Twórczość J.R.R. Tolkiena można bez cienia przesady uznać za ikoniczną dla kultury popularnej. Doczekała się szalenie popularnych ekranizacji Petera Jacksona, licznych gier komputerowych opartych na niej, dziś powstaje z kolei serial Amazonu osadzony w Śródziemiu. Odwołuje się też do niej w mniejszym lub większym stopniu prawie cały gatunek literatury fantasy. Elfy, krasnoludy, niziołki, załączone do książek mapy, runy i wymyślone języki na dobre i na złe stały się stałym elementem wielu kreacji artystycznych. Władca Pierścieni wielokrotnie zajmował pierwsze miejsca w plebiscytach przeprowadzanych wśród czytelników w Wielkiej Brytanii i poza nią. Wciąż też, pomimo upływu wielu lat od jego pierwszego wydania, znakomicie się sprzedaje. Popularności twórczości Tolkiena towarzyszy inne fascynujące zjawisko — czytają go rzesze ludzi różniących się niezmiernie wiekiem, pochodzeniem, wykształceniem i światopoglądem. Jest ulubioną lekturą zbuntowanych nastolatków oraz statecznych ojców. Upodobali go sobie przedstawiciele skrajnej prawicy, ale był też odczytywany lewicowo. Jest ukochaną lekturą wielu religijnych chrześcijan, ale i inspiracją dla artystów o antyreligijnym światopoglądzie. Stał się częścią popkultury, ale czytają go też wyrafinowani intelektualiści. 

W czym tkwi tajemnica tego fenomenu? Myślę, że twórczość ta odpowiada na pewną głęboką (i niezaspokojoną) potrzebę współczesnego człowieka — potrzebę mitu. Dzisiaj po Oświeceniu najczęściej tłumaczymy sobie rzeczywistość za pomocą kategorii naukowych lub quasi-naukowych. Biologia, chemia i fizyka dają nam satysfakcjonujący opis otaczających nas zjawisk, współczesna historiografia pozwala wskazać na zależności przyczynowo-skutkowe pomiędzy wydarzeniami. Jednak — pomimo ogromnej użyteczności tych kategorii — nie są one w stanie nadać światu i jego dziejom głębszego sensu. Odpowiadają nam na pytanie: jak to działa? Są jednak bezsilne wobec pytania: jakie to ma znaczenie? 

Projekt literacki Tolkiena — znany nam jako zredagowany przez jego syna i wydany po śmierci autora Silmarillion — polegał na próbie stworzenia mitologii dla Anglii. Niejako przy jego okazji zrodził się osadzony w tym świecie Hobbit i Władca Pierścieni. W utworach tych można odnaleźć wiele z cech mitu zgodnie z tym, jak postrzegał go Tolkien. W szczególności mam tu na myśli trzy funkcje baśni (jak tłumaczy się angielski termin fairy-story), które zostały przez niego przedstawione w eseju O baśniach: (1) uzdrowienia (2) ucieczki (3) pociechy. Przyjrzyjmy się im po kolei1:

  1. Uzdrowienie — zdaniem Tolkiena człowiek zatracił zdolność patrzenia na zwykłe rzeczy w sposób świeży i pełen zachwytu. Ponieważ widzieliśmy już tak wiele liści, zupełnie nie potrafimy zachwycić się konkretnym liściem, który stał się dla nas nudny i zwyczajny. Baśń (lub mit) pokazując nam centaury i smoki, pomaga spojrzeć w nowy sposób na zwykłe psy, konie i wilki. Wyobraźnia konstruuje świat baśniowy z przetworzonych elementów rzeczywistości i pozwala nam dzięki temu na nowo odkryć samą rzeczywistość.
  2. Ucieczka — to przede wszystkim pokonanie w ramach opowieści jakiegoś ludzkiego ograniczenia. Historie o zstąpieniu na dno oceanu są w istocie opowieściami o pokonaniu bariery, jaką jest dla nas niezdolność do oddychania pod wodą. O ile jednak w tym przypadku jest to motywowane jedynie ciekawością, to wiele baśni odpowiada na znacznie poważniejszą potrzebę ucieczki przed śmiercią. Chociaż opowieść nie może naprawdę sprawić, że nie umrzemy, to jest jednak zachętą w chwili zwątpienia i słabości.
  3. Pociecha — bierze się ona z obecnego według Tolkiena w baśniach niespodziewanego szczęśliwego zwrot akcji, tego co nazywa eukatastrofą. To radość, która napełnia czytelnika, gdy dowiaduje się, iż wydawałoby się już przegrana bitwa pod Czarną Bramą zamienia się w wielką klęską Saurona.

