamy prawo do posiadania Biblii, jeśli młode pokolenie nie będzie potrafiło jej zrozumieć? Chrześcijaństwo będzie wymierać nie tam, gdzie poburzy się kościoły i wybuduje meczety, raczej tam, gdzie Ewangelię będzie trzeba zredukować do obrazkowych standardów, a wnętrza nowoczesnych kościołów wypełnić hałasem rozrywkowej liturgii, konkurującej nieśmiało z nowym show TVN-u. Zdajemy się nie zauważać, że upadek kultury słowa towarzyszy postępującej degradacji moralnej, jednak faktem jest, że przytępiony umysł, o którym pisał apostoł Paweł, stanowi naturalne środowisko wszelkiej nieczystości (zob. Ef 4,19).
Zaangażowany umysł – niebezpieczny czy niezbędny?
Nie sposób nie zauważyć również, że kontekst powstania biblijnych prawd różni się radykalnie od kontekstu ich współczesnego zastosowania. Grzech jest ten sam, pragnienia ludzkiej duszy również nie uległy zmianie, jednak świat, w którym przyszło im istnieć uległ daleko idącemu przeobrażeniu. Funkcjonujemy w odmiennych systemach politycznych oraz znacznie przeformułowanych relacjach społeczno-gospodarczych. Codziennie zderzamy się z innym, naukowym obrazem świata, który kwestionuje otwarcie niepodważalne dotąd dogmaty religijne. Niezmienna Ewangelia musi więc zostać przeszczepiona na grunt innej wizji rzeczywistości – w świat odmiennych pojęć i konstrukcji. Jeśli Chrystus ma stać się odpowiedzią dla współczesnych, musimy zrozumieć najpierw zadawane przez nich pytania. Przykładowo, wczesny Kościół właściwie nie zderzał się z naukowym ateizmem, a Ewangelia wybrzmiewała w środowiskach, w których bogowie stanowili nieodłączony element intelektualnego krajobrazu. Dzisiaj, ta sama Ewangelia głoszona jest często wśród ludzi co najmniej sceptycznych wobec istnienia jakiejkolwiek niematerialnej rzeczywistości, ufających w moc naukowego postępu i ostateczny tryumf humanistycznej, antyreligijnej myśli. Chrześcijanie powinni rozpoznać tą zmianę, szanować istniejący kontekst społeczny i formułować niezmienne przesłanie Ewangelii w sposób nawiązujący do dominujących poglądów epoki. Co to oznacza? Przede wszystkim gotowość pokornego pochylenia się nad popularnymi prądami umysłowymi oraz zrozumienia stawianych przez nie tez. Krótko mówiąc – umysł zaangażowany w badanie otaczającej nas rzeczywistości społecznej, politycznej, czy też naukowej powinien być uznawany nie tyle za niebezpieczny dla zachowania ortodoksyjnej nauki chrześcijaństwa, co raczej niezbędny dla jej wyrażania.
Często słyszałem, iż nadmierne myślenie może prowadzić do zwiedzenia – cóż, w pełni się z tym zgadzam. Z tym jednak zastrzeżeniem, iż brak głębokiego myślenia na pewno do niego doprowadzi. Równie często słyszałem, że studiowanie teologii doprowadziło wielu młodych ludzi do utraty wiary. To prawda. Z drugiej strony, choć wielu młodych studentów teologii rzeczywiście straciło wiarę, to prawdopodobnie nigdy nie dorównają liczbie tych, którzy stracili ją nie przeczytawszy nawet spisu treści podręcznika do teologii. Często daje się słyszeć też, iż to Duch Święty wprowadza w prawdę, a więc człowiek nie powinien zastępować go swoim naturalnym wysiłkiem intelektualnym. Należy zauważyć jednak, że osoby wygłaszające takie tezy nie pozostawiły edukacji swoich dzieci Duchowi Świętemu, dokładając wszelkich starań, aby niewierzący(!) nauczyciele przekazali im wiedzę, nauczyli czytać ze zrozumieniem i racjonalnie myśleć. Głęboką wierzę w nieodzowność pracy Ducha Świętego w Bożym planie zbawienia, jednak uważam, że Bożym zamysłem nigdy nie było zastąpienie Nim ludzkiego intelektu – tak samo jak kierowca nie zastępuje kierownicy, a paliwo nie czyni zbędnym silnika.
Tak, jestem za intelektem w Kościele
Podsumowując, tak – jestem za intelektem w Kościele. Postrzegam dziś rozum jako przewodnika po Galerii Sztuki, który nie tworzy mistrzowskiego obrazu Objawienia, ale przyjmuje go, wiesza w centralnym miejscu, oświetla, regularnie konserwuje i godzinami się w Niego wpatruje, aby nigdy nie stracić zachwytu i świeżości spojrzenia oraz zawsze móc opowiedzieć o nim zwiedzającym – z radością, przekonaniem i jasnością komentarza.