Prawdziwe lekarstwo na polaryzację
Głosowałem w tym roku za granicą. Po nabożeństwie wsiadłem na rower i pojechałem na dalekie obrzeża Oksfordu, gdzie mieściła się Komisja Wyborcza. Na miejscu zastałem sporą grupę rodaków, którzy stali w sprawnie posuwającej się kolejce, żeby oddać głos. Jak to w mieście uniwersyteckim, było sporo młodych ludzi; niektórzy pewnie głosowali po raz pierwszy w życiu. Po wyjściu z lokalu wyborczego zrobiłem sobie selfie. Odpinając rower zobaczyłem, jak kto inny robi sobie podobne zdjęcie. Poczułem ukłucie dumy, że tylu rodaków pokazało, że zależy im na dobru wspólnym, nawet jeżeli bardzo różnie rozumieją, co jest tym dobrem.
Znacznie mniej pozytywne emocje towarzyszą mi jednak, kiedy wracam myślami do żenującego spektaklu, który oglądałem tydzień temu podczas debaty wyborczej. Przypuszczam, że niezależnie od naszych sympatii politycznych, zgodzimy się wszyscy, że jej przebieg był skandaliczny. Siedząc przed telewizorem myślałem sobie: czy naprawdę polaryzacja zaszła aż tak daleko, że oto patrzę, jak premier z przewodniczącym największej partii opozycyjnej zamiast dyskutować o swoich wizjach rządzenia krajem, przerzucają się osobistymi złośliwościami? Oczywiście polaryzacja nie musi prowadzić do aż takiej trywializacji sporu politycznego. Do tak niskiego upadku naszej debaty publicznej przyczyniła się zapewne też niska kultura polityczna, populizm oraz słabość dominujących w kraju mediów. Niemniej jednak od dobrej dekady obserwujemy w naszym kraju wojnę polsko-polską, która często wyzwala w ludziach bardzo niepokojące emocje. Polityka nie jest już forum, na którym toczy się dyskusja o sprawach wspólnych, ale linią frontu w wojnie tożsamościowej. Polska nie jest oczywiście odosobnionym przypadkiem. Polaryzacja dotyka także inne kraje, co szczególnie dobrze widać na przykładzie Stanów Zjednoczonych. Często osią sporu politycznego w świecie zachodnim są przemiany obyczajowe ostatnich dekad. Jedna strona kreuje się na obrońcę tradycyjnych wartości, druga na rzecznika postępu. Taki dwubiegunowy podział jest źródłem silnych emocji, które mobilizują zwolenników obu stron. Jedna niesie na sztandarach rodzinę, wiarę, bezpieczeństwo i obronę naszej cywilizacji. Druga natomiast równość, tolerancję, demokrację i prawa mniejszości.
Chrześcijaństwo wykracza jednak poza dwubiegunową logikę współczesnych podziałów politycznych. Ortodoksyjnym naśladowcom Chrystusa bliskie są niewątpliwie wartości tradycyjnie kojarzone z prawicą: ochrona życia ludzkiego od poczęcia do śmierci, małżeństwo rozumiane jako monogamiczny, dożywotni związek mężczyzny i kobiety, czy otwartość na potomstwo. Ale w istotę chrześcijaństwa wpisana jest też troska o ubogich, poszanowanie dla przyrodzonej godności i równości każdego człowieka, walka z wykluczeniem społecznym, czy okazywanie pomocy uchodźcom. Dziś te wartości często kojarzy się z obozem „postępowym”. Jako chrześcijanin nie potrafię zatem wykrzesać z siebie zbyt wiele entuzjazmu dla żadnej ze stron wojny kulturowej, do której usilnie chcieliby mnie zaciągnąć politycy.
Niedługo poznamy oficjalne wyniki wyborów. Niewątpliwie część z nas będzie zadowolona, a część zmartwiona. Na pewno są w naszych Kościołach wyborcy różnych partii, a także tacy, którzy w ogóle nie odnaleźli dla siebie reprezentacji politycznej. Chrześcijaństwo nie jest ideologią polityczną ani nie daje szczegółowych recept, jak ma funkcjonować państwo. Ale myślę, że w tym kryje się początek chrześcijańskiej odpowiedzi na problemy podzielonego społeczeństwa. Kościół jest miejscem, które jednoczy — nawet jeżeli z powodu grzechu często bardzo niedoskonale — ludzi, którzy normalnie by się nie spotkali. Jeżeli Kościół jest zdrowy, to w jednej ławce powinien zasiadać szeregowy pracownik i prezes wielkiej korporacji, obywatel Polski oraz świeżo przybyły imigrant, wyborca jednej i drugiej partii. Chrześcijan jednoczy troska o ubogich, ale nie muszą się zgadzać, jaka jest najlepsza droga do rozwiązania problemu ubóstwa w praktyce. Kościół powinien być domem tak samo dla chadeków, jak i dla ekonomicznych liberałów.
