Wywyższenie Syna (cz. II)
Jeśli wiemy, czym nie było zaplanowane przez Ojca wywyższenie Syna, należy zapytać – czym zatem było? Skoro w dzisiejszych czasach palącą potrzebą staje się zwiastowanie o dziele Chrystusa, na czym ono polega? Czym jest prawdziwe wywyższenie Syna?
Płomień Boga
W Starym Testamencie, Jahwe objawił się Mojżeszowi w gorejącym krzewie. Było to jednak tylko zapowiedzią przyszłości, w której płomień Wszechmocnego JA JESTEM zapłonął raz jeszcze, tym razem na krzyżu Golgoty. Tak jak Izraelitów podróżujących po pustyniach prowadził nocą słup ognia, tak i prawie 2000 lat temu na jednym ze wzgórz otaczających Jerozolimę zapłonął ogień. Aż do dziś wskazuje on jedyną drogę zbawienia, niczym latarnia prowadząca żeglarzy zagubionych pośród gęstych ciemności zła do bezpiecznego portu życia wiecznego. To właśnie tam Bóg wywyższa Boga, a człowiek porażony promieniejącą chwałą Syna, może jedynie w milczeniu (lub szlochu) zdjąć obuwie ze swoich stóp.
W krzyżu Chrystus całkiem bezpośrednio stawił czoła wszystkiemu złu tego świata. Otoczyło Go ono w szydzącym tłumie na Via Dolorosa, ogłuszyło w bluźnierstwach świadków męki, zalało niczym potop grzechu, paliło jak ogień trawiący przebłagalną ofiarę, spowiło jak czarna noc Paschy, w której raz jeszcze przechadzał się anioł śmierci, tym razem jednak obrawszy sobie tylko jeden jedyny cel. I choć to niewysłowione – na jeden moment w doskonałej wspólnocie Trójcy Przenajświętszej zarysowało się pęknięcie. Sam Ojciec odwrócił wzrok a Niebiosa z miriadami aniołów wstrzymały oddech na głos jednorodzonego Syna, wołającego “Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?” (Ew. Mateusza 27,46). Miłość wpadła w objęcia śmierci.
Zwycięstwo Ukrzyżowanego
Szatan mógłby wtedy świętować a piekło mogłoby rozbrzmieć wyciem zwycięskich demonów. Lecz do zwycięstwa zabrakło jednego najważniejszego elementu. Zło spada na człowieka od zewnątrz, by obudzić zło wewnątrz. Krzywda uczyniona dobru jest nośnikiem złego wirusa, którego celem jest zainfekować dobro, zamienić je w zło. Diabeł wygrałby, gdyby Jezus umęczony ponad siły zrezygnował z własnej misji; świat nadal należałby do niego. Lecz On pozostał wierny wobec Boga i miłosierny wobec ludzi do samego końca. Osobowa miłość, choć pozostawiona samej sobie, wykpiona, ubiczowana i przygwożdżona do drzewa, nie straciła swojego blasku. W najbardziej dramatycznym momencie historii, misterny rachunek zła zawiódł; Chrystus nie zszedł z krzyża. Jak podkreśla rosyjski filozof Mikołaj Bierdiajew, byt nie zniszczył wolności. Choć przeciw Panu rzucono grzechy wszystkich czasów, potworności przekraczające ludzkie zrozumienie i najstraszliwsze głębiny ludzkiego znikczemnienia, nie wydusiły one z Jego ust krzyku o pomoc Ojca. