Dlaczego właśnie Chrystus i dlaczego tylko On?

Reformacyjne hasło solus Christus – tylko Chrystus – oznacza, że jedynie On, Jezus Chrystus, Syn Boży, jest pośrednikiem między Bogiem i ludzkością. Chrystus jest mostem przerzuconym nad przepaścią, którą między Bogiem a nami wykopały nasze grzechy. Mając takiego pośrednika, mamy wszystko, czego potrzebujemy. To przesłanie, głoszone przez reformatorów, niosło radość i pokój mieszkańcom Europy pogrążonym w przesądach i niepewności charakteryzujących istotną część religijności średniowiecza. Jeśli wierzysz w Chrystusa, nie musisz lękać się, czy zostaniesz przyjęty, tak jakby On był gniewnym i kapryśnym władcą, którego trzeba przebłagać przez intensywność swojego żalu i rozmaite praktyki pokutne; nie jest kimś odległym, do kogo trzeba szukać pośredników, uciekając się do kapłanów, aniołów, świętych i Jego matki, która, w przeciwieństwie do Niego, przyjmie nas łagodnie. On jest dobrym i łagodnym Zbawcą. Nie jest też odległy, lecz bliski, oferowany za darmo w Ewangelii, która jest ci głoszona. Bez Niego jesteś zgubiony i nie masz żadnej nadziei na wieczność z Bogiem. Ale gdy złożysz swoją nadzieję w Nim, możesz mieć pewność zbawienia.

Taka nauka, gdy głoszono ją w XVI wieku, nie była przyjmowana bez sprzeciwu, lecz także dzisiaj – choć na inny sposób – okazuje się być niezwykle kontrowersyjna. We współczesnej kulturze Zachodu twierdzenie, że Chrystus jest jedyną drogą do Boga, postrzega się często jako przejaw nietolerancji i ignorancji. Nietolerancji, ponieważ głosząc coś takiego, chrześcijaństwo stawia samo siebie ponad wszystkimi innymi religiami i systemami światopoglądowymi; ignorancji, ponieważ, jak słyszymy, gdybyśmy urodzili się w innym miejscu na świecie, bylibyśmy wyznawcami innej religii i innego „Zbawiciela”. Na przykład znany ateista Richard Dawkins twierdzi:

Ktoś, kto urodziwszy się w Arkansas, uważa, że chrześcijaństwo jest religią prawdziwą, a islam fałszywą, mimo iż doskonale zdaje sobie sprawę, że wyznawałby dokładnie przeciwny pogląd, gdyby przyszedł na świat w Afganistanie, jest (…) ofiarą indoktrynacji, którą przeszedł w dzieciństwie.1

Innymi słowy, gdybyśmy byli mieszkańcami Afganistanu, być może wołalibyśmy: solus Mahometus! Ale ponieważ urodziliśmy się w Polsce, mówimy o Chrystusie. Ten argument ma słabe strony – przede wszystkim jest to miecz obosieczny: przecież równie dobrze można stwierdzić, że gdyby Dawkins urodził się w Afganistanie, prawdopodobnie sam nie byłby ateistą, lecz muzułmaninem. Niemniej, rzeczywiście pozostaje aktualnym pytanie: dlaczego pośród tak wielu nauczycieli religijnych, którzy wywarli wpływ na historię świata, mielibyśmy wybrać akurat Chrystusa? Dlaczego mielibyśmy nie tylko wybrać Go, ale twierdzić, że jest On jedyną drogą do Boga?

Dzisiaj, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, zdajemy sobie sprawę z tego, jak niezwykle różnorodny jest świat, jeśli chodzi o rozmaite religie, filozofie i światopoglądy. W samym tylko Gdańsku – tam, gdzie mieszkam – oprócz dziesiątków kościołów katolickich, protestanckich i prawosławnych oraz wspólnot mormonów, świadków Jehowy i badaczy Pisma Św. znajdziemy także meczet muzułmański, trzy żydowskie wspólnoty wyznaniowe, karaimów, trzy ośrodki buddyjskie oraz dwa hinduistyczne. Trudno byłoby zliczyć wszystkie religie obecne na świecie; w rankingu liczby wyznawców za już wymienionymi znajdują się opcje takie jak sikhizm, bahaizm, szintoizm, taoizm; poza tym mamy też wyznawców animizmu i rozmaitych kultów rodzimowierczych. A nawet gdybyśmy w tym gąszczu różnych możliwości mieli uznać Chrystusa za bardzo atrakcyjną opcję, czy naprawdę trzeba uważać, że jest On opcją wykluczającą wszystkie inne? Czy nie mądrzej, bardziej tolerancyjnie i po prostu lepiej byłoby wybierać z nauczania chrześcijaństwa te elementy, które uznajemy za wartościowe, jednocześnie czerpiąc z zasobów innych tradycji i doświadczeń? Przecież na przykład muzułmanie uznają Jezusa za czcigodnego proroka, jednego z wielu, którzy poprzedzili Mahometa. Wyznawcy bahaizmu idą krok dalej i głoszą, że jedyny Bóg regularnie posyła do ludzkości swoich proroków, którzy przekazują przesłanie dostosowane do systemu pojęć funkcjonujących w danej epoce. Wśród tych posłańców mieli być m.in. Kryszna, Mojżesz, Budda, Jezus i Mahomet. Niektórzy nauczyciele hinduistyczni i buddyjscy uznają Jezusa za mistrza duchowego, wielkiego guru lub wcielenie jakiegoś bóstwa. Także w pop-religijności współczesnego Zachodu Jezus często jawi się jako jeden z wielu: mądry nauczyciel, który przyszedł pokazać nam, jak kochać się nawzajem, albo jak korzystać z tajemnej mocy podświadomości. Ale Bóg w ludzkim ciele? Nie przesadzajmy.

Pozostałą część tekstu chciałbym podzielić na trzy części. Po pierwsze, pochylę się nad materiałem źródłowym, to znaczy nad Nowym Testamentem, w którym postaram się wskazać, że sam Jezus uważał się za jedynego pośrednika między Bogiem i człowiekiem, i że takie przekonanie zaszczepił w swoich naśladowcach. Po drugie, spróbuję odpowiedzieć na pytanie, dlaczego właściwie powinniśmy przyjąć Jego twierdzenia o samym sobie. Co jest w Nim tak wyjątkowego? Czym wyróżnia się na tle innych nauczycieli religijnych? Po trzecie, zastanowię się, skąd możemy być pewni, że Jezus jest wystarczającym rozwiązaniem problemu naszego oddalenia od Boga.

Kim był Jezus z Nazaretu?

Co zatem Jezus twierdził sam o sobie? W jakim świetle ukazywał się swoim uczniom i światu? Czy da się postawić Go w szeregu z innymi prorokami i autorytetami?

Jedną z rzeczy, na które można zwrócić uwagę już na początku publicznej działalności Jezusa, jest coś, co ewangelista Marek opisuje w Mk 1:21-22 w taki sposób: I przybyli do Kafarnaum [mowa o Jezusie i Jego pierwszych uczniach]. I zaraz w szabat wszedł do synagogi i nauczał. I zdumiewano się Jego nauką, uczył ich bowiem jako mający władzę, a nie jak znawcy Prawa.2 Uczy jako mający władzę, albo moc, jak ujmuje to wiele przekładów; to słowo można by przetłumaczyć też jako autorytet. Tego, jak przemawiał Jezus, nie dało się pomylić z nikim innym.

Na czym polegało owo nauczanie z mocą? Czy chodziło o elokwencję, donośny głos, siłę przekonania, trafność wypowiedzi? Z pewnością tak; ale nie tylko o to. Sam Marek we wspomnianym fragmencie kilka wersetów dalej opowiada, jak Jezus wypędza demona z człowieka opętanego – pierwszy z wielu cudów, które opisuje ewangelista – na co świadkowie reagują słowami: Co to jest? Nowa nauka – z władzą! Nawet duchom nieczystym rozkazuje i są Mu posłuszne! (Mk 1:27). Jezus czyni więc niezwykłe rzeczy: ukazuje swoją władzę nad przyrodą, nad chorobami, nad światem duchowym, w końcu także nad życiem i śmiercią. Ale jest coś jeszcze. Coś fascynującego, a być może niepokojącego, ukazuje się nam, gdy przyglądamy się treści Jego nauczania. Weźmy choćby słynne Kazanie na Górze. Zaczyna się robić bardzo ciekawie, gdy po kilkunastu wersetach kazania Jezus ogłasza, że sprawiedliwość Jego uczniów powinna przewyższać sprawiedliwość znawców Prawa i faryzeuszy. Następnie w kolejnych sześciu wypowiedziach cytuje Prawo Starego Testamentu – lub odnosi się do popularnego zrozumienia tego Prawa – i przedstawia swą własną autorytatywną interpretację. Słyszeliście, że powiedziano przodkom: „Nie będziesz zabijał”, a kto by zabił, będzie winien sądu. A Ja wam mówię, że każdy, kto gniewa się na swego brata, będzie winien sądu. (…) Powiedziano też: Ktokolwiek oddalałby swą żonę, niech jej da oświadczenie rozwodowe. A Ja wam mówię, że każdy, kto oddala swą żonę, poza sprawą nierządu, czyni ją [osobą], względem której scudzołożono, a kto by oddaloną pojął – cudzołoży (Mt 5:21-22,31-32). Nie można nie zwrócić uwagi na to, w jak niezwykły sposób Jezus formułuje swoje wypowiedzi. Najwyraźniej stawia się co najmniej na równi z Prawem Bożym. Rości sobie prawo do wytłumaczenia wszystkim, co to Prawo znaczy – a nawet wzywa swoich naśladowców do kierowania się wyższymi standardami niż te, których wymagała litera Prawa.

Nie są to słowa, które może wypowiedzieć zwykły kaznodzieja. Nie brzmią one jak słowa kogoś, kto po prostu interpretuje Boże Prawo i wzywa do jego przestrzegania. One brzmią jak słowa Prawodawcy. Jest to o tyle ważne, że Kazanie na Górze jest fragmentem Biblii, do którego najczęściej odwołują się osoby chcące widzieć w Jezusie mądrego nauczyciela, który wzywa do nadstawiania policzka i kochania bliźniego, ale nie do wiary w Niego, tak jakby miał być obiektem czci. Uważam jednak, że nie da się postrzegać Go w taki sposób, traktując treść tego kazania poważnie.

Innym istotnym wątkiem, na którego omówienie potrzeba byłoby oddzielnego tekstu, jest to, że zasadniczym przesłaniem Ewangelii jest osoba i dzieło Jezusa jako Mesjasza. Żydzi przez setki lat oczekiwali obiecanego przez Boga władcy z dynastii Dawida, który pokona zło oraz zaprowadzi pokój i sprawiedliwość w Bożym imieniu. Uczniowie Jezusa podążali za Nim kierowani przekonaniem, że to On jest spełnieniem tych nadziei; to On jest tym, na którego czekali. W Ewangelii Mateusza czytamy, że pewnego dnia …zapytał swoich uczniów: Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego? A oni odpowiedzieli: Jedni za Jana Chrzciciela, drudzy za Eliasza, a inni za Jeremiasza lub jednego z proroków. Pyta ich: A wy za kogo Mnie uważacie? Wtedy Szymon Piotr powiedział: Ty jesteś Chrystusem, Synem Boga żywego (Mt 16:12-16). Następnie Jezus chwali wyznanie apostoła. Uznaje jego opinię za zgodną z prawdą. Na początku tego fragmentu widzimy też, że Jezus określa się mianem Syna Człowieczego; najczęściej opisywał się właśnie w taki sposób. Jest to bardzo ciekawy tytuł, ponieważ sam w sobie mógłby oznaczać po prostu człowieka; tak się go zresztą często rozumie, tzn. że miano Syna Bożego wskazuje na boską naturę Jezusa, a Syna Człowieczego – na Jego człowieczeństwo. Za tą frazą kryje się jednak coś więcej. W starotestamentowej Księdze Daniela, w wizjach proroka, pośród strasznych bestii symbolizujących światowe imperia, pojawia się nagle ktoś podobny do syna człowieczego: Doszedł do Odwiecznego [w swych] dniach i przyprowadzili Go do Niego. I dano Mu władzę i chwałę, i panowanie, i czciły Go wszystkie ludy, narody i języki. Jego władza – władzą wieczną, która nie przemija, Jego panowanie – niezniszczalne! (Dn 7:13-14). Ów Syn Człowieczy zdaje się być postacią niemal – albo wprost – boską. To właśnie ta wizja Daniela znajduje się w tle wszystkich fragmentów, w których Jezus nazywa samego siebie Synem Człowieczym. W związku z tym nie ma się co dziwić, że w Jego nauczaniu są bardzo silnie obecne wątki eschatologiczne, tzn. związane z końcem świata, z rzeczami ostatecznymi. Jezus mówi o sądzie, o niebie, o piekle – więcej niż ktokolwiek inny w całej Biblii; mówi o dniu, gdy każdy zbierze to, co siał, a sędzią będzie On sam – Syn Człowieczy, Mesjasz, Jezus Chrystus. Jeżeli te wątki usunie się z nauczania Jezusa, nie za wiele z niego zostanie.

W końcu, istnieje też wiele fragmentów Nowego Testamentu, przede wszystkim w Ewangelii Jana, w których Jezus wprost przedstawia się jako jedyną drogę do poznania Boga i wiecznego życia z Nim. W Mt 11:27 mówi: Wszystko zostało mi przekazane przez mojego Ojca i nikt nie zna Syna, tylko Ojciec, i nikt nie zna Ojca, tylko Syn oraz ten, komu Syn zechce objawić. W J 14:7, podczas Ostatniej Wieczerzy, padają słynne słowa: Ja jestem drogą, prawdą i życiem; nikt nie przychodzi do Ojca [inaczej], jak tylko przeze Mnie. Później, w Dz 4:12, Piotr wypowie przed żydowską Radą Najwyższą słowa: Nie ma też w nikim innym zbawienia; gdyż nie dano ludziom żadnego innego imienia pod niebem, w którym moglibyśmy być zbawieni.

Jakie wnioski płyną z tego wszystkiego? Otóż Jezus z Nazaretu nie może być jednym z wielu. Może być wszystkim… albo niczym. C.S. Lewis, trafiając – jak zwykle – w samo sedno, pisze o tym tak:

Nie chciałbym, aby ktoś powiedział o Chrystusie tę najbardziej nierozumną rzecz, którą nieraz się o Nim słyszy: „Mogę uznać w Jezusie wielkiego nauczyciela moralności, ale nie przyjmuję Jego stwierdzenia, że jest Bogiem”. Akurat tego nie wolno nam mówić. Ktoś, kto byłby tylko człowiekiem, a zarazem mówił takie rzeczy jak Jezus, nie mógłby być wielkim nauczycielem moralności. Byłby albo szaleńcem – niczym człowiek, który utrzymuje, że jest sadzonym jajem – albo szatanem z piekła rodem. Trzeba wybierać. Ten człowiek albo był i jest Synem Bożym – albo szaleńcem, lub czymś jeszcze gorszym. Możesz kazać Mu się zamknąć jako głupkowi, możesz na Niego napluć i zabić Go jako wcielonego demona, albo możesz upaść Mu do stóp i nazwać Go Panem i Bogiem. Ale nie prawmy protekcjonalnych bzdur, że był wielkim człowiekiem i nauczycielem. Tej możliwości nam nie zostawił. Ani wcale nie zamierzał.3

Nie da się zrobić z Jezusa jednego z wielu proroków, ani poprzednika jakiegoś większego, nadchodzącego proroka w rodzaju Mahometa. Nie da się uznać Go za guru albo mądrego filozofa, albo za moralistę zainteresowanego nadstawianiem policzka, ale już nie wiarą w Niego, albo za specjalistę od mocy podświadomości. Jezus jest oszustem, szaleńcem… albo Panem.

Dlaczego właśnie Chrystus?

Co jednak przemawia za tym, by przyjąć właśnie tę trzecią możliwość? Jeśli wiemy już, że musi On być wszystkim albo niczym, co może skłonić nas, by zgiąć przed Nim kolana? Kiedy się nad tym zastanawiam, stwierdzam, że trudno jest odpowiadać na to pytanie – nie dlatego, że nie ma żadnych powodów, by pójść za Jezusem, ale dlatego, że jest ich tak wiele! Jednak na potrzeby tego tekstu ograniczę się do wskazania pięciu przesłanek, które – pośród wielu innych – budują we mnie przekonanie, że Jezus jest rzeczywiście tym, za kogo się podawał.

Po pierwsze, życie i nauczanie Jezusa są głęboko osadzone w historii. W kontekście tzw. trylematu Lewisa, który wyjaśniłem kilka zdań wcześniej (Jezus jest oszustem, szaleńcem lub Panem), dzisiaj proponuje się czasem czwartą opcję: Jezus jest mitem. Innymi słowy: albo nie istniał, albo to, co chrześcijaństwo twierdzi na Jego temat, jest w większości zmyśleniem, religijną otoczką narosłą wokół postaci historycznego Jezusa przez wiele lat przekazywania opowieści o Nim z ust do ust. Rzecz w tym, że cztery Ewangelie, czytane uważnie, ani nie brzmią jak mity, ani nie prowadzą nas do wniosku, że są efektem nagromadzenia ustnych tradycji, niemających zbyt wiele wspólnego z historią. Mity i legendy zaczynają się od słów: Dawno temu, za siedmioma górami… Albo: Gdy świat miał parę lat… Raczej rzadko pojawiają się w nich słowa w rodzaju: W piętnastym zaś roku panowania cesarza Tyberiusza, gdy Poncjusz Piłat był namiestnikiem Judei, Herod tetrarchą Galilei, Filip, jego brat, tetrarchą Iturei oraz okręgu Trachonu, a Lizaniasz tetrarchą Abileny, za arcykapłanów Annasza i Kajfasza, stało się słowo Boże do Jana, syna Zachariasza, na pustkowiu (Łk 3:1-2). Tak rozpoczyna się opis służby Jana Chrzciciela, poprzednika Jezusa, w Ewangelii Łukasza. Znamy te nazwy i imiona z historii świeckiej, ze źródeł pozabiblijnych: wiemy, że postaciami historycznymi są wymienieni tu władcy, kapłani, a także Jan oraz sam Jezus. Piętnasty rok panowania Tyberiusza to prawdopodobnie 29 r. n.e. Jezus z Nazaretu nie jest jakąś eteryczną, mityczną postacią zawieszoną w próżni. Sceptyk może uważać, że Jego historia jest częściowo nieprawdziwa, ale nie może zaliczyć jej do kategorii mitu.

