Łaska i prawda nareszcie razem!
“Zakon bowiem został nadany przez Mojżesza, łaska zaś i prawda stała się przez Jezusa Chrystusa” – oznajmia ewangelista Jan w jednym z najbardziej brawurowych fragmentów Nowego Testamentu (J 1,17).
Częścią wspaniałości Ewangelii jest malutkie “i” kulące się nieśmiało pomiędzy potężnymi słowami chrześcijaństwa – “łaska i prawda”! Ile pociechy i nadziei niesie w sobie ten skromny łącznik, rzucony jak pomost pomiędzy przeciętymi oceanem lądami. Pomyślmy tylko, ile dobrej nowiny ubyłoby z Ewangelii, gdyby przez Chrystusa stała się tylko prawda. Albo tylko łaska. Gdyby nie razem i nie tuż obok siebie.
Czym byłaby prawda bez towarzyszącej jej łaski? Nawet gdyby Chrystus wytłumaczył nam Boga w najdrobniejszych szczegółach, to przecież musiałby wytłumaczyć również człowieka. Czym byłoby owe przerażające spojrzenie w lustro, unaoczniające skalę zepsucia, deformacji i upadku, jeśli nie zaproszeniem do samobójstwa? Czym byłoby spojrzenie w głąb własnego grobu, bez świadomości łaskawej mocy zmartwychwstania? Cóż dałoby zrozumienie wszystkich wspaniałości Bożej chwały i wdychanie zapachu potraw ze stołu wiecznej Radości, jeśli nie przyszłaby wraz z nimi obietnica przyszłej partycypacji? Jakim nieszczęściem byłoby zaproszenie na odbywające się na drugim kontynencie najbardziej prestiżowe wydarzenie w dziejach, gdybym nie miał pieniędzy nie tylko na samolot, nawet nie tylko na taksówkę na lotnisko, ale i na najtańszą koszulę!
Bez łaski, prawda nie przyszłaby do nas w barwach odnalezionego szczęścia, ale raczej we mgle na zawsze utraconych szans. Nie byłaby mieczem szalejącym wśród przeciwników naszej kruchej egzystencji, ale ostrzem wymierzonym wprost w nasze serca. Bylibyśmy jak bezdomni na zewnątrz murów otaczających pałac – słuchając odległych dźwięków ujmującej muzyki i radosnego gwaru mieszkańców, wpatrując się w okiennice rozświetlone tańczącymi płomieniami pałacowych kominków, umieralibyśmy na zewnątrz z zimna, resztkami sił drapiąc zamkniętą bramę. Jakim nieszczęściem byłaby prawda bez łaski! Nie chciałbym znać opowieści o wieczności i słuchać o rzece rozweselającej Miasto. Nie chciałbym historii o miejscu, w którym życie nigdy nie klęka przed śmiercią, a oczy nie potrafią płakać cierpieniem. Umierając powoli w egipskich ciemnościach, nie zniósłbym myśli o rzeczywistości, w której niegasnącym słońcem jest chwała Najwyższego. Byłbym przecież jak ten chromy człowiek, któremu do uzdrawiającej sadzawki – poruszanej niekiedy przez anioła – brakowało wyłącznie kilku kroków o długości milionów kilometrów. Gdybym wiedział wszystko o Bogu i wszystko o sobie, gdybym znał Jego chwałę i moją nikczemność, Jego wszechobecną moc i moją wszechobecną słabość, Jego wytrwałą dobroć i moje konsekwentne zepsucie – gdybym znał tę nieskończoną przepaść między nami, czy nie rzuciłbym się w nią z okrzykiem rozpaczy, pragnąc nade wszystko wiecznego unicestwienia? Czy wraz ze mną nie wpadłaby w otchłań strugana od pokoleń drewniana kładka, tak rozpaczliwie niesięgająca drugiego brzegu? Ach, gdyby ktoś przyniósł mi prawdę bez łaski, jakże złą byłaby ona nowiną! Czym byłoby objawienie Bożej sprawiedliwości w słowach posłańca, jeśli nie znalazłbym wśród nich prawomocnego aktu przebaczenia? Czym byłby opis Bożej świętości w jednej dłoni, jeśli w drugiej nie trzymałby czystej szaty? Czym byłoby obejrzenie zachwycającego zwiastuna Bożej chwały na ekranie życia Jezusa Chrystusa, jeśli wiedziałbym, że nigdy nie będzie mnie stać na bilet?
