Powołani do szczęścia
Witold Jabłoński w książce pt. Słowo i miecz podnosi jeden z najczęściej używanych argumentów przeciwko chrześcijaństwu. Gdyby mógł podsumować swój zarzut, uczyniłby to zapewne następującymi słowami: Nie warto szanować religii, która zabija radość, a nieszczęście czyni pożądaną cnotą! Cóż, zdecydowanie nie warto. Dlatego jestem chrześcijaninem.
Chrześcijanin – święty czy szczęśliwy?
A.W. Tozer, którego bardzo cenię ze względu na dojrzałość refleksji, napisał esej pt. Świętość przed szczęściem. Rozpoczął go tak: Samolubne pragnienie szczęścia jest tak samo grzeszne jak jakiekolwiek inne samolubne pragnienie. W dalszej części artykułu, wyjaśnił, iż ma na myśli jedynie ziemskie szczęście, gdyż pragnąc autentycznej świętości, bardziej niż prawdopodobnie poznamy nowy stopień szczęścia. Jak powinien wyglądać więc zdrowy naśladowca Chrystusa? Historyczne chrześcijaństwo udzielało na to pytanie różnych odpowiedzi. Zaglądając w przeszłość dostrzeżemy zakonnice, które same nie potrafiąc się uśmiechać, zakazywały tej czynności podopiecznym. Tysiące oddanych mnichów wyrzekało się wszelkich przyjemności, nie pozwalając sobie na jakąkolwiek chwilę radości. Nie trzeba jednak odwracać zakurzonych kart historii, by natknąć się na współczesne przejawy takiego sposobu myślenia. Znaczna część wschodniego, ewangelicznego nurtu pobożności uprawia swoisty kult powagi. Wchodząc do kościołów, natkniemy się na pozbawione uśmiechu twarze, zatroskane kobiety i milczących mężczyzn. Tutaj świętość musi mieć twarz cierpiącego naśladowcy Chrystusa, który z wielkim trudem niesie przez życie swój krzyż. Duchową radość nazywa się wewnętrznym przeżyciem, wszelkim zewnętrznym przejawom naklejając łatkę cielesności. Za najbardziej namaszczonego kaznodzieję uważany jest ten, który najbardziej wzruszy, wyciskając z oczu słuchaczy strumienie łez. Zupełnie inaczej niż na drugim biegunie współczesnego chrześcijaństwa. Tutaj kaznodzieja rozpoczyna kazanie od dowcipu i nigdy nie pozwoli sobie na stworzenie u słuchających wrażenia dyskomfortu. Niesławna prosperity gospel, nazywając smutek grzechem, a cierpienie przekleństwem, wyprodukowała całe pokolenia klaszczących chrześcijan, którzy nawet pośród szaleńczego bólu, starają się podnosić ręce i wołać głośno alleluja. Jakie więc powinno być radykalne, biblijne i duchowe chrześcijaństwo? Spróbuję przedstawić swoje zrozumienie szczęścia, mając nadzieję, że choćby niektórzy czytelnicy odnajdą w nim drogę do radości.
Nieszczęśliwe dzieci dobrego Ojca?
Szukanie szczęścia nie jest grzechem, grzechem jest szukanie szczęścia poza Bogiem. Człowiek ceni jedynie to, co przynosi mu szczęście. Mężczyzna, który zdradza swoją żonę z inną kobietą, wysyła jej jasny sygnał: Nie jesteś wystarczająco dobra, nie jestem przy tobie usatysfakcjonowany. Grzech zawsze pomniejsza i obraża Boga, gdyż szuka źródła przyjemności poza nim, sugerując tym samym, że istnieją rzeczy wspanialsze i godne większej uwagi. Wyobraźmy sobie ojca, który stara się zapewnić dzieciakom szczęśliwe życie. Chodzi z nimi na plac zabaw, gra wieczorami w gry planszowe i pomaga przy lekcjach. Okazuje przy tym nieprzeciętną troskę i zainteresowanie. Jednak dzieciaki, przy każdej możliwej okazji, wychodzą tylnymi drzwiami do sąsiada, który w ich mniemaniu potrafi zapewnić większą frajdę niż tato. Istnieją dwie konsekwencje takiego stanu rzeczy. Po pierwsze, dzieciaki pogardziły źródłem stabilizacji i szczęścia. Żaden sąsiad nie pokocha ich tak samo jak ojciec, nie będąc w stanie zainwestować nawet połowy tego, co on. Po drugie, poniżyły swojego ojca, dając do zrozumienia całemu światu, że nie potrafi zaspokoić potrzeb własnych dzieci. Oto definicja grzechu – świadome poniżenie Boga i nieświadome oddzielenie od źródła szczęścia.