Książki Tolkiena znakomicie wpisują się w tę funkcjonalną definicję baśni i wydaje mi się, że stanowi to przynajmniej część odpowiedzi na pytanie o ich popularność. Umożliwiają nam — ludziom nowoczesności, znudzonym zwyczajnością odczarowanego świata, który zmierzyliśmy i przebadaliśmy — odzyskanie wrażliwości na piękno tego, co proste i rzekomo doskonale znane. Dają drogę ucieczki od nas samych, bo chociaż w jakimś stopniu ujarzmiliśmy przyrodę, to wobec pytań ostatecznych jesteśmy tak samo bezradni, jak nasi przodkowie. Wreszcie oferują pociechę i nadzieję której tak bardzo pragniemy.

Jaki jednak pożytek z nadziei czerpanej ze szczęśliwego zwrotu fikcyjnych wydarzeń? Na ile zmierzenie się z problemem śmierci w fikcyjnym świecie może nas przybliżyć do odpowiedzi na to samo pytanie w świecie do bólu rzeczywistym? To prowadzi nas do ostatecznej eukatastrofy, która u Tolkiena odbija się w pomniejszych eukatastrofach mitów i baśni. Jak sam zauważa w epilogu eseju O baśniach: (…) w ewangeliach zawarta jest baśń, albo jeszcze większa opowieść, mieszcząca w sobie całą istotę baśni. (…) Narodziny Chrystusa to ekuatastrofa w historii Człowieka. Zmartywchwstanie to eukatastrofa w historii Wcielenia2. Innymi słowy zdaniem Tolkiena Ewangelia — opowieść o narodzinach i zmartwychwstaniu Zbawiciela — jest Prawdziwą Baśnią, która nadaje sens pozostałym. Nadzieja czerpana z fikcyjnej historii jest pocieszająca, bo w Prawdziwej Historii odnajdujemy źródło nadziei.

Dzieje teologii chrześcijańskiej pokazują rosnący sceptycyzm wobec mitu. Ten sceptycyzm kazał teologom liberalnym próbować wyłuskać „historycznego Jezusa” z opowieści Ewangelistów. Sądzili, że tylko fragmenty, które ich zdaniem przedstawiały fakty w opozycji do teologicznego orędzia pierwotnego Kościoła, mogą mieć prawdziwą wartość. Ale dokładnie ten sam sceptycyzm wobec języka mitu nakazał protestanckim fundamentalistom oraz współczesnym Tolkienowi teologom katolickim negować obecność mitu w Biblii. Wydawało im się to jedyną drogą do zachowania prawd wiary takich jak zmartwychwstanie. Jednak Tolkien pokazał, że dylemat ten można rozwiązać inaczej, negując zasadność opozycji pomiędzy mitem i rzeczywistością. To właśnie rozmowa z Tolkienem o charakterze mitów była impulsem prowadzącym do nawrócenia C.S. Lewisa. Humphrey Carpenter przytacza wniosek, które miał sformułować Lewis podczas tej rozmowy:

Czy rozumiesz przez to — spytał — że historia Chrystusa jest po prostu prawdziwym mitem, mitem, który działa na nas w ten sposób, co pozostałe, ale mitem, który wydarzył się rzeczywiście? W takim razie zaczynam rozumieć 3.

