Gdzieś w środku tych zabaw i śpiewów, Aslan niepostrzeżenie się oddalił. A kiedy Królowe i Królowie to zauważyli, nie powiedzieli nic. Pan Bóbr ostrzegł ich wcześniej: “Aslan przychodzi i odchodzi. Jednego dnia go widzisz, drugiego już nie. Nie lubi być niczym skrępowany, no, i oczywiście, ma wiele innych krajów pod swoją opieką. Tak powinno być. Będzie zresztą do nas zaglądał. Tylko nie próbujcie nalegać, aby został. Wiecie już, że jest dziki. To nie jest OSWOJONY lew.

C.S. Lewis “Lew, czarownica i stara szafa”

Aslan w Opowieściach z Narnii zawsze mnie fascynował. Jest jednocześnie łagodny i przyjazny, ale też majestatyczny i groźny. Zawsze pozostaje zupełnie wolny i niezależny w swoich decyzjach, przychodzi kiedy zechce i opuszcza bohaterów w najmniej spodziewanych momentach. Do moich ulubionych fragmentów z książek Lewisa należą dwa spotkania bohaterów z Aslanem. Pierwsze ma miejsce w Podróży wędrowca do świtu. Eustachy uwięziony w smoczej skórze zostaje przez niego z powrotem przemieniony w człowieka, jednak aby to mogło mieć miejsce, bohater musi pozwolić lwu zedrzeć z siebie pazurami smoczą łuskę. Opowiadając o tym wydarzeniu w następujący sposób odnosi się do Aslana: Nie bałem się tego, że mnie zje, po prostu bałem się JEGO – jeżeli potrafisz to zrozumieć.

Drugi fragment pochodzi z Srebrnego krzesła. Jedna z bohaterek o imieniu Julia trafia na tajemniczy płaskowyż, na którym znajduje się tylko jeden strumień. Dostępu do niego broni jednak sam Aslan (nie znany jeszcze bohaterce). Aby napić się wody, musi ona pokonać swój strach i podejść do budzącego grozę lwa, który wcale nie ułatwia jej zadania:

– Czy przyrzekniesz, że nie… że nie zrobisz mi nic, jeśli się zbliżę?
– Ja nic nie przyrzekam – powiedział Lew.
Julia była już tak spragniona, że zrobiła krok do przodu nawet o tym nie wiedząc.
– Czy ty zjadasz dziewczynki?
– Połykałem już dziewczynki i chłopców, kobiety i mężczyzn, królów i cesarzy, miasta i państwa – powiedział Lew. Nie powiedział tego tak, jakby się chwalił albo jakby tego żałował, albo jakby był zły. Po prostu to powiedział.

Myślę, że Lewis za pomocą tych fragmentów uchwycił bardzo ważną prawdę na temat samego Boga. On również nie jest i nie może być oswojony przez człowieka. Ponad wszelką wątpliwość jest kochający i dobry, ale jednocześnie budzi słusznie lęk. Jego wyroki i decyzje są często dla nas niepojęte, a jednak musimy mu zawsze całkowicie zaufać. Jednocześnie mam nieodparte wrażenie, że współczesne chrześcijaństwo oswoiło sobie Boga (albo przynajmniej wydaje nam się, że Go oswoiliśmy).

Jak oswoiliśmy Boga?

Obserwując dzisiejsze kościoły, nie trudno zauważyć, że formy wyrazu naszej pobożności często różnią się od dawnych. Dziś mówiąc o modlitwie podkreśla się, że jest ona rozmową z Panem Bogiem. Nieodmiennie towarzyszą temu porównania do spotkania z przyjacielem lub bliską osobą. Bóg – jak słyszymy – zawsze chętnie nas przyjmie, niezależnie od tego w jaki sposób się do niego zwrócimy. Kładzie się nacisk na bliskość i zażyłość w relacji z Panem Jezusem. Zamiast tradycyjnego “Ojcze nasz” coraz częściej mówi się “Tatusiu”. Klękanie do modlitwy wyszło niemal zupełnie z mody, utrzymując się tylko w “tradycyjnych” kościołach.

Podobnym przeobrażeniom uległy nabożeństwa. Coraz więcej kościołów podkreśla, że wyróżnia je domowa lub rodzinna atmosfera. Czyni się wysiłki, aby nadać nabożeństwom charakter nieformalny i przyjazny. Kiedyś każdy posiadał odświętne ubranie na niedzielę, dziś to niedziela stała się okazją do zamienienia korporacyjnego garnituru na t-shirt i jeansy. W tradycyjnym kościele centralnym elementem przestrzeni był ołtarz (stół Pański) lub kazalnica. Nowoczesny zbór w centrum stawia coraz częściej scenę dla zespołu muzycznego albo w ogóle zamienia tradycyjną kaplicę na salon, w którym odbywa się nabożeństwo domowe.