Bóg jest szczęśliwy w Bogu
Bóg nie jest twórcą szczęścia, szczęście jest nieodłączną częścią jego natury. Nigdy nie zostało stworzone, istnieje od zawsze jako naturalne środowisko Boga. Bóg zawsze doświadcza nieskończonej satysfakcji, a uczucie rozkoszy stanowi esencjalne jądro boskiej rzeczywistości. Aby wyjaśnić tą wielką prawdę, należy odwołać się do trójjedności Boga. Bóg jest nieskończenie szczęśliwy w Bogu. Ojciec doświadcza samego siebie w Synu, który jest odblaskiem chwały i odbiciem jego istoty. Syn doświadcza Ojca poprzez nieustanne wpatrywanie się w jego chwałę. Autor Przypowieści Salomona w proroczy sposób objawił światu coś z atmosfery wieczności. Mądrość (którą należy utożsamiać z Chrystusem – zob. 1 Kor 1,23), wypowiada tam następujące słowa: gdy kładł podwaliny ziemi, ja byłam u jego boku mistrzynią, byłam jego rozkoszą (byłam jego zachwytem – NGB) dzień w dzień, igrając przed nim przez cały czas. Przekład Warszawsko-Praski oddaje te słowa w następujący sposób: byłam przy Nim jak umiłowane dziecko. Radość sprawiałam Mu dnia każdego, bawiąc się nieustannie w Jego obecności. Bóg jest szczęśliwy w Bogu. Dawid miał objawienie tej prawdy, pisząc w jednym z psalmów (16,11): Ty mi wskazujesz drogę życia: pełnię radości przy Tobie, wieczyste rozkosze po Twojej prawicy. (BP) Oto esencja boskiego życia – pełnia radości i wieczne rozkosze. Gdzie znajduje się więc źródło Bożej rozkoszy? Po prawicy. Dawid otrzymał zrozumienie przyszłości, pisząc w kolejnym z psalmów (116,1): Rzekł Pan Panu memu: Siądź po prawicy mojej, Aż położę nieprzyjaciół twoich jako podnóżek pod nogi twoje! Bóg Ojciec kontempluje Boga Syna poprzez Boga Ducha Świętego. Kiedy Jezus Chrystus został ochrzczony, zstąpił na niego Duch Święty w postaci gołębicy i odezwał się głos z nieba: Tyś jest syn mój umiłowany, którego sobie upodobałem. (Łuk 3,22) Duch Święty związany jest nierozerwalnie z pełnią radości, która wynika z doskonałego poznania między Ojcem i Synem. Głosimy tedy, jak napisano: Czego oko nie widziało i ucho nie słyszało, i co do serca ludzkiego nie wstąpiło, to przygotował Bóg tym, którzy go miłują. Albowiem nam objawił to Bóg przez Ducha; gdyż Duch bada wszystko, nawet głębokości Boże. (1 Kor 2,9-10) Duch Święty bada głębokości Boże i tylko on może objawić pełnię Bożego piękna. Dlatego też Królestwo Boże to radość w Duchu Świętym. (Rzym 14,17) Wróćmy do Dawida, który wypowiedział następującą modlitwę: Jakże cenna jest łaska twoja, Boże! Przeto ludzie chronią się w cieniu skrzydeł twoich. Nasycają się tłustością domu twego, A strumieniem rozkoszy swoich upajasz ich. Bo u ciebie jest źródło życia, W światłości twojej oglądamy światłość. (Ps 36,8-10) Bóg upaja ludzi strumieniem swoich rozkoszy, bo u niego jest źródło życia. Boże życie to pełnia radości i wieczyste rozkosze. (Ps 16,11) Strumień Bożej rozkoszy jest niczym innym niż Duchem Świętym, przez którego istnieje nieskończenie satysfakcjonująca relacja pomiędzy Ojcem i Synem. Oto wizja Jana: I pokazał mi rzekę wody żywota, czystą jak kryształ, wypływającą z tronu Boga i Baranka. Na środku ulicy jego i na obu brzegach rzeki drzewo żywota, rodzące dwanaście razy, wydające co miesiąc swój