Podstawowe przekazy nt. życia Jezusa, czyli cztery Ewangelie, noszą wszelkie oznaki tego, że są relacjami naocznych świadków opisywanych wydarzeń lub że powstały na podstawie zeznań naocznych świadków. Biblista Peter J. Williams w książce Czy możemy ufać Ewangeliom?, opublikowanej w Polsce przez wydawnictwo Słowo Prawdy4, zwraca uwagę na tak z pozoru nieistotne szczegóły Nowego Testamentu, jak wiarygodna historycznie częstotliwość występowania imion w Ewangeliach. Niedawno polski internet obiegła niewychwycona wcześniej przez szerszą publikę informacja, że J.K. Rowling w swojej książce Wołanie kukułki nadała jednej ze swoich bohaterek, Polce pracującej w Wielkiej Brytanii, jakże polskie imię Lechsinka. Dopiero w polskim przekładzie zrobiono z niej Lucynkę. Trudno byłoby, biorąc ten fakt pod uwagę, twierdzić, że Rowling dobrze orientuje się w polskich realiach, a tym bardziej że wychowała się w Polsce. Najwyraźniej stworzyła imię, które w jej uszach brzmiało w miarę polsko. Tymczasem w Ewangeliach fascynujące jest to, że najczęściej pojawiają się w nich te imiona, które, jak wiemy ze współczesnych badań nad źródłami pozabiblijnymi, rzeczywiście były najpopularniejsze wśród Żydów żyjących w Palestynie w I w. n.e.! Poza tym same Ewangelie są najlepiej zachowanymi tekstami starożytności. Naszymi głównymi źródłami pisanymi nt. wspomnianego już cesarza Tyberiusza, współczesnego Jezusowi, są cztery dzieła, z których jedno zostało spisane za jego życia, a pozostałe trzy – od 70 do 160 lat po jego śmierci. Najstarsze dostępne nam dzisiaj kopie tych trzech dzieł pochodzą z IX w. n.e.; najstarsza kopia pierwszego z tych dzieł – z XVI w. Tymczasem cztery Ewangelie powstały w ciągu kilkudziesięciu lat od śmierci Jezusa, a ich najstarsze kompletne kopie pochodzą z wieku IV; najstarsze fragmenty – z II-III. Dysponujemy dzisiaj tysiącami greckich manuskryptów Nowego Testamentu. Możemy więc stwierdzić z pewnością, że życie Jezusa jest głęboko osadzone w historii.

Po drugie, należy stwierdzić, że Jezus z Nazaretu jest nie tylko bez wątpienia postacią historyczną, ale też najbardziej wpływową postacią w historii świata. Philip Schaff, XIX-wieczny historyk chrześcijaństwa, napisał o Nim tak:

Ten Jezus z Nazaretu, bez broni ani majątku, podbił więcej milionów niż Aleksander Wielki, Cezar, Mahomet i Napoleon; bez pomocy nauki przybliżył nam to, co ludzkie i to, co boskie lepiej niż wszyscy filozofowie i uczeni razem wzięci; bez akademickiej wymowności wypowiadał takie słowa, jakich nigdy wcześniej nie słyszano i wywołał skutki, jakich nie opowie żaden mówca czy poeta; choć sam nie napisał ani jednej linijki, wprawił w ruch więcej piór i dostarczył tematów do większej liczby kazań, przemówień, dyskusji, uczonych tomów, dzieł sztuki i pieśni pochwalnych niż cała armia wielkich mężów antyku i współczesności.5