Ciekawym komentarzem do relacji pomiędzy mitem a chrześcijańską Historią jest fragment z teologii systematycznej Michaela Hortona:

Nie musimy powiedzieć, że chrześcijaństwo jest metanarracją, żeby twierdzić, iż jest prawdą. C.S. Lewis pokazał, że chrześcijaństwo jest prawdziwym mitem — mitem, który stał się rzeczywistością: „To się wydarzyło — konkretnego dnia, w konkretnym miejscu i można było zaobserwować konsekwencje tego wydarzenia w historii. Przechodzimy od Baldura i Ozyrysa, o których nikt nie wie, gdzie i kiedy umarli, do historycznej Osoby ukrzyżowanej (wszystko jest we właściwym porządku) pod Poncjuszem Piłatem. Stając się rzeczywistością, nie przestaje to być mitem. Innymi słowy wciąż mamy do czynienia z historią, chociaż jest ona prawdziwa. Nawet zmartwychwstanie nie jest metanarracją, jego znaczenia nie można odczytać z samych wydarzeń historycznych, ale jest ono zdefiniowane przez intertekstualny kontekst jako część rozwijającej się akcji.

Biblijni prorocy, apostołowie i ewangeliści nie wyobrażali sobie, że opowieść i rzeczywistość są w jakiś sposób sprzeczne ze sobą (jak beletrystyka i literatura faktu). Nie sądzili też, że aby dać świadectwo o rzeczywistych wydarzeniach historycznych, potrzebują zająć pozornie neutralny, obiektywny punkt widzenia. Uważali natomiast, że jest to Boża opowieść, a oni są zarówno świadkami wydarzeń, jak i wyznaczonymi posłańcami, którzy otrzymali Bożą interpretację jego czynów. W przeciwieństwie do pogańskich bożków będących dokładnymi wizerunkami swoich twórców, Bóg Izraela jest Stwórcą i Odkupicielem, Alfą i Omegą, Panem historii i Tym, który doprowadza ją do spełnienia4.

Jak wielu ludzi bardzo lubię twórczość Tolkiena, która pozwala mi doświadczyć uzdrowienia mojego postrzegania świata, ucieczki (przynajmniej na czas lektury) od własnych ograniczeń oraz nadziei płynącej z eukatastrofy. Są to zapewne dość uniwersalne korzyści z czytania tych dzieł, które mogą być podzielane niezależnie od światopoglądu i tożsamości religijnej. Sądzę jednak, że dla chrześcijan twórczość Tolkiena oraz jego przemyślenia zawarte w eseju O baśniach mają dodatkowe znaczenie – pozwalają na nowo spojrzeć na Ewangelię jako na prawdziwy mit. Jest to bowiem opowieść, która nadaje sens naszej egzystencji. Pokazuje drogę uleczenia naszych upadłych oczu, tak aby mogły ujrzeć chwałę Boga, ucieczki z więzienia grzechu i śmierci oraz pociechy, którą czerpiemy z najdoskonalszej eukatastrofy w dziejach świata.


  1. Tekstem źródłowym, do którego odnoszą się te rozważania jest zakończenie eseju O baśniach wydanego w języku polskim m. in. w zbiorze: J.R.R. Tolkien, Potwory i krytycy, Kraków 2010, s. 197-212. Dużo skorzystałem z jego omówienia w książce A. Szyjewskiego Od Valinoru do Mordoru, Kraków 2004, s. 134-144.
  2. J.R.R. Tolkien, Potwory i krytycy, Kraków 2010, s. 211.
  3. H. Carpenter, J.R.R. Tolkien, wizjoner i marzyciel, Warszawa 1997, s. 139.
  4. M. Horton, The Christian Faith. A Systematic Theology for Pilgrims on The Way, Grand Rapids 2011, s. 18. Przekład własny z języka angielskiego.
  • 81 Wpisów
  • 0 Komentarzy
Doktorant biblistyki na Uniwersytecie Oksfordzkim. Absolwent biblistyki na Uniwersytecie w Cambridge, teologii w Canadian Reformed Theological Seminary i hebraistyki w ramach MISH na Uniwersytecie Warszawskim. Miłośnik dobrej książki i dobrej kawy. Członek Kościoła Ewangelicko-Prezbiteriańskiego.