owoc, a liście drzewa służą do uzdrawiania narodów. (Obj 21,2) Czym jest ta rzeka wody żywej? Jan zinterpretował ją w swojej Ewangelii: A w ostatnim, wielkim dniu święta stanął Jezus i głośno zawołał: Jeśli kto pragnie, niech przyjdzie do mnie i pije. Kto wierzy we mnie, jak powiada Pismo, z wnętrza jego popłyną rzeki wody żywej. A to mówił o Duchu, którego mieli otrzymać ci, którzy w niego uwierzyli. (J 7,37-29) Synowie Koracha otrzymali objawienie istoty tej rzeki, pisząc: Jest rzeka, której nurty rozweselają miasto Boże, Przybytek święty Najwyższego. (Ps 46,5) Duch Święty jest rzeką wody żywej, strumieniem rozkoszy, który wypływa z tronu Boga i Baranka oraz rozwesela miasto Boże. Oto dlaczego Chrystus powiedział: Lepiej dla was, żebym ja odszedł. Bo jeśli nie odejdę, Pocieszyciel do was nie przyjdzie, jeśli zaś odejdę, poślę go do was. (J 16,7) Duch Święty pociesza poprzez wprowadzanie w głębokości Chrystusa. Odsłania krajobraz chwały, którego nie mógł oglądać wcześniej nikt oprócz Boga. Żadne słowa nie zdołają opisać w pełni przywileju uczestniczenia w boskiej naturze. (2 Piotr 1,4) Duch Święty obdarza więc życiem – pełnią radości oraz rozkoszą wynikającą ze zrozumienia Bożej chwały. Chrystus podsumował kazanie na temat wydawania owocu następującymi słowami: To wam powiedziałem, aby radość moja była w was i aby radość wasza była zupełna. (J 15,11) Przed swoją śmiercią ostrzegł natomiast uczniów: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Wy płakać i narzekać będziecie, a świat się będzie weselił; wy smutni będziecie, ale smutek wasz w radość się zamieni (…) I wy teraz się smucicie, lecz znowu ujrzę was, i będzie się radowało serce wasze, a nikt nie odbierze wam radości waszej. (J 16,20-22) Objawienie zmartwychwstałego Chrystusa nie pochodzi z tego świata, dlatego świat nie może odebrać radości, która się z tym wiąże. Psalmy zawierają nieustanne nawoływanie do radości w Panu. (Ps 32,11; 33,1; 68,5; 97,12) Apostoł Paweł, pisząc do Filipian, natarczywie o niej przypomina. W trzecim rozdziale zachęca – Ponadto, radujcie się w Panu! – tylko po by, w czwartym zawołać raz jeszcze: Radujcie się w Panu zawsze; powtarzam radujcie się! (por. 1 Tes 5,16) Apostoł narodów wzywa Kościół do poszukiwania radości w Chrystusie. Nie tylko wtedy, gdy wszystkie inne źródła wysychają, ale zawsze.
Jeśli Bóg jest szczęśliwy w Bogu, to Kościół również powinien. Tylko prawdziwa radość wyzwala autentyczne uwielbienie. Ludzie chwalą piosenkarzy z powodu satysfakcji jakiej dostarczają poprzez swoją muzykę, a piłkarze stają się ikonami tłumów z powodu radości, którą wywołują strzelając gole. Zachwyt nie potrafi obejść się bez chwały. Wywyższamy to, co sprawia nam przyjemność. Ale dobra ta kanapka. Świetny film! Jesteś wspaniała, kochanie. Genialna piosenka. Co za mecz! Nieszczęśliwy chrześcijanin nigdy nie powinien śpiewać pochwalnych pieśni, gdyż nie doświadcza Boga jako źródła wystarczającej radości. Spontaniczna radość zawsze przemienia się w chwałę i tylko tym jest zainteresowany Bóg. Sztuczne, wymuszone uwielbienie w niedzielny poranek jest smutną karykaturą tego, czym naprawdę powinna być chwała – spontanicznym wyrazem przeżywanej radości.