Gdy myślę więc o Bożej łasce, widzę dłoń, która nie zadowala się wręczeniem pięknego zaproszenia. Widzę dłoń, która podnosi z błota, oczyszcza rany, myje, ubiera, posila, wzmacnia, prowadzi i wprowadza. Widzę łaskę w prawdzie, tak samo mocno jak prawdę w łasce. Nie jest ona dla mnie jednostkowym wydarzeniem zbawczym, swoistym skurczem porodowym podczas nowego narodzenia. Jest przyspawanym do prawdy towarzyszem mojej codzienności. Kiedykolwiek chodzę w prawdzie, to tylko dzięki jej mocy. Kiedykolwiek widzę prawdę, to tylko dzięki jej oczom. Kiedykolwiek łaknę prawdy, to tylko dzięki jej pragnieniom.
Podczas kuszenia na pustyni, diabeł zachęcał Chrystusa do uczynienia rzeczy, które Chrystus i tak miał kiedyś uczynić. Chodziło o to, aby Syn Boży uczynił je w czasie wyznaczonym przez diabła i na jego sposób. Stało się jednak inaczej – rzeczy te wydarzyły się w formie wyznaczonej przez Ojca, a także w wybranym przez Niego czasie i miejscu. Przecież Chrystus pewnego dnia rzucił się w przepaść, w cudowny sposób zachowując Życie. Przecież zdobył Imię, które jest ponad wszelkim imieniem i władzę nad wszystkimi królestwami świata. Przecież kamienie stały się chlebem. W jaki sposób? Spektakularnie! Prawda o Bogu – Jego świętości, sprawiedliwości i chwale – jest twardą skałą, która zmiotłaby z powierzchni ziemi tych, na których spada. Nie ma niczego cięższego na świecie od sumienia obciążonego zrozumieniem Bożej sprawiedliwości. Bóg nie posłał jednak Syna na świat, aby sądził świat, lecz aby świat był przez niego zbawiony. Prawda nie spadła na nas jak niszczący deszcz płonących meteorytów zrzucony na bambusowe chatki grzechu. Bóg – poprzez swoją niezgłębioną łaskę – uczynił z prawdy zstępujący z nieba Chleb Żywota. Kamienie niosące śmierć grzesznikom stały się chlebem niosącym życie. Powinniśmy zostać ukamienowani, a zostaliśmy nakarmieni. Dzięki łasce, nie musimy ginąć pod ciężarem prawdy. Dzięki łasce, możemy się nią karmić!
Bóg tak postanowił, aby łaska zamieszkała w prawdzie, a prawda stała się domem łaski. Nie ma zatem spotkania z łaską bez przekroczenia progu prawdy. Nie ma też jednak życia w prawdzie bez współzamieszkiwania z łaską. Łaska bez prawdy jest sentymentalnym kłamstwem o mikołajkowym Przyjacielu. Prawda bez łaski jest okrutnym kłamstwem o nieprzebłaganym Przeciwniku. W apostolskiej Ewangelii prawda i łaska muszą się spotkać, objąć i w takim uścisku pozostać. Jakie to szczęście, że nie idą ku nam osobno. Że nie toczą między sobą wyczerpującej walki na śmierć i życie. Że nie każą między sobą wybierać i nie konstytuują tragicznej alternatywy. Jakie to szczęście, że Bogu upodobało się, aby przez Jezusa Chrystusa stała się łaska i prawda. Nie w oderwaniu od siebie, ale w połączeniu. Nie w defragmentacji i niezgodzie, ale w integracji i harmonii. Nie osobno, ale razem. Razem!
Ten, kto zdołał połączyć te dwa wielkie pragnienia człowieka, opisywane od wieków przez poetów o krwawiących sercach, ten prawdziwie zasługuje na uwielbienie. Ten, kto zdołał odpowiedzieć jednocześnie na pytania o prawdę i łaskę, jest tym, na którego zawsze czekało ludzkie serce. Ten, w którym spotkała się łaska i prawda, musi być większy od Mojżesza, proroków i wszystkich dotychczasowych przejawów transcendencji. Musi być ich źródłem, sumą i domem. Dlaczego nie mielibyśmy chwalić teraz i zawsze kogoś tak wszechzawierającego jak Jezus Chrystus?