Z dala od zgiełku – kilka myśli o ciszy, pandemii i narodzeniu Chrystusa

Ostatni rok przymusił mnie do zaprzyjaźnienia się z ciszą. Myślę, że nie tylko mnie. Nagle poczułam się odcięta od przyjaznego gwaru, naturalnego zgiełku, nieustannego ruchu – tego wszystkiego co stanowiło niezauważone tło mojego życia. Zostałam wyraźnie ograniczona do bardzo wąskiej gamy miejsc, wydarzeń i interakcji. Zawieszona w ciszy.

Dla części z nas, a przynajmniej dla mnie, było to w pewien sposób zaskakujące. Trudno mi było zmierzyć się ze spotęgowaną zwyczajnością codziennych czynności, odartej z drobnych rozproszeń i urozmaiceń.  Po pewnym czasie też zaczęłam dostrzegać, że coraz trudniej było mi mierzyć się ze sobą.

Cisza i relatywna izolacja przymusiły mnie także do skonfrontowania kwestii problematycznych, grzesznych myśli i tendencji, których przemyślenie w codziennej zabieganej egzystencji dało się zawsze przełożyć na później. Kiedy jakiś czas temu wróciłam do Myśli Blaise’a Pascala, uderzyło mnie, jak w pewnym sensie adekwatne są jego słowa dla doświadczenia obecnej sytuacji:

Ale odejmijcie im rozrywkę, ujrzycie, iż będą usychać z nudów; czują wówczas swoją nicość, nie znając jej; wielce snadź bowiem jest nieszczęśliwy ten, kto popada w nieznośny smutek, skoro tylko zniewolony jest zważać samego siebie i nic go od tego nie odrywa.1

Może wydawać nam się, że te słowa mogą odnosić się tylko i wyłącznie do świata – zabieganego, tłumiącego prawdę, karmiącego się pustą rozrywką, zajętego wszystkim, co pozwala uciec od zmierzenia się z faktem moralnej odpowiedzialności przed Bogiem.

A jednak odnoszę silne wrażenie, że jako chrześcijanie także potrafimy doświadczać pewnej odmiany tego zjawiska. Myślę, że łatwo jest nam przywiązywać ogromną wagę do naszych ukochanych aktywności, do biegu w służbie, do dynamiki życia, w tym wszystkim karmiąc w sobie pragnienie robienia wielkich rzeczy dla Boga wszędzie, tylko nie we własnym pokoju. Pragnienia służenia Panu nie są koniecznie złe same w sobie. Ale często, kiedy w wyniku dramatycznej zmiany naszego trybu życia jesteśmy zmuszeni funkcjonować inaczej, budzi się w nas żal, niepokój, znudzenie a czasami nawet zgorzknienie. Narzekamy, że nic się nie dzieje. Że nie mamy właściwie o czym rozmawiać. Co więcej – zmuszeni do zwolnienia tempa naszego życia, potrafimy znaczenie silniej dostrzegać naszą grzeszność. Przebywając długo w ciszy i z dala od zgiełku nie możemy po prostu zamieść pod dywan złych myśli, które nas niepokoją, bo nieustannie wracają.

Nic się nie dzieje?

Nie wiem ile razy w ciągu ostatnich tygodni czy miesięcy łapałam się na tym, że kiedy ktoś pytał, co u mnie słychać, bezskutecznie próbowałam wymyślić, co „ciekawego” mogłabym opowiedzieć. W świecie owszem działo się bardzo dużo. Kampanie wyborcze, wybory, protesty, konflikty militarne, burzliwe debaty publiczne, napięta sytuacja gospodarcza. Ale u mnie, poza pewnymi wyjątkami, panowała ta sama, śpiąca rutyna codziennie, od rana do wieczora. Momentami  miałam wrażenie, że ulatuje cenny czas, a ja tkwię w miejscu. Nic się przecież nie dzieje.