Fascynujące w Jezusie jest to, jak skrajnie różnie jest interpretowany. Wspomniałem już na początku wiele z tych interpretacji, ale nie brakuje też ludzi, którzy widzą w Nim pierwszego socjalistę, rewolucjonistę, może hipisa, lub, z drugiej strony sceny politycznej, ostoję tradycyjnych wartości i gwarancję utrzymania porządku społecznego. Wygląda to tak, jakby każdy chciał mieć Jezusa po swojej stronie. Tak trudno nam wpisać Go w nasze kategorie – tak długo, jak nie pozwalamy Mu, by opowiedział nam o sobie sam. Ale czy nie tego właśnie spodziewalibyśmy się po kimś, kto przychodzi spoza tego świata? Co więcej, czy nie powinniśmy też oczekiwać, że jeśli Bóg w sposób bezpośredni i decydujący objawi się nam, wkroczy w naszą historię, odpowiadając na potrzeby uniwersalne dla całej ludzkości, to wieść o tym objawieniu i jego skutki rozniosą się wśród ludzi w każdym wieku, z każdego narodu i kultury, i w każdej epoce? Ale dokładnie tak jest z dobrą nowiną o Chrystusie! Wiara w Niego przekracza wszelkie granice społeczne, kulturowe i geograficzne. Chrześcijaństwo jest najbardziej uniwersalną religią na świecie; i kiedy już zdaje nam się, że przygasa w jednym miejscu – jak ma to miejsce obecnie w Europie zachodniej – zaraz wybucha w innej części świata, gromadząc kolejne miliony wyznawców. Rzeczywiście ziarno gorczycy staje się coraz potężniejszym drzewem.

Po trzecie, Jezus zmartwychwstał. A ponieważ Jego życie jest osadzone w historii, wieści o tym wydarzeniu również można weryfikować historycznie. Nawet jeśli nie jesteśmy jeszcze gotowi uznać Biblii za Słowo Boże – jeśli traktujemy Ewangelie tylko jako pewne dokumenty historyczne, nawet nie w pełni wiarygodne – możemy, analizując je (a także źródła pozabiblijne), ustalić kilka podstawowych faktów nt. śmierci Jezusa i tego, co działo się po niej. Po pierwsze, Jezus został poddany egzekucji na rzymskim krzyżu. Po drugie, Jego uczniowie byli szczerze przekonani, że powstał z martwych i się im ukazywał. Po trzecie, do takiego samego przekonania doszedł Saul z Tarsu, przeciwnik i prześladowca chrześcijaństwa; twierdził, że zmartwychwstały Jezus ukazał mu się osobiście. Po czwarte, mesjaństwo i panowanie Jezusa uznał po Jego śmierci także jego przyrodni brat, Jakub, wcześniej podchodzący do Niego z dystansem. W końcu, istnieją uzasadnione powody, by uważać, że na trzeci dzień po ukrzyżowaniu grób Jezusa rzeczywiście był pusty. Rzecz jasna, można podejmować próby wyjaśnienia tych faktów za pomocą hipotezy innej niż zmartwychwstanie. Sceptycy mówią np. o tym, że uczniowie Jezusa zawiązali spisek i zaczęli wmawiać innym, że zmartwychwstał; że mieli halucynacje; że pomylili groby; że Paweł doznał udaru; albo że Jezus tak naprawdę przeżył ukrzyżowanie i w niedzielę wielkanocną wydostał się z grobu. Wszystkie te próby łączy jedno: zawsze wyjaśniają one tylko część faktów. Jedyną spójną teorią biorącą pod uwagę wszystkie dostępne nam dane jest to, że Jezus rzeczywiście zmartwychwstał. A jeśli tak, to jest tym, za kogo się podaje. Czytelnikom, którzy chcieliby przyjrzeć się tej kwestii bliżej, gorąco polecam książkę Gary’ego Habermasa i Michaela Licony, O zmartwychwstaniu Jezusa, wydaną w Polsce przez Fundację Prodoteo6.

