Wierzę w Jezusa czy w Jeszuę? O tym, że Ewangelia daje się tłumaczyć
Jakiś czas temu trafiłem po raz pierwszy na informacje o jednym z nowszych przekładów Nowego Testamentu na język polski, zwanym Biblią Nazaretańską, a dokonanym przez Tomasza Wojtasia. Do tej pory ukazały się w ramach tego tłumaczenia Ewangelia Mateusza (2016, wyd. II 2018) oraz Dzieje Apostolskie (2021). Jak deklaruje pan Wojtaś, Biblia Nazaretańska stanowi pierwszą w Polsce [sic!] próbę przekładu Pism Nowego Testamentu z języka greckiego z uwzględnieniem pierwotnego kontekstu kulturowego oraz całości objawienia zawartego w Biblii1. Za tymi słowami, na które prawdopodobnie oburzyłaby się większość polskich tłumaczy Pisma Świętego, kryje się pragnienie, by przywrócić Nowemu Testamentowi jego oryginalny kontekst żydowski, zapomniany przez większość ludzi identyfikujących się z wiarą chrześcijańską. Stąd, już w otwierającym pisma Nowego Przymierza, pierwszym rozdziale Ewangelii Mateusza znajdujemy w Biblii Nazaretańskiej rodowód nie Jezusa Chrystusa, lecz Jeszuy Mesjasza.
Tekst ten nie ma być recenzją Biblii Nazaretańskiej jako takiej. Nie jestem wystarczająco kompetentny, by oceniać jej wartość translatorską oraz podjęte przez tłumacza decyzje dotyczące podstawy tekstualnej przekładu. Razi mnie jednak zastępowanie w przekładzie imienia Jezus jego hebrajską wersją przy jednoczesnym pozostawieniu klasycznych polskich wersji imion Abrahama, Izaaka, Jakuba, Dawida i tak dalej. Czy nie bardziej konsekwentnym byłoby posługiwanie się żydowskim brzmieniem wszystkich nazw własnych, jak to czyni np. wydany w Polsce już w 2004 roku Komentarz żydowski do Nowego Testamentu autorstwa Davida H. Sterna? Pierwsze dwa wersety przekładu Sterna brzmią w sposób następujący: Oto rodowód Jeszui Mesjasza, syna Dawida, syna Awrahama: Awraham był ojcem Jic’chaka, Jic’chak był ojcem Ja‘akowa, Ja‘akow był ojcem J’hudy i jego braci. Być może sama Biblia Nazaretańska powinna być raczej zatytułowana jako Biblia Naceratańska, w zgodzie z hebrajskim brzmieniem nazwy tego miasta? O ile rozumiem wartość posługiwania się tego rodzaju językiem, jeśli ma on pomóc w dotarciu z dobrą nowiną o Mesjaszu do osób wychowanych w kulturze żydowskiej, trudno mi pojąć, dlaczego mielibyśmy nazywać Go Jeszuą w przekładach skierowanych do wszystkich Polaków.
Jednak podobny sposób myślenia – że najwłaściwiej, a być może i najpobożniej, jest posługiwać się biblijnymi nazwami i pojęciami w ich oryginalnym brzmieniu – stoi za zwyczajami obecnymi w wielu różnych środowiskach. Na przykład świadkowie Jehowy kładą ogromny nacisk na to, by oddając cześć Bogu posługiwać się Jego imieniem Jehowa – do tego stopnia, że umieszczają je także w księgach nowotestamentowych tam, gdzie w greckim oryginale pojawia się słowo Pan. (O ironio, sami przyznają, że nie jest to pierwotne brzmienie starotestamentowego imienia Bożego JHWH.) Ale także w naszych, ewangelikalnych kręgach często spotykam się z tym, że wielu chrześcijan posługuje się na co dzień wyrażeniami, które we współczesnej polszczyźnie brzmią archaicznie lub po prostu dziwacznie. O swoich przywódcach mówią, że ci chodzą w namaszczeniu, zaś siebie przedstawiają jako nowonarodzeni chrześcijanie. W końcu, wielokrotnie spotykałem się z podejrzliwością wobec terminów takich jak Trójca lub pastor. Przecież nie występują one w Biblii!
