Dziki kraj? Czas wyjeżdżać z Polski?
Zabójstwo Prezydenta Adamowicza wstrząsnęło nami tak mocno, ponieważ wyjątkowo wyraźnie ukazało absurdalnie nienaturalną postać zła. Zła, które uderzyło na oczach kamer, bez łagodzących narracji, masek i pudru. Kiedy wysychają powoli łzy żałobników, a lokalny świat wraca na zwyczajne tory, warto spojrzeć z szerszej perspektywy nie tylko na niewątpliwą tragedię w Gdańsku, ale i na formy jej recepcji w naszych własnych sercach.
Gdzie uciec z “dzikiego kraju”?
Począwszy od tamtego dramatycznego wieczoru atakowany jestem zewsząd wpisami o “dzikim kraju”. O tym, że “czas wyjeżdżać z Polski” i że “naród zdziczał”. Że klasa polityczna składa się z ludzi najgorszego sortu, a debata publiczna zrodziła po długiej ciąży polityczne zabójstwo. Że winna jest nienawiść kryjąca swoją włochatą twarz – w zależności od sympatii autorów – gdzieś w szeregach faszyzujących prawicowo narodowców lub faszyzujących lewicowo bojówek Owsiaka; wśród zaślepionych pogardą posłów PiS lub zdradzieckich prowokatorów z PO. Przewijam pośpiesznie facebookową tablicę, ale już kolejne zdjęcie oznajmia, że „ciągle straszą nas imigrantami, terrorystami, a tymczasem dzikość naszego narodu sprawia, że zaczynamy wybijać się sami”.
Uff… Wygląda na to, że tuż za granicami naszego “dzikiego kraju” rozciąga się ziemia płynąca mlekiem i miodem, w której ochroniarze zawsze są w stanie powstrzymać zabójcę. Na szczęście nie muszą, bo schizofrenicy paranoidalni nigdy nie sięgają po noże i pistolety, a nieliczni kryminaliści po wyjściu z więzienia zajmują się już tylko działalnością profilaktyczną w pobliskich przedszkolach. Oczywiście w tych “normalnych” krajach politycy nigdy nie giną w zamachach, a partie polityczne wyprzedzają się w okazywaniu miłości, ograniczając swoją publiczną bytność wyłącznie do merytorycznej prezentacji programu. Bo jeśli “czas wyjeżdżać z Polski”, to chyba tylko tam?
Żałoba i emocjonalny wstrząs mają oczywiście swoje naturalne prawa, czasami rażąco odmienne od zasad panujących w czasie codziennej stabilizacji. Gorzej jednak, gdy ów stan świadomości wydaje się permanentny, wykorzystując kolejne tragedie wyłącznie do uzasadniania racji własnego istnienia. Naiwność myślenia i histeryczna egzaltacja wyrażanych emocji szkodzą nie tylko zdrowemu rozsądkowi, ale i zdrowej wierze. Wszystkim “zaskoczonym” i “zszokowanym”, pakującym już podróżne torby z zamiarem ucieczki z naszego zdziczałego kraju, chciałbym przypomnieć tym tekstem pewne oczywistości.
Tak – Polska jest “dzikim krajem”, dlatego, że świat jest dzikim miejscem. Tylko w Polsce w 2017 roku zarejestrowano w policyjnych kartotekach blisko 100 000 ofiar przemocy domowej. Tak, sto tysięcy ofiar i tyle samo sprawców. Stwierdzono jednocześnie 513 zabójstw i 1 262 gwałty. Przestępstwa mniejszego kalibru wyraża się liczbami sięgającymi setek tysięcy (w tym 111 000 kradzieży), a mówimy wyłącznie o tych zdarzeniach, które zgłoszono organom ścigania. W 2017 r. aż 469 naszych młodych współobywateli (poniżej 24 roku życia) odebrało sobie życie, powiększając krąg cierpienia o dziką rozpacz rodziców. Ten “dziki kraj”, co wydaje się umykać naszej uwadze, lokuje się jednak nie w gronie najmniej bezpiecznych państw świata, a w gronie tych najbezpieczniejszych. Tylko w 2016 r. w całej Unii Europejskiej popełniono 5 200 umyślnych zabójstw, co wydaje się niewielką liczbą w porównaniu do zabójstw popełnionych wówczas chociażby w Brazylii – 61 597. W USA w strzelaninach ginie rocznie ok. 30 000 osób, a podczas kampanii prezydenckiej i parlamentarnej w Meksyku w 2018 roku zabito… 133 polityków, w tym wielu kandydatów.