Szczęście – między czasem a wiecznością
Artykuł byłby niepełny, gdyby nie podjął próby odniesienia się do kwestii cierpienia. Z uwagi na ograniczoną objętość tekstu, świadomie potraktuję ten temat zbyt powierzchownie, próbując przemycić jedynie kilka istotnych myśli. John Piper stwierdził kiedyś: Bóg nie zabija radości. Bóg zabija grzech. Zabija coś, co ostatecznie zabiłoby radość. Aby zrozumieć w czym rzecz, należy wykazać różnicę między ziemskim a niebiańskim szczęściem. Upadek Adama i Ewy zamknął rozkosz w więzieniu czasu. Śmierć jest przekleństwem, które zabiera szczęście. Nie należę do tych, którzy twierdzą, że bez poznania Boga nie można być szczęśliwym. Można, ale tylko przez moment – na ślubnym kobiercu, trzymając po raz pierwszy własnego syna, po otrzymaniu wymarzonej pracy i osiągnięciu życiowego sukcesu. Można być szczęśliwym, ale tragedia ludzkiego losu polega na tym, że nie sposób tego szczęścia zatrzymać. Znika jak poranna mgła i rozpływa się w czasie, pozostawiając bolesne rany wspomnień. Na nagrobku Ryśka Riedla wyryto słowa jednej z jego piosenek – w życiu piękne są tylko chwile – podsumowując tym samym życie, które usiłowało oszukać czas w narkotycznych wizjach. Szczęście, które można utracić, nad którym nie ma się żadnej kontroli, jest w rzeczywistości niewolą. Trzeba żyć ze świadomością nadchodzącej katastrofy, nie potrafiąc w żaden sposób zatrzymać tego, co nieuchronne. Piękne ogrody miłości zamieniają się w pustynie, piękno ulega nieubłaganym prawom czasu, a siła odchodzi wraz nadejściem siwych włosów. Głęboko wierzę, że Bóg pozostawił ulotne iskry niebiańskiego szczęścia, aby przypominały o tym, że gdzieś musi istnieć pożar radości. Są zniekształconym echem wiecznych rozkoszy i drogowskazem do tego, co niewidzialne. (por. Dz 14,17) Bóg w Jezusie Chrystusie zaoferował grzesznikom wieczne życie – wieczną radość i wieczną rozkosz. Piotr zachęcał prześladowanych chrześcijan poprzez niezwykłą obietnicę: A gdy się objawi Arcypasterz, otrzymacie niezwiędłą koronę chwały. (1 Piotr 5,4) Niezwiędła korona chwały – odporna na zakusy czasu, niezniszczalna i niemożliwa do stracenia. Albowiem to, co widzialne, jest doczesne, a to, co niewidzialne, jest wieczne. (2 Kor 4,18) I świat przemija wraz z pożądliwością swoją; ale kto pełni wolę Bożą, trwa na wieki. (1 J 2,17) Piękno Bożego życia polega na tym, że istnieje poza czasem. Mojżesz wolał raczej znosić uciski wespół z ludem Bożym, aniżeli zażywać przemijającej rozkoszy grzechu, uznawszy hańbę Chrystusową za większe bogactwo niż skarby Egiptu; skierował bowiem oczy na zapłatę. (Hebr 11,25-26) Grzech bywa rozkoszą, ale rozkoszą przemijającą. Mojżesz wybrał hańbę Chrystusa, skierował bowiem oczy na zapłatę. Nie był głupcem, nie oddałby wiecznej radości za przemijające rozkosze grzechu.
Błogosławieni (szczęśliwi) smutni
Powinniśmy tak bardzo cenić radość, aby kochać smutek, który do niej prowadzi. Czasami bywamy zasmuceni ku upamiętaniu. Kiedy płaczemy w rozpaczy nad grzechem, budujemy most do Królestwa Radości. Słodki jest smak łez upamiętania. Czasami, tak jak apostoł narodów, nosimy wielki smutek i nieustanny ból w sercu z powodu niezbawionych. (Rzym 9,2) Czasami napominamy z głębi utrapienia i zbolałego serca, wśród wielu łez. (2 Kor 2,4) Czasami spotyka nas utrapienie tak intensywne, że nieomal wątpimy o naszym życiu. (2 Kor 1,8) Wszystkie te uczucia towarzyszyły temu, który wzywał Kościół do nieustannej radości. Apostoł Paweł nie był schizofrenikiem, ani też nie głosił haseł radości, w rzeczywistości nigdy jej nie poznając. Chrześcijańskie objawienie nie usuwa problemów i bólu, umiejscawia je jednak w kontekście pozwalającym na radosne spoglądanie w przyszłość. Posiadamy w sobie zadatek Ducha, dlatego też tylko zadatek radości. Żyjąc po tej stronie wieczności podlegamy wciąż prawom upadłego świata, nie mogąc oglądać Boga na tyle wyraźnie, by jego rzeczywistość usunęła każdą łzę. Jednak każdy ziemski smutek popycha nas w ramiona tego, który jest źródłem radości. Bóg wznosi nasz wzrok ku niebu, ożywiając tęsknotę za miejscem, w którym nie będzie już łez. Nieznaczny i krótkotrwały ucisk jest Bożym drogowskazem do nieprzemijającej radości. Wiedząc, co przed nami, możemy odczuwać radość z powodu nadchodzącej radości. Niczym zmęczony podróżnik, który stawiając z bólem kolejny krok, doświadcza radości na każdą myśl o zbliżającym się celu podróży. Niczym długodystansowiec, który łykając łzy wycieńczenia, doznaje niezwykłej radości, widząc tabliczkę z nieznaczną odległością do mety. Niczym niewidomy na stole operacyjnym, który zaciskając z bólu spocone dłonie, przeżywa rozkosz na myśl o tym, że wkrótce ujrzy kolory i zderzy się z blaskiem słońca. Podróżnik, długodystansowiec i niewidomy mogliby uniknąć cierpienia chwilowego bólu, ale uniknęliby tym samym radości z powodu nadchodzącej radości.