Kiedy mówimy, że nic się nie dzieje mamy zazwyczaj na myśli to, że nie dzieje się nic szczególnego lub spektakularnego. Nic, co wykraczałoby poza normalny bieg wydarzeń naszego życia. Jednak czy to twierdzenie jest uzasadnione? Spróbujmy spojrzeć na tę kwestię nieco szerszej. Czy pozorna monotonia mojego życia oznacza, że Bóg przestał działać? Czy jestem w stanie wniknąć w Jego zamysły i w pełni pojąć to, co On robi w tych niby nieznaczących elementach mojej codzienności?

To nieprawda, że nie dzieje się nic. Może nie żyjemy tą historią, którą zaplanowaliśmy dla siebie na rok 2020. Ale w tym jest klucz – musimy spojrzeć na rzeczywistość szerzej niż przez pryzmat własnych planów. Może nie byliśmy w tym roku tak aktywni, jak byśmy chcieli. Może musieliśmy i wciąż musimy zadowalać się „małymi” w naszym mniemaniu zadaniami. Może musieliśmy zostać na dłużej w jednym miejscu, widząc za oknem dokładnie ten sam widok, co poprzedniego dnia. Jednak z Bożej perspektywy nie był to czas zmarnowany. Jego wola dla naszego życia nie została zaburzona, ale realizuje się konsekwentnie nawet w naszych ograniczeniach. To właśnie się dzieje. Doświadczamy pewnego rodzaju próby. Może nie takiej próby się spodziewaliśmy – ale powinniśmy być w niej równie wierni, nie usprawiedliwiając swojego narzekania na drobne dyskomforty, na działania rządu i brak różnorodności naszej rutyny. Nie chcemy, by ten rok był zmarnowany? Nie marnujmy naszej próby.

Z dala od wielkich rzeczy

Dlaczego właściwie tak trudne dla niektórych z nas jest przystosowanie się do „ciszy”? Myślę, że części odpowiedzi należy szukać w otaczającej kulturze. Weźmy na przykład jeden z typowych filmowych scenariuszy. Główny bohater jest wyjątkową jednostką, która nie pasuje do swojego spokojnego, monotonnego środowiska, złożonego z nudnych ludzi, którzy żyją zwykłymi życiami, pracują od 8:00 do 16:00, troszczą się o własny ogródek i na dodatek nie są świadomi szarości swojej egzystencji. Nie chcemy być jak oni. Chcemy być jak bohater, który widzi absurdalność ich drobnych, nieznaczących trosk, i pewnego dnia wyrusza gdzieś daleko, by wreszcie przeżyć tam swoje życie, które zasługuje przecież na więcej. Nie mówię, że jest w tej narracji coś koniecznie złego. Ale tkwi w niej potencjalnie destrukcyjna siła. Bo co można wywnioskować z takiego przesłania? Na pewno to, że nie można tkwić w marazmie zwyczajnych, powtarzalnych czynności. Przecież tuż za rogiem czeka wielka zmiana i wielka przygoda. Nigdy nie można zatrzymywać się w dążeniu do lepszych rzeczy. Najgorsze jest zadowolenie z bycia zwyczajnym.

Nie jest to czas, by zagłębiać się w historyczną genezę tego zjawiska. Jednak ważnym jest, byśmy dostrzegli, że przez znaczną część historii świata nie było nic dziwnego w tym, że ktoś całe swoje życie spędzał w jednym miejscu. Że po przekroczeniu progu dorosłości przeważnie zostawał w miejscowości, w której się urodził i tam też umierał. Nowoczesność zrewolucjonizowała to, co myślimy o przeżywaniu naszego życia. Nauczyliśmy się oczekiwać w życiu zmian, podróży, przeprowadzek, nowości, samorealizacji poprzez coraz to świeższe wrażenia. Przecież cały świat stoi przed nami otworem.