Istnieją jednak także inne powody, by ufać Chrystusowi, mające charakter bardziej subiektywny albo, jeśli można tak to określić, egzystencjalny. Jezus z Nazaretu w samym sobie łączy spełnienie dwóch zupełnie różnych, ale równie głębokich pragnień ludzkości. Jednym jest pragnienie nieskończoności; drugim – miłości i bliskości. Tęsknimy za tym, co wieczne, co absolutne, co niesłychanie potężne: pragniemy doświadczać tego, co czujemy, gdy stajemy na skraju wielkiej przepaści albo patrzymy z górskiego szczytu na wszystko, co rozciąga się pod nami; świadomość tego, jak mali jesteśmy wobec potęgi, piękna i chwały natury, zapiera nam dech w piersiach. Ale dochodzimy też do przekonania – zarówno rozumowo, jak i intuicyjnie – że góry i przepaści są jedynie echem czegoś niewyobrażalnie większego, rzeczywistości odwiecznej, boskiej – tego, co leży u podstaw wszystkiego, co istnieje. Na tym pragniemy oprzeć także nasze istnienie i jego sens. Jako ludzie pragniemy jednak nie tylko tego, co przeraża i zachwyca swą wielkością, ale także bliskości, ciepła, poczucia bezpieczeństwa; miłości i zrozumienia. Pragniemy Boga, który będzie nas kochał. Boga, który będzie nieskończenie większy od nas, a jednocześnie będzie Bogiem z nami. Gdzież go znajdziemy, jeśli nie w Chrystusie? On, Syn Boży, wieczny i wszechmogący, będący doskonałym odbiciem Ojca, stał się Emanuelem, Bogiem z nami, bliższym nam niż jesteśmy sami sobie, bo stał się człowiekiem! Bóg-człowiek w jednej osobie – dwie natury zjednoczone na zawsze! Ręce, które ukształtowały galaktyki, zostały przez Jego stworzenia przybite do krzyża – i On na to pozwolił, z miłości do nas. Chrystus nie jest obojętnym, bezosobowym Bogiem greckich filozofów, ani kapryśnym, niedoskonałym bogiem greckich mitów. Jest Bogiem nieskończonym – oraz kochającym. Może być podstawą twojego zrozumienia całej rzeczywistości, a jednocześnie ramieniem, które otoczy cię, kiedy przechodzisz przez cierpienie.

W końcu, w Jezusie Chrystusie rozwiązuje się jeszcze jedno odwieczne napięcie: napięcie między sprawiedliwością i łaską. Jeśli Bóg rzeczywiście jest miłością – jak głosi Biblia oraz jak podkreśla dzisiaj wielu ludzi, także niemających za wiele wspólnego z chrześcijaństwem – to musi być zarówno sprawiedliwy, jak i łaskawy. Sprawiedliwy, ponieważ miłość zawsze stawia granice złu i docenia dobro; łaskawy, ponieważ miłość pochyla się nad tymi, którzy nic nie mają, i lituje się nad winnymi. Ale jak ostatecznie można połączyć jedno i drugie? Jeśli wszyscy jesteśmy grzesznikami, sprawiedliwość domaga się słusznej kary, podczas gdy łaska dąży do tego, by nas ocalić. Jak możemy uniknąć tego, by Bóg był albo strasznym sędzią, który całe swoje stworzenie strąca do piekła, albo dobrotliwym wujkiem, który zamiata zło pod dywan? Odpowiedź jest tylko w Chrystusie. Tylko dzięki temu, czego dokonał dla nas na krzyżu, biorąc na siebie naszą karę, sprawiedliwości mogło stać się zadość, a my możemy otrzymać nowe życie. Bóg nie idzie na kompromis sam ze sobą. Pozostaje doskonale sam ze sobą zgodny – przez Jezusa Chrystusa.

Dlaczego tylko Chrystus?

Ostatnim pytaniem, na które obiecałem udzielić odpowiedzi, jest to, skąd możemy być pewni, że Chrystus jest wystarczającym rozwiązaniem problemu naszego oddalenia od Boga. Ale czy patrząc na Jego absolutną wyjątkowość, możemy się jeszcze nad tym zastanawiać? Mając Jego, mamy wszystko! On odpowiada na pytanie o nasze pochodzenie, o sens naszego życia. On dał nam przykład życia doskonałego, rozwiewając wszelkie wątpliwości dotyczące tego, co jest dobre i złe; jednocześnie postawił nam trafną diagnozę: nasze serca są zepsute. On jednak wziął też nasze grzechy na siebie i poniósł naszą karę. Następnie zmartwychwstał, zwyciężając nad śmiercią i złem, i dzisiaj wstawia się za tymi, za których umarł, a pewnego dnia doprowadzi historię świata do końca. Obecnie zaś daje nam przebaczenie, nowe życie, wspólnotę Kościoła, swojego Ducha, Boga za Ojca oraz pewność życia wiecznego… Jeżeli naprawdę wiemy, po co Jezus przyszedł – co nam daje – już nigdy nie będziemy szukać czegoś lub kogoś innego. Nie musimy też bać się, czy nas przyjmie, i szukać pośredników do Niego. Bo przecież sam obiecał: Przyjdźcie do Mnie wszyscy zapracowani i przeciążeni, Ja wam zapewnię wytchnienie (Mt 11:28). Czy przyszedłeś do Niego? Powiedział też: Tego, który do Mnie przychodzi, z pewnością nie odrzucę (J 6:37). A Izajasz napisał o Nim tak: Trzciny zgniecionej nie złamie i lnu tlącego się nie dogasi (Mt 12:20). Nie musisz się Go bać. W Nim znajdziesz życie.