Wszystkie te zmiany pokazują jak zmieniła się nasza hierarchia wartości. To co było w chrześcijaństwie formalne, oficjalne i poważne, wypadło z łask, cenimy sobie natomiast spontaniczność (utożsamianą coraz częściej z autentycznością), swobodę i zażyłość. W relacji z Bogiem szukamy bliskości i przyjaźni, a w kościele więzi z innymi wierzącymi oraz zachęty do życia chrześcijańskiego.

W dzisiejszych debatach o formie nabożeństwa częstym założeniem jest, że sama w sobie jest ona nieistotna. Pan Jezus – jak się powiada – zapowiedział, że będzie się go uwielbiać w duchu i w prawdzie1. Forma tego uwielbienia jest sprawą tylko i wyłącznie preferencji danej wspólnoty. Jednak, jak poucza nas filozof Marshall McLuhan, medium samo w sobie jest już komunikatem,  a forma ma decydujący wpływ na odbiór treści2. Sposób, w jaki zwracamy się do Boga, pokazuje to jak o nim myślimy. Opisany przeze mnie trend obrazuje silne przesunięcie naszego myślenia o Bogu w stronę kategorii przyjaźni, bliskiej więzi oraz przynależności do Bożej rodziny. Nie są to błędne pojęcia – Pan Bóg z pewnością oferuje nam swoją miłość i zainteresowanie, co więcej jako chrześcijanie jesteśmy jego dziećmi. Problem polega na tym, że jest to obraz zdecydowanie niepełny. W modlitwie przychodzimy nie tylko do naszego niebiańskiego Ojca, ale i do naszego niebiańskiego Króla. Pan Bóg – tak jak Lewisowski Aslan – jest przyjazny, ale i wzbudzający lęk.

 Mysterium tremendum et fascinans 

Rudolf Otto – filozof, teolog i religioznawca – wydał w 1917 roku książkę pod tytułem “Świętość: elementy irracjonalne w pojęciu bóstwa i ich stosunek do elementów racjonalnych”. Opisał w niej doświadczenie sacrum za pomocą dwóch kategorii: mysterium tremendum (tajemnicy budzącej grozę) oraz mysterium fascinans (tajemnicy pociągającej, fascynującej). Zestawienie tych dwóch pojęć wprowadza napięcie, które nierozerwalnie towarzyszy doświadczeniu Boga. Napięcie pomiędzy fascynacją nim oraz lękiem jaki on budzi, pomiędzy przeżyciem jego łaski oraz jego majestatu.

Myślę, że podobny obraz wyłania się z wielu fragmentów Pisma Świętego. Wzorcowym wręcz tekstem opisującym przeżycie Bożej świętości, które budzi w człowieku grozę, jest szósty rozdział Księgi Izajasza. Prorok podczas wizji Bożego tronu doznaje wstrząsu uświadamiając sobie w obliczy Boga swoją własną nieczystość. Woła więc zrozpaczony: “Biada mi! Zginąłem, bo jestem człowiekiem nieczystych warg i mieszkam pośród ludu nieczystych warg, gdyż moje oczy widziały Króla, Pana Zastępów.” Spotkanie z Bożą świętością nie kończy się jednak śmiercią proroka, Pan aktem łaski oczyszcza go i posyła aby przemawiał w jego imieniu.

Doświadczenie świętości Bożej obrazuje również ceremonia zawarcia przymierza pomiędzy Panem a Izraelem opisana w dziewiętnastym rozdziale Księgi Wyjścia. Mojżesz nakazuje ludowi przygotować się do święta oraz wyprać swoje ubrania, wyznacza krąg dookoła góry Synaj, którego ludowi nie wolno przekraczać. Kiedy Bóg zstępuje na tę górę pojawiają się grzmoty, błyskawice i dym. Cała ta scena wywołuje w Izraelitach przerażenie:

A gdy wszystek lud zauważył grzmoty i błyskawice, i głos trąby, i górę dymiącą, zląkł się lud i zadrżał, i stanął z daleka, i rzekli do Mojżesza: Mów ty z nami, a będziemy słuchali; a niech nie przemawia do nas Bóg, abyśmy nie pomarli. Wtedy rzekł Mojżesz do ludu: Nie bójcie się, bo Bóg przyszedł, aby was doświadczyć i aby bojaźń przed nim była w was, byście nie grzeszyli. (Wj 20:18-20 BW)

Również kult starego przymierza obrazował Bożą świętość, mogli go sprawować tylko kapłani pochodzący z wyznaczonej rodziny w Izraelu. Musieli oni zachowywać przepisy czystości rytualnej i zbliżać się do ołtarza jedynie w odpowiednich strojach. Zwykli ludzie nie mogli nawet wchodzić do miejsca świętego a króla, który złamał ten zakaz, Bóg poraził trądem (2 Krn 26).