Czasami nie chcemy wyruszyć w drogę, biec biegu wiary i poddać się operacji, będąc zadowolonymi ze statusu quo. Byle jaka rzeczywistość staje się na pozór satysfakcjonująca, a różne substytuty starają się wynagrodzić brak wzroku. Niekiedy jak nierozumiejące dzieci, zadowalamy się brudną kałużą, gdy tuż za rogiem jaśnieje w słońcu krystalicznie czyta rzeka. Dobry Ojciec na siłę odsuwa nas od tej stojącej wody, pozbawiając chwilowej przyjemności. Każdy ma swoją ulubioną, dopasowaną do własnych preferencji. Nigdy nie zapomnę jak rodzice wyrzucili cały stos moich ulubionych, sportowych gazet, przy których śniłem przyszłość, karmiłem marzenia i oddychałem. Zasmucili mnie – to prawda, ale tylko po to, abym nie zakotwiczył się w przemijającej radości na tyle mocno, by przestać pragnąć i szukać wiecznej. Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni. (Mat 5,4) Błogosławieni, którzy nie znajdują radości w czymkolwiek innym niż Bóg, ponieważ w Bogu odnajdą jej pełnię. Piotr napisał do prześladowanych uciekinierów: Nie dziwcie się, gdy was pali ogień, który służy doświadczeniu waszemu, ale (…) radujcie się. (1 Piotr 4,12-13) Cierpienie wyostrza wzrok, pozbawia ziemskich złudzeń i rozbija o ziemię pomniki chwilowych przyjemności. Budzi z narkotycznego snu przemijających rozkoszy grzechu, stając się megafonem, który służy do obudzenia głuchego świata.
Chrześcijaństwo jest wulkanem radości, drogą do rozkoszy i obietnicą szczęścia. Świętość nie wyklucza szczęścia, potrzebuje go. Kościół zatraca świętość, wtedy gdy gubi szczęście. Tylko ten, kto znajduje zadowolenie w Bogu, nie będzie szukał go w świecie. Tylko ten, kto raduje się w Panu, nie będzie ulegał rozkoszom grzechu. Nie można być świętym, nie będąc szczęśliwym, gdyż nie można być świętym nie będąc blisko Boga (por. Ps 73,28). Radość w Bogu jest naszą siłą. (Neh 8,10) Dawid napisał: Rozkoszuj się Panem, a da ci, czego życzy sobie serce twoje. (Ps 37,4) Rozkosz pragnie tylko jednego – nigdy nie stracić obiektu rozkoszy. Problem nie leży więc w tym, że szukamy szczęścia. Problem w tym, że nie szukamy wystarczająco intensywnie. Przychodzimy do kościołów zatroskani i smutni, pozwalając, by bezdomny pod sklepem cieszył się złotówką bardziej niż my Chrystusem. Zaakceptowaliśmy chrześcijaństwo pozbawione radości, narzekające i niezadowolone, sprawiając, że świat widzi w nas nieszczęśliwe dzieci chorobliwie wymagającego ojca. Nigdy nie zrozumiem dlaczego spotkania tych, którzy mają w sobie wieczne życie, tak często przypominają pogrzeby. Nie zrozumiem też tych, którzy potrzebują perkusji, trzech gitar i przygaszonych świateł, aby poczuć radość Pana. Ostatnio, irytując się niesłusznym w mojej opinii mandatem, przeczytałem o tych, którzy przyjęli z radością grabież swojego mienia. (Hebr 10,34) Niezwykłe, wywyższające Chrystusa szczęście, którego świat nie mógł odebrać razem z majątkiem. Radość powinna być powiewającym sztandarem Kościoła, ogłaszając, że w domu Ojca nie ma nieszczęśliwych dzieci. C.S. Lewis zatytułował swoją autobiograficzną opowieść nawrócenia – Zaskoczony radością. Życzę wam, drodzy czytelnicy, zaskoczenia radością.
Radujcie się w Panu, sprawiedliwi! Prawym przystoi chwała. (Ps 33,1)