Uważam, że mając to na uwadze, powinniśmy jako chrześcijanie zdecydowanie odrzucić taki rodzaj chrześcijańskiej kultury, która przedstawia „dobre chrześcijańskie życie” tylko i wyłącznie w kategoriach spektakularności i dokonywania „wielkich rzeczy” dla Boga, a która deprecjonuje zwyczajną, codzienną wierność w tych zadaniach, które Pan nam powierzył w tym miejscu, w którym nas postawił. Nie oznacza to oczywiście, że bycie postawionym przez Pana w pozycji szczególnego wpływu wiąże się w nieunikniony sposób z niedocenianiem codzienności. Chodzi raczej o to, że w Chrystusie każde życie, spektakularne lub nie, jest warte przeżycia. Jakość naszej służby nie jest w tym sensie zależna od kontekstu, w którym ma miejsce. Apostoł Paweł zalecił Tesaloniczanom, by ży[li] spokojnie, pilnowa[li] swych spraw i utrzymywa[li] się z własnej pracy (1 Tes 4:11) 2. Zostaliśmy powołani, by zawsze i wszędzie oddawać chwałę Panu. Myśl tę oddaje w pewnym sensie cytat z powieści Miasteczko Middlemarch:

Bowiem rosnące dobro świata po części zależne jest od czynów niehistorycznych, a to, że z tobą i mną nie jest tak źle, jak być mogło, jest w połowie zasługą tych, którzy wiernie przeżyli życie ukryte i spoczywają w nieodwiedzanych grobach (tłum. własne).3

Przed lustrem

Cisza potrafi więc przymusić nas do skonfrontowania narracji, którą ciągle karmi nas kultura. Ale problem bywa czasami jeszcze głębszy. Kiedy kulturowa narracja przycicha, kiedy znika nieustanny zgiełk, zostajemy sami ze sobą – sami z własnymi myślami i oczekiwaniami, zmuszeni często do konfrontowania własnego żalu i niezadowolenia. Być może dostrzegamy klarowniej niż wcześniej nasze źle ustawione priorytety. Naszą pychę. Może do tej pory stawiliśmy samych siebie w centrum historii i jesteśmy niezadowoleni, że nagle znaleźliśmy się gdzieś na peryferiach. Może jesteśmy obciążeni ciężarem grzechu naszych myśli. Może mniej udajemy, bo zdjęta została z nas presja odgrywania kogoś przed innymi i potencjał naszej grzesznej natury ujawnia się klarowniej niż kiedykolwiek.

Ta konfrontacja może być dla nas trudna i bolesna. Ale może być też dobra. Może zmusić nas do zidentyfikowania tego, o czym najczęściej myślimy, kiedy jesteśmy sami. Do nazwania grzechu, z którym się zmagamy, upamiętania się z niego i rozpoczęcia walki. Myślę, że warto tutaj zacytować List Jakuba 1:23-24.

Słuchacz Słowa, w przeciwieństwie do wykonawcy, przypomina człowieka, który przygląda się swojej twarzy w lustrze. Przyjrzał się, odszedł i zaraz zapomniał, jak wygląda. Kto natomiast wniknął w doskonałe prawo wolności i trwa w nim, ten nie jest słuchaczem, który zapomina. Jest twórcą dzieła. I w swoim działaniu będzie on szczęśliwy.

Nie bądźmy tymi, którzy widzą siebie, odwracają się i odchodzą – którzy marnują ten szczególny czas ograniczeń i okazję, by skonfrontować te grzechy w naszym życiu, które zdążyły się w nim zadomowić. Mamy wrażenie, że czas leci w okamgnieniu i umykają nam cenne miesiące? Może problem tkwi nie w upływie czasu, ale w tym, czego my nie robimy, by go wykorzystać.

Pośród tego wszystkiego inwestujmy w relacje z innymi, tak jak możemy. Róbmy co w naszej mocy, by zdjąć oczy z własnego dyskomfortu i przynosić Panu nasze ciężary, nawet jeżeli w gonitwie myśli nie jesteśmy zawsze w stanie wszystkiego adekwatnie wyrazić. On zna najgłębsze zakamarki naszych serc. Niech to będzie czas nie tyle jeszcze większego zagłębienia się w siebie, co wyjścia z trzeźwej refleksji nad własnym grzechem do głębszej społeczności z Tym, którego łaska jest wciąż świeża i nowa.