Te oraz wiele innych przykładów pokazują, że Bóg w Starym Testamencie jest pokazany nie tylko jako dobry i łaskawy, ale też święty i budzący bojaźń. Nie inaczej jest jednak z Nowym Testamentem. Kiedy w piątym rozdziale Ewangelii Łukasza św. Piotr doświadcza cudu dokonanego przez Pana Jezusa i zdaje sobie sprawę, że jest on Bożym posłańcem (prawdopodobnie wszakże nie wie jeszcze, że jest samym Bogiem), przypada mu do nóg i mówi: Odejdź ode mnie, Panie, bom jest człowiek grzeszny. Podobnie kiedy uczniowie słyszą Boży głos na górze przemienienia (Mt 17), przerażeni upadają na twarz.

Forma stosowna do treści

Prawdopodobnie wszyscy chrześcijanie zgodziliby się, że Chrystus jest Barankiem i Lwem. Nasz Pan jest dobry i łagodny, nie dołamie nadłamanej trzciny ani nie zgasi tlącego się knota. Ale ten sam Jezus Chrystus jest przedstawiony w Apokalipsie jako jadący na czele wojska i zabijający swoich wrogów mieczem wychodzącym z jego ust. Pismo Święte wzywa nas wielokrotnie do bojaźni Bożej (Wj 20:20, Ps 19:10, 118:10, 2 Kor 5:11, 1 P 2:17), która jest zarówno czcią i szacunkiem wobec Pana, jak i posłuszeństwem wobec niego i unikaniem grzechu. Treścią naszej wiary jest Boża miłość i łaska, pojednanie pomiędzy nim a ludźmi oraz możliwość stania się dziećmi Bożymi. Ale tak samo treścią naszej wiary jest Boża świętość i sprawiedliwość, to że jest on kimś transcendentnym i budzącym lęk.

Niestety formy nabożeństwa, które ciążą ku tylko jednej stronie medalu, bardzo spłycają doświadczenie chrześcijańskie. Jeżeli wyrugujemy z kościoła wszystko co formalne i oficjalne, w jaki sposób będziemy mogli uświadomić sobie, że stajemy w obliczu Króla? Modląc się w poufałym tonie możemy szybko stracić z oczu to, że zostajemy skonfrontowani z Bożą świętością. Kiedy w centrum kaplicy staje zespół muzyczny, nie tak łatwo jest pamiętać, iż w centrum naszej uwagi powinien znaleźć się Chrystus.

Rzeczywistość pozostaje jednak niezmienna – Boga nie da się oswoić. Trendy w chrześcijaństwie będą przychodzić i przemijać, formy będą lepiej lub gorzej wyrażały sacrum. Bóg pozostanie jednak taki sam: groźny i piękny, kochający i sprawiedliwy, budzący lęk oraz zaufanie.


  1. Jest to w mojej opinii nadinterpretacja Jana 4. Pan Jezus zapowiada w tym fragmencie rychłe przeminięcie ustanowień Starego Przymierza i tym samym dezaktualizację sporu pomiędzy Żydami a Samarytanami o właściwe miejsce składania ofiar. Nie postuluje jednak jednocześnie całkowitego zrelatywizowania formy uwielbienia Boga. Sądzę, że wbrew czasem formułowanej opozycji pomiędzy uwielbieniem “w duchu” a fizyczną-liturgiczną manifestacją kultu Bożego, należałoby to stwierdzenie rozumieć raczej jako zapowiedź, że prawdziwym kryterium przynależności do ludu Bożego nie jest kryterium etniczne (Żyd vs Samarytanin), ale bycie w Duchu (Świętym) oraz w Prawdzie (Chrystusie).
  2. Względnie w wersji Neila Postmana medium jest metaforą – jego wybór determinuje odbiór treści.
  • 79 Wpisów
  • 0 Komentarzy
Doktorant biblistyki na Uniwersytecie Oksfordzkim. Absolwent biblistyki na Uniwersytecie w Cambridge, teologii w Canadian Reformed Theological Seminary i hebraistyki w ramach MISH na Uniwersytecie Warszawskim. Miłośnik dobrej książki i dobrej kawy. Członek Kościoła Ewangelicko-Prezbiteriańskiego.