Znudzona młodzież i zapomniana nagroda
Kolejni młodzi ludzie, znający na pamięć dziesiątki wersetów, zostawiają po sobie puste krzesła w małych, przytulnych kościołach, które nigdy nie spodziewały się ich stracić. Odchodzą bez żalu, zabierając trochę bolesnych wspomnień i rozczarowań.
Za moment spalą za sobą mosty, rzucając się w wir zabronionych wcześniej rozkoszy. Gdy opadną łańcuchy chrześcijańskiej moralności, wyzwoleni niewolnicy pobiegną spełniać najskrytsze i najbardziej szalone marzenia ulatującego dzieciństwa. Kolejne matki doświadczą nocnych łez, a kazalnica rozpali się do czerwoności, pytając dlaczego młodzi ludzie “odchodzą do świata”. Jednak to nie jest dobre pytanie. Nie powinniśmy pytać dlaczego odchodzą, lecz dlaczego mieliby pozostać.
“Przez wiarę Mojżesz, kiedy dorósł, nie zgodził się, by go zwano synem córki faraona, i wolał raczej znosić uciski wespół z ludem Bożym, aniżeli zażywać przemijającej rozkoszy grzechu, uznawszy hańbę Chrystusową za większe bogactwo niż skarby Egiptu; skierował bowiem oczy na zapłatę.”
Przez brak wiary młodzi ludzie, kiedy dorastają, nie godzą się by zwano ich dziećmi Bożymi i wolą raczej zażywać przemijającej rozkoszy grzechu niż znosić uciski wespół z ludem Bożym, uznawszy skarby Egiptu za większe bogactwo niż hańbę Chrystusową. Nie widzą bowiem zapłaty.
Nie widzą bowiem zapłaty
Zapłata jest tak istotną częścią chrześcijańskiego przesłania, że jej pominięcie dewastuje całą kunsztowną kompozycję. Nagroda nie stanowi skutku ubocznego świętości lub wiary. Nie jest pamiątkowym medalem z fałszywego złota, który przyznaje się dzieciakom za zaangażowanie w sportowe zawody. Kiedy mówimy o zapłacie, dotykamy sensu wiary. Apostoł Paweł zapominał o tym, co za nim, ponieważ zmierzał “do celu, do nagrody w górze, do której został powołany przez Boga w Chrystusie Jezusie.” Nagroda jest powołaniem. Nagroda jest w Chrystusie. Nagroda jest celem, snem stęsknionej duszy, który rozpaczliwie pragnie się urzeczywistnić. Kiedy umysłowe połączenie pomiędzy małymi radościami codzienności a nadzieją Bożej chwały zostaje zerwane, wędrówka do ziemi obiecanej zamienia się w marsz skazańców. Miłość, przyjaźń, rodzina, przyroda, sztuka, poezja, muzyka – wszystko to zostało pomyślane jako kiść winogron z ziemi obiecanej. Czy potrafimy dzisiaj podnieść głowę znad mobilnego facebooka i – w przerwie między lajkowaniem postów znajomych – odnaleźć w sobie pełen podziwu zachwyt nad zatopionym w gwiazdach niebem? Czy doświadczamy uczucia niezrozumiałej tęsknoty, patrząc na rozległe przestrzenie poruszane delikatnie wieczornym wiatrem? Czy poezja, symfonie słów i kunsztowne kompozycje barw cokolwiek jeszcze znaczą w erze pensji wypierającej piękno? Czasami wydaje się jakby te wszystkie radości znalazły się tutaj przez pomyłkę, będąc przeoczeniem śmiertelnie pragmatycznej ewolucji. Miłość zdaje się być zagubionym dzieckiem w amazońskiej dżungli, zupełnie nie pasującym do nieczułego tańca atomów. Ten brutalny, bezlitosny świat, w którym wszystko co żyje walczy o przetrwanie, nie powinien oglądać radosnych uśmiechów zakochanych, idących pod rękę na wieczorny spacer. A jednak ogląda. Język powinien ograniczyć swoją działalność do funkcji komunikacyjnej, umożliwiając zdobywanie pożywienia i elementarne współdziałanie między ludźmi – a jednak wybija się ku niebu, malując słowami ekscytujące światy i ukryte tęsknoty duszy. Istnieją na tym świecie zjawiska jakby przemycone przez szczelną granicę materialnej rzeczywistości. Nie przypominają jednak paczek dla ubogich lub darów od krewnych z Ameryki. Nie pomagają przetrwać zimy lub okupacji, czasami wręcz przeciwnie – czynią życie trudniejszym.