Cały świat tkwi w niegodziwości
Obawiam się, że obserwowana erupcja niekontrolowanych emocji dowodzi, że w obliczu empirycznie ukazanej rzeczywistości zła wydajemy się zupełnie zaskoczeni i bezbronni. Ba, nie tylko zaskoczeni, ale wręcz zdradzeni. Zaczynamy przejawiać zachowania zgoła irracjonalne, niczym małżonek, który po wielu latach odkrywa alternatywną tożsamość życiowej miłości, rzucając na oślep talerzami. Jeden zdeprawowany kryminalista, najpewniej z poważnymi zaburzeniami psychicznymi, zamienił naszą listopadową “dumę z Polski” na pomostowanie na “dziki kraj”, podmieniając deklaracje dozgonnego przywiązania na gniewną wolę natychmiastowego wyjazdu. Napisałbym, że to po prostu niedojrzałość umysłu przygniecionego medialnym przekazem, ale obawiam się, że to tylko część problemu.
Zsekularyzowana część społeczeństwa tkwi po uszy w powszechnym przekonaniu, że człowiek jest z natury dobry, a dobro to trzeba z niego po prostu wydobyć za pomocą odpowiednio stymulowanych bodźców społecznych. Oburza się przy tym chrześcijańską teologię, która pretensjonalnie powtarza za apostołem Janem, że “cały świat tkwi w niegodziwości” (1 J 5,19). Jakiej niegodziwości, mówią? Człowiek nie jest już przecież brudny od grzechu; jest czystą kartą, na której może napisać własną opowieść. Koniecznie inspirującą i fotogeniczną. Liniowy postęp cywilizacji podobno oddala nas systematycznie od mroków opresyjnych systemów, a na naszych oczach postępuje budowa nowego świata – docelowo wolnego od uprzedzeń i agresji, światłego i pełnego dojrzałej życzliwości. Kiedy więc ktoś wbiega na scenę, aby pchnąć nożem niewinnego Prezydenta, zsekularyzowany świat jest zszokowany podwójnie. To co niewątpliwie jest i powinno być emocjonalnym wstrząsem staje się również wstrząsem intelektualnym, atakując budowany przez lata system immunologiczny.
Skoro nauczanie o grzechu pierworodnym, zepsuciu ludzkiej natury i konieczności duchowego odrodzenia uznano za zabobon, to trzeba poszukać wyjaśnienia zła gdzieś na zewnątrz – w atmosferze “dzikiego kraju”, w propagandowych bodźcach medialnych lub w zepsuciu publicznej debaty. Paradoksalnie, to poszukiwanie abstrakcyjnego zła zawsze wypycha nas gdzieś na zewnątrz ludzkiego serca. Winne są zawsze niedoskonałe systemy penitencjarne, niedostatki edukacji lub państwowej opieki – nigdy zepsute moralnie wnętrze grzesznika. Niby wiemy, że Jezus Chrystus definitywnie przesądził, iż złe myśli, wszeteczeństwa, kradzieże, morderstwa, cudzołóstwo, chciwość, złość, podstęp, lubieżność, zawiść, bluźnierstwo, pycha i głupota pochodzą “z wnętrza, z serca ludzkiego”, ale nie bardzo chce nam się wierzyć, że nikt ich tam wcześniej wytrwale nie wkładał. Winni są więc zawsze “tamci” i “tamtych”, nigdy my i nasze. Nie przychodzi nam na myśl, że zepsucie debaty społecznej jest konsekwencją zepsucia jej uczestników, a atmosferę narodu tworzą ci, którzy do niego przynależą, czyli właśnie… my. Nie chcemy zaakceptować prostej oczywistości, że politycy stworzeni są na nasz obraz i podobieństwo, a ich zachowania są prostą konsekwencją naszych wyborów i psychologicznych preferencji. Nie przychodzi nam na myśl, że zazdrość, uporczywa koncentracja na własnej krzywdzie, zawiść lub pospolita nienawiść obecne są nie tylko w sejmowych kuluarach i zaangażowanych politycznie mediach, ale w różnych skalach na wszystkich poziomach naszego codziennego życia. Począwszy od chorobliwej walki w miejscu pracy i niewinnych opowiastkach o współpracownikach, przez niewerbalną rywalizację z sąsiadem o prymat w hierarchii osiedla aż po wieloletnie boje na salach sądowych o resztki spadku po zmarłej babci. Na nasze szczęście nikt nie transmituje tego w telewizji.
Wszystkim chrześcijanom, którzy z takim zapałem szukają właściwych słów oburzenia na zepsucie warszawskich salonów mogę z łatwością podsunąć odpowiednią formułkę. Idealną na tweeta i instagramowy podpis pod selfie: “Boże, dziękuję ci, że nie jestem jak inni ludzie, rabusie, oszuści, cudzołożnicy albo też jak ten oto celnik polityk”.