Zachwyt w ciszy

W ograniczeniach obecnej sytuacji bardzo łatwo jest nam zagubić zachwyt nad prawdami wiary – skupić się zamiast tego na naszych ograniczeniach, dać się pochłonąć rutynie codziennych trosk. Bo przecież jak tu się zachwycać, jeśli nie wiemy, jak długo to wszystko jeszcze będzie trwało?

Przed nami pierwsze Boże Narodzenie tej pandemii. Może jego kontekst będzie dla nas inny niż zwykle. Może mamy wrażenie zdystansowania i czujemy się dalecy od zachwytu. Nie pozwólmy jednak, by minęło ono niepostrzeżenie i bezrefleksyjnie, jako tylko kolejna, przysłonięta obostrzeniami odsłona tego nietypowego roku.

Prawdy, które wiążą się z przyjściem na świat Chrystusa powinny zapierać nam dech. Kiedy ostatnio zastanawialiśmy się nad wspaniałością i absolutną niepojętością tego, że sam Bóg stał się człowiekiem w osobie Jezusa Chrystusa i urodził się na uboczu, w cichej stajni niewielkiego miasteczka na peryferiach imperium rzymskiego? A następnie żył On wśród ludzi, takich jak Ty i ja, by wreszcie umrzeć na krzyżu, ponosząc karę za grzechy tych, którzy w niego uwierzą, a w końcu triumfalnie powstać z martwych, zwyciężając śmierć i rozświetlając swoim skończonym dziełem mroki historii?

Może nie odczuwamy tych prawd tak, jak byśmy chcieli. Ale powinniśmy rozważać je, skupiać się nad nimi, pozwalać by to one stawały się centrum naszego codziennego doświadczenia i wyznaczały wszystkiemu innemu właściwe miejsce.

W końcu nie jesteśmy nikim szczególnym sami z siebie – ani nasze życia, same w sobie, nie są niczym wyjątkowym. Znaczenie cyklom powtarzających się czynności i naszym cichym życiom nadaje Pan, który jest źródłem wszelkiego znaczenia.

Dwa tysiące lat temu ciszę wieków przeszyła pieśń anielska, zwiastująca prostym pasterzom narodziny samego Mesjasza. Najbardziej burzliwe dotychczas dzieje historii, najbardziej ekscytujące zdarzenia w perspektywie tego Wydarzenia były tylko elementami Bożej opowieści, w której sam Stwórca ujmuje się za tymi, którzy jeszcze go nie znali. My żyjemy w świetle tej historii – która jednak nie skończyła się w Betlejem, ale trwała dalej i zaprowadziła wcielonego Boga na krzyż, a następnie widziała jego zmartwychwstanie. Ta sama historia trwa do dziś, obejmując i nas, którzy wyczekujemy na Jego powrót. 

Niech to będzie pieśń, która będzie rozbrzmiewać w ciszy naszych następnych dni, tygodni, miesięcy czy lat.


  1. B. Pascal, Myśli, [online], [dostęp: 20 grudnia 2020], dostępny w internecie: https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/pascal-mysli.html#, 164.
  2. Biblia to jest Pismo Święte Starego i Nowego Przymierza: przekład dosłowny z języka hebrajskiego, aramejskiego i greckiego, z przypisami, Poznań-Tarnobrzeg 2019; wszystkie ustępy biblijne przytaczane są właśnie w tym tłumaczeniu.
  3. G. Eliot, Miasteczko Middlemarch, Filibooks Illustrated Classics, wersja Kindle, loc. 12759.
  • 12 Wpisów
  • 0 Komentarzy
Absolwentka hebraistyki i studentka socjologii w ramach MISH na Uniwersytecie Warszawskim. Zainteresowana historią idei, polityką i starożytnym Bliskim Wschodem. W wolnych chwilach czyta, pisze i wędruje po górach. Zbawiona łaską Chrystusa, zaskoczona radością i przekonana o pełnej wystarczalności Jego Słowa w odnoszeniu się do każdego aspektu rzeczywistości.