Radość – niedoróbka w mechanizmie ewolucji?
Po co to wszystko? Głęboko wierzę, że po to, aby rozpalić w człowieku pragnienie, tęsknotę i oczekiwanie. Z powodu grzechu jesteśmy oddzieleni od Bożej chwały, ale z powodu łaski Boża chwała nie zawsze jest oddzielona od nas. “Niebiosa opowiadają chwałę Boga.” Słońce, księżyc, gwiazdy, deszcz, śnieg i wiatr – wszystkie one opowiadają (tylko opowiadają!) o chwale. “Za czasów minionych pokoleń Bóg pozwalał wszystkim poganom chodzić własnymi drogami; jednakże nie omieszkał dawać o sobie świadectwa przez dobrodziejstwa, dając im z nieba deszcz i czasy urodzajne, napełniając pokarmem i radością ich serca.” Czy radość wypełniającą małe, greckie chatki z powodu szczęśliwych narodzin oczekiwanego chłopczyka należy rozumieć wyłącznie jako ogryzek pozostawiony przez instynkt przedłużenia gatunku? Czy podekscytowanie dzieciaków słuchających przy ognisku opowieści o dalekich ziemiach uznać należy za niedoróbkę w mechanizmie ewolucji? Nie. To Bóg świadczył o sobie za każdym razem, gdy radość wypełniała serce człowieka. Nie wtedy, gdy chowano zmarłych i płakano nad tornadem niszczącym uprawy, ale właśnie wtedy, gdy powietrze wypełniało się śmiechem zadowolonych rolników i pasterzy. Nasze małe radości są zaledwie iskrą z pożaru wiecznego szczęścia. Tańczą przed nami po to, aby rozbudzić smak wieczności i tęsknotę za ostatecznym spełnieniem.
Czym więc jest dla mnie chrześcijaństwo? Powołaniem do życia wywyższającego nagrodę, która jest w Chrystusie. Chrystus jest Bożym życiem, a tym samym ośrodkiem Jego spełnionej miłości i nieutracalnego szczęścia. Zbawienie polega na zaproszeniu nas do wewnętrznego życia Boga i uczestnictwa w jego naturze. Ostatecznie, Bóg powie do tych, którzy ukończyli bieg wiary: “Wejdźcie do radości Pana swego!” Sportowiec, który omdlewa na mecie olimpijskiego biegu daje świadectwo nie tylko swojej niezłomności, ale przede wszystkim wartości nagrody oczekującej na zwycięzcę. Za każdym razem, gdy ponosimy wyrzeczenia, zapieramy się siebie i niesiemy krzyż, podkreślamy wartość oczekującej nas chwały. Chrześcijańskie życie możliwe jest tylko w jednej konfiguracji – z wizją nagrody w tle wyrzeczeń. Wizją stymulującą umysł, pobudzającą wyobraźnię i porywającą tęsknoty serca.
Dlaczego tak wielu młodych ludzi widzi w chrześcijaństwie wyłącznie obóz pracy? Choć powodów jest wiele, to za jeden z nich należy uznać postępujące próby zatarcia tych subtelnych, boskich śladów na codziennych ścieżkach życia. Hiperseksualizacja przestrzeni publicznej i hollywoodzkie wzorce pozbawiają miłość głębszego wymiaru, a podzielone i atakowane zewsząd rodziny coraz mniej przypominają ostoję bezpieczeństwa. Galopująca industrializacja zamieniła gwiazdy na latarnie, łąki na blokowiska, a obory na parkingi. Jeśli widzimy jabłko, to raczej na obudowie laptopa niż na drzewie. Spędzamy życie w otoczeniu wytworów człowieka, coraz rzadziej dotykając form istnienia niezależnych od fabryk i maszyn. Sztuka kojarzy się zazwyczaj z tanimi happeningami skandalistów, a poezja ucieka w popłochu przed dziką armią hashtagów i tweetową gilotyną 140 znaków. Muzyka coraz rzadziej pełni funkcję stymulatora myśli, ubierając się raczej w łachmany ich egzekutora. To wszystko sprawia, że coraz częściej obcujemy z rozrywką, a coraz rzadziej z radością. Młody człowiek doświadcza codziennie tak wielu impulsów sięgających po jego uczucia, że kiedy naprawdę warto się im oddać, nie potrafi ich w sobie odnaleźć. Rozproszona koncentracja wędruje między tablicą na facebooku, setkami smsów, hitami youtube i uliczną reklamą, nie potrafiąc dłużej skupić się wokół jednej, głębszej myśli. Miejsce literatury zajmują nagłówki internetowych brukowców, a wytrwałe podążanie za tokiem argumentacji ustępuje tweetowo-linkowej rzeczywistości. Podekscytowanie, rozczarowanie, zachwyt i gniew – wszystko to rodzi się i umiera wraz z czasem antenowym popularnych programów. To właśnie dlatego większą dozą podziwu obdarzamy dziś gwiazdy tańczące na lodzie niż gwiazdy świecące na niebie. Konsumenci nie zdają sobie sprawy z tego, że wraz z płaskim telewizorem dostają w pakiecie płaskie umysły, a Internauci nie rozumieją, że wchodząc do Internetu otwierają na oścież sejfy z bezcennymi klejnotami czasu.