Czy jednak w postawie osób prezentujących wymienione powyżej podejścia do języka religijnego nie kryje się podobny brak konsekwencji jak ten, który widzieliśmy w nazywaniu Jezusa Jeszuą przy jednoczesnym używaniu polskich wersji imion innych postaci biblijnych? Czy to w ogóle możliwe – i pożądane – by posługiwać się wyłącznie biblijnym językiem? Przecież w Piśmie Świętym nie pojawiają się nie tylko słowa Trójca czy pastor, lecz także, by nie szukać daleko, Bóg. W Starym Testamencie występuje Elohim (אֱלֹהִים), w Nowym zaś – Theos (Θεός). Nasze polskie Bóg to próba oddania biblijnej koncepcji Stwórcy za pomocą terminu mającego, jak by nie patrzeć, dość silne konotacje pogańskie. Może więc, by pozostać wiernym biblijnemu objawieniu, powinniśmy ograniczyć się do cytowania Starego i Nowego Testamentu w ich oryginalnym, hebrajskim i greckim, brzmieniu?
Jestem przekonany, że studiowanie Biblii w językach oryginalnych ma ogromną wartość. Nie da się w przekładzie zawrzeć wszystkich odcieni znaczeniowych pierwowzoru. Jednak jako chrześcijanie powinniśmy być tak samo mocno przekonani o tym, że Ewangelia o Jezusie Chrystusie zasadniczo daje się tłumaczyć.
Biblia to nie Koran. Nie została podyktowana z nieba słowo po słowie. Podczas gdy w islamie szczególnie podkreśla się wartość niebiańskiego, arabskiego oryginału świętej księgi2, w chrześcijaństwie od samego początku zakładano przetłumaczalność Słowa Bożego. Syn Boży, stając się człowiekiem, urodził się oczywiście jako Żyd w żydowskiej rodzinie; przyszedł jednak po to, by utożsamić się z całym rodzajem ludzkim. W kontekście nazywania Go w polskich przekładach Ewangelii Jeszuą przede wszystkim należy zdać sobie sprawę, że sam ewangelista posługuje się nie hebrajską lub aramejską, lecz właśnie grecką wersją Jego imienia: Iesous (Ἰησοῦς). Podobnie tłumaczeniem na język grecki są wszystkie nauki Mesjasza, które możemy znaleźć w czterech Ewangeliach. Gdy autorzy Nowego Testamentu odnoszą się do Pism hebrajskich, cytują je po grecku, korzystając z dostępnych w ich czasach tłumaczeń lub dokonując przekładu na swoje własne potrzeby – a jednak bez skrupułów poprzedzają te cytaty sformułowaniami, które wskazują, że uważają je za Słowo Boże. Mówiąc krótko: świętość Pisma leży nie w jego brzmieniu w tym lub innym języku, lecz w jego znaczeniu, które da się wyrazić w każdym języku świata.
Nie oznacza to oczywiście, że chcąc wyrazić Boże objawienie, możemy posługiwać się dowolnym językiem. Pewne terminy wyrażają biblijną treść lepiej niż inne. Często w dzisiejszym ewangelikalizmie widzę także bezrefleksyjne uwspółcześnianie chrześcijańskiego języka kosztem utraty jego głębi; inspiracja to naprawdę nie to samo co kazanie. Nie powinniśmy jednak nigdy czuć się niewolniczo przywiązani do konkretnych wyrażeń lub ulegać odczuciu, że używanie archaicznego lub judaizującego języka świadczy o większej pobożności. Bądźmy w wyrażaniu Ewangelii za pomocą naszego języka zarówno rozważni, jak i kreatywni, zawsze starając się, by wyrażać biblijne znaczenie za pomocą pojęć zrozumiałych dla ludzi wokół nas. Stąd, zamiast witać się Szalom! wolę mówić Dzień dobry! lub, jeśli zależy mi na zawarciu w powitaniu błogosławieństwa, Szczęść Boże! Moim Panem i Zbawicielem jest zaś nie Jeszua – choć darzę miłością i szacunkiem moich braci i siostry żydowskiego pochodzenia, którzy tak Go nazywają – lecz Jezus Chrystus, przed którym stanie kiedyś ogromny tłum, zbyt wielki, aby można go policzyć, z każdego narodu, plemienia, ludu i języka (Ap 7:93).
- Za: Biblie Polskie, http://bibliepolskie.pl/przeklady.php?tid=195#prz1, dostęp: 5 września 2022.
- Nie sposób przyrównać tłumaczenia Qur’anu na jakikolwiek język do oryginału. Żaden przekład nie jest w stanie oddać jego wielobarwności, bogactwa treści. (…) Arabski język Qur’anu, modlitwa w języku arabskim – to wierność Objawieniu, symbol uniwersalności islamu, niezmienności Słowa Bożego i jedności wszystkich ludzi od początku aż po kres świata. – Tomasz Miśkiewicz, Mufti Rzeczypospolitej Polskiej, za: https://mzr.pl/koran/, dostęp: 5 września 2022.
- Za Komentarzem żydowskim do Nowego Testamentu.