Wypędzeni z raju
Czasami wydaje mi się, że my naprawdę wierzymy we wrodzoną dobroć pod powierzchnią świata, co tłumaczyłoby permanentne zdziwienie i trwałe niedowierzanie, gdy od czasu do czasu na powierzchnię przebije się gruby korzeń zła. Rolnik, który napotka na polu chwasty nie robi gorączkowo zdjęć, nie publikuje ich na Instagramie w towarzystwie zszokowanych emotikonek, nie pomstuje całymi dniami przy rodzinnym stole na “dzikie pole” i nie twierdzi, że czas się stąd wynosić. Może i narzeka czasami, że na polu sąsiada trawa jest bardziej zielona, ale nie jest na tyle naiwny by uznać, że chwasty, które właśnie wyrywał są jakąś szokującą anomalią, nieznaną podręcznikom i praojcom. Cóż, z nami bywa inaczej. Żeby nie szukać przykładów daleko: z zapałem godnym lepszej sprawy demaskujemy wytrwale “nieobiektywne media”, nie rozumiejąc, że jak świat długi i szeroki nie widziano nigdy “czystego” przekazu medialnego. Przecież już sam dobór informacji jest przejawem subiektywnego systemu wartości, nawet jeśli te informacje mają składać się tylko z rzeczowników i czasowników. Socjologowie dawno i wyczerpująco opisali reguły mediokracji i kontroli mediów przez grupy interesów, podczas gdy my wciąż zachodzimy w głowę jak to możliwe, że ktoś w telewizorze okazał się stronniczy.
Takie tragiczne wieczory jak ten w Gdańsku zdarzały się, zdarzają i będą się zdarzać, ponieważ wypędzono nas z raju, a sami nie posiadamy żadnych instrumentów umożliwiających jego odbudowę. Grzech jest immanentną częścią ludzkiej natury, określając nasze wybory i percepcję, czasami w sposób tak skrajny i niekontrolowany jak w przypadku Stefana W. Problem nie leży wyłącznie w niedoskonałych strukturach społecznych, w temperaturze walki o polityczne stołki lub w jątrzących przekazach medialnych. Wszystko to jest bowiem emanacją tego, kim jesteśmy jako grzeszni ludzie – marionetkami nieokiełznanej ambicji, pudrowanej pychy, ukrywanej zawiści i odmienianego przez wszystkie przypadki egocentryzmu. Tak wielkiego, że nawet tragiczna śmierć Prezydenta Adamowicza stała się w pierwszym rzędzie argumentem przeciwko naszym przeciwnikom i “dowodem” naszych racji, a dopiero później przyczynkiem do przytłumionej refleksji nad niewytłumaczalnym w kategoriach naturalnych dramatem życia.
Uciec od nienawiści? Tak, ale dokąd?
Smutny kontekst nasyconej wrogością żałoby powinien przypomnieć naszym usypiającym sumieniom, że grzech jest realną rzeczywistością życia, a nie wyłącznie sztuczną konstrukcją średniowiecznej teologii. Zło nie jest umownym słowem na określenie zachowań przekraczających naszą własną granicę przyzwoitości. Jest czymś co w nas mieszka, co nami kieruje i co chce nie tylko “urządzić nam Polskę”, ale i serca.
Od nienawiści można oddalić się tylko na jeden sposób – przybliżając się do miłości. Ucieczka od zła nie może być ucieczką dokądkolwiek; musi być ucieczką do Boga. Ten, który jest źródłem i definicją dobroci jest także gwarantem jej skutecznego zakorzenienia w sercu człowieka. Uporanie się ze złem wymaga nie tyle oddolnych inicjatyw naprawczych, co osądzenia go w świetle Bożego Prawa i poddania działaniu Bożej Łaski. Od wewnętrznej rzeczywistości grzechu nie można uciec za pomocą deklaracji poprawy, marszów milczenia i koncertów życzliwości. Odrobina dobroci nie naprawi tego świata, tak jak kropla wody nie zbawi błądzącego na pustyni pielgrzyma. Tkwimy w głębokiej studni moralnego zła, a ratunkowa linia musi spaść ku nam z góry, nie z dołu. Żadna świecka ideologia w historii świata nie była w stanie stworzyć nowego człowieka, a wszystkie próby ulepszenia ludzkiej natury kończyły się ostatecznie ujawnieniem jej najgorszych pokładów. Zło jest bowiem problemem przede wszystkim wertykalnym, a dopiero później horyzontalnym. Dlatego właśnie nie wierzę, że śmierć Prezydenta Adamowicza w tajemniczy sposób zmieni wektor życia publicznego, rodząc powszechną życzliwość i zmianę jakości relacji.
Słowa takie jak zło, grzech, nawrócenie i Bóg naprawdę są bezalternatywne, ale zanim znów oburzymy się na świat, który najwyraźniej o nich zapomniał, najpierw sprawdźmy, czy dość wytrwale o nich przypominaliśmy.