Kompleks wypoczynkowy wokół przydrożnej kałuży
Nie mam wątpliwości, że to wszystko jest pięknym oszustwem. Po prostu ktoś wpadł na pomysł zbudowania kompleksu wypoczynkowego wokół przydrożnej kałuży. Wysypano trochę piasku i postawiono budkę z wypożyczalnią leżaków. Jakiś młody biznesmen zainwestował w lodziarnię, a mieszkańcy z pobliskiego bloku wystawili stragany z pamiątkami. Pomalowano stodoły, wstawiono łóżka, wrzucono ofertę na trivago.pl. Zagrało. Pojawiły się rodziny z małymi dziećmi i zorganizowane grupy seniorów. Gdy pewnego dnia przyszedł jegomość oferujący wyjazd nad morze, spotkał się z zimną obojętnością plażowiczów. Obiecywał znacznie wyższe ceny, długą podróż i niezapomniane wrażenia, ale jakiś młody chłopak stojąc po kostki w kałuży, z dużym lodem w ręce, odpowiedział w imieniu wszystkich: panie, daj pan spokój, nie wiemy nawet czym jest morze!
Na tym polega problem, iż nie wiemy nawet czym jest morze – nie wiemy czym jest zapłata. Nie wiemy w imię czego oddawać się chrześcijańskiej moralności i wymogom trudnej doktryny. Dużo mówi się obecnie o roszczeniowym nastawieniu młodych ludzi. Jednak problemem współczesnej młodzieży nie jest to, że żąda od życia zbyt wiele – żąda zbyt mało. Umysły skurczyły się do rozmiarów, w których wieczność nie potrafi znaleźć sobie miejsca. Straciliśmy intuicję boskiej rzeczywistości, tęsknotę za nieznaną ziemią i Radością przez duże R. Nie potrafimy zachwycać się wielkością galaktyk i zadziwiającą tajemnicą przenikającą każdy atom wszechświata. Inflacja duchowych oczekiwań sprawiła, iż straciliśmy z oczu zapłatę. Chrześcijaństwo zawsze było ofertą wyłącznie dla głodnych i nieusatysfakcjonowanych. Jeżeli nowy iPad i kolejny sezon Sherlocka stanowią najwyższe szczyty marzeń, to ktoś kto zatknie na nich flagę wciąż będzie niżej niż najgłębsze katakumby chrześcijaństwa. Wielki Bóg nie zaspokaja małych oczekiwań. Młodzi ludzie nie odchodzą dziś z kościołów dlatego, że chrześcijaństwo przestało być wielkie. Odchodzą dlatego, że chrześcijaństwo pozostało wielkie. To ludzie stali się mniejsi, w oparach popkultury i ekonomicznego dobrobytu tracąc zmysł zdolny do posmakowania Boga.
Młodzi przyjaciele, darowano nam niezwykłe życie w pięknym i przerażającym świecie. Czytajmy je z uwagą, zaangażowaniem i wyobraźnią. Uczmy się dostrzegać jego piękno, ale i ograniczenia. Pielęgnujmy rodzinne więzi, rozmyślajmy nad miłością i cierpieniem, podziwiajmy przyrodę, cieszmy się sztuką, myślmy i twórzmy! Niech dzień po dniu wzrasta w nas podziw dla rzeczywistości, a tym samym głęboka tęsknota za pełnym połączeniem z doskonałością, harmonią i szczęściem Trójjedynego Boga. Człowiek nie rodzi się ubogim w duchu. Ubogim trzeba się stać poprzez dostrzeżenie duchowego bogactwa, które pozostaje wciąż nieosiągalne. Tylko wtedy będziemy w stanie dostrzec w chrześcijaństwie pasjonujący sposób na życie, gdy zrozumiemy, że Chrystus jest jedynym adresem, pod którym można zastać pełnię niewyobrażalnie wspaniałej rzeczywistości Boga. Skierujmy oczy na zapłatę!