Myślę, że jedną z rzeczy, które wyniki tych wyborów wydają się mówić o naszym społeczeństwie, jest to, że rośnie grono ludzi zmęczonych wojną polsko-polską. Według sondaży exit-poll prawie jedna trzecia głosujących wybrała inne partie niż dwie największe. Bardzo wielu Polaków z rosnącą niechęcią śledziło ostrą, negatywną kampanię wyborczą oraz jej kulminację podczas debaty telewizyjnej. Myślę, że ta emocja jest okazją dla nas, żeby pokazać ludziom dookoła nas, że chrześcijaństwo jest prawdziwą odpowiedzią na bolączki podzielonego świata. Przede wszystkim chrześcijaństwo ma do zaoferowania światu Dobrą Nowinę o tym, że Jezus Chrystus umarł za nasze grzechy i zmartwychwstał dla naszego zbawienia. Problemy, które stara się rozwiązać prawica, mają jedną rzecz wspólną z bolączkami, na które odpowiada lewica — jedne i drugie wynikają z upadłej ludzkiej natury. Grzech jest powodem rozpadu rodziny i wykluczenia społecznego. Odpowiada zarówno za dyskryminację kobiet, jak i za aborcje.
Chrześcijaństwo — jeżeli jest zdrowe — pokazuje także, że można tworzyć wspólnotę ponad podziałami. Są oczywiście spory społeczne, które dotykają wprost pryncypiów. Naśladowca Chrystusa nie powinien na przykład popierać legalizacji aborcji lub małżeństw jednopłciowych, ponieważ w tych sprawach Słowo Boże wypowiada się jasno. Jednak wiele sporów politycznych dotyczy praktycznych rozwiązań oraz zastosowania ogólniejszych pryncypiów w praktyce. Kościół powinien być miejscem, w którym takie podziały stają się drugorzędne względem wspólnej tożsamości jako uczniów Jezusa. Przestrzenią, w której ludzie nie potrafiący znaleźć porozumienia, odkrywają, że łączy ich coś znacznie bardziej fundamentalnego niż wszelkie inne podziały — bycie częścią ciała Chrystusa.
Wreszcie wiara powinna być też inspiracją do wyjścia poza plemienną logikę, którą serwują nam nie tylko partie polityczne, ale i współczesne media. Każdy z nas żyje w swojej bańce informacyjnej. Otaczamy się ludźmi o podobnych poglądach, konsumujemy media tożsamościowe, które przedstawiają wizję świata zbliżoną do naszej. Chrześcijaństwa nie da się jednak łatwo zamknąć w któryś z „pakietów” poglądów, które oferują nam różne partie polityczne. Zdrowy Kościół powinien być miejscem, w którym nieustannie stykamy się z ludźmi spoza naszej codziennej bańki. Wiara powinna nas inspirować do szukania nieszablonowych rozwiązań oraz nieskreślania jakiejś propozycji tylko dlatego, że wychodzi z innego obozu politycznego.
Niezależnie zatem od wyniku tych i każdych kolejnych wyborów, jako chrześcijanie jesteśmy niezmiennie wezwani do niesienia światu Dobrej Nowiny oraz okazywania miłości Chrystusowej. Jako ciało Chrystusa jesteśmy powołani do pokazywania spolaryzowanemu światu Bożego rozwiązania dla trapiących go podziałów.
Wszyscy bowiem dzięki wierze w Chrystusa Jezusa jesteście synami Boga. Wy przecież, którzy zostaliście ochrzczeni w Chrystusa, przyoblekliście się w Chrystusa. Nie ma już Żyda ani Greka, nie ma niewolnika ani wolnego, nie ma mężczyzny ani kobiety. Wszyscy bowiem stanowicie jedność w Chrystusie Jezusie. (Ga 3:26–281)