Czy to wszystko daje mi niezachwianą pewność? Czy są to dowody matematyczne na to, że chrześcijaństwo jest prawdą? Nie. Nie sądzę, by Bóg miał nam takie dać po tej stronie śmierci. Gdybyśmy nawet dysponowali tego rodzaju dowodami, pozostaje faktem, że jako ludzie nie jesteśmy czysto racjonalni. Nasza wola nie zawsze podąża za naszym rozumem; czasem jest wręcz odwrotnie. Dlatego każdy chrześcijanin, pomimo tych wszystkich cudownych powodów, dla których warto ufać Chrystusowi, waha się, miota, wątpi, upada. Poza tym, nawet kiedy już uznamy Jego absolutną wyjątkowość, pozostaje jeszcze sto różnych kwestii, z którymi możemy mieć problem wewnątrz chrześcijaństwa: Jak odpowiedzieć na problem cierpienia? Co ze stworzeniem świata, i jaka jest relacja między wiarą i nauką? Na rozważenie tych kwestii przychodzi czas. W tym kontekście przychodzi mi jednak na myśl przepiękny fragment Nowego Testamentu, J 6:66-68. Gdy Jezus wygłosił mowę o chlebie życia, twierdząc, że aby mieć życie wieczne, musimy spożywać Jego ciało i krew, Żydzi gorszyli się, a wielu Jego uczniów przestało za Nim podążać. Te słowa były już zbyt trudne do przyjęcia, cokolwiek miałyby oznaczać. Wówczas Jezus powiedział do Dwunastu: Czy i wy chcecie odejść? Szymon Piotr odpowiedział Mu: Panie! Do kogo odejdziemy? [Ty] masz słowa życia wiecznego. Podobnie my: być może nie rozumiemy Bożego objawienia w całości, być może chrześcijaństwo bywa trudne, a wielu od niego odchodzi… ale to właśnie tu, u Jezusa z Nazaretu, znajdujemy słowa życia wiecznego. Zasmakowaliśmy tych słów. Mają one smak inny niż wszystko, co możemy znaleźć w tym świecie. Fale poglądów, różnych religii, tysiąca argumentów, a także moich własnych grzesznych skłonności i słabej woli, mogą miotać mną na wszystkie strony. Ale kiedy chwytam się Jezusa, czuję, że chwytam się solidnej skały. Na niej mogę się oprzeć. Do tego się to sprowadza: Jezus z Nazaretu wzbudza we mnie większe zaufanie niż cokolwiek i ktokolwiek inny na tym świecie. Całkiem dosłownie ufam Mu bardziej niż samemu sobie. Poza Nim jest tylko pustka, chaos pozbawiony sensu i znaczenia. Ale w Nim jest wszystko. Dlatego właśnie Chrystus, i dlatego tylko On.


  1. R. Dawkins, Bóg urojony, Warszawa 2007, s. 12.
  2. Fragmenty Pisma Świętego pochodzą z: Biblia, to jest Pismo Święte Starego i Nowego Przymierza. Przekład z języka hebrajskiego, aramejskiego i greckiego, Poznań 2016.
  3. C.S. Lewis, Chrześcijaństwo po prostu, Poznań 2022, s. 60-61.
  4. P.J. Williams, Czy możemy ufać Ewangeliom?, Warszawa 2020.
  5. P. Schaff, The Person of Christ: The Miracle of History. With a Reply to Strauss and Renan, and a Collection of Testimonies of Unbelievers, [online], [dostęp: 17 marca 2023], Dostępny w internecie: https://www.ccel.org/ccel/s/schaff/person/cache/person.pdf. Tłumaczenie za: https://pl.wikipedia.org/wiki/Jezus_Chrystus.
  6. G. Habermas, M. Licona, O zmartwychwstaniu Jezusa, Warszawa 2022.
  • 38 Wpisów
  • 0 Komentarzy
Wikariusz Zboru Kościoła Chrześcijan Baptystów EXE w Gdańsku. Absolwent teologii na Wyższym Baptystycznym Seminarium Teologicznym w Warszawie oraz amerykanistyki na Uniwersytecie Gdańskim. Pasjonat wszystkiego, co związane z Bożym Słowem oraz historią Bożego ludu. Prowadzi służbę Akademickich Spotkań Biblijnych w Trójmieście. Autor bloga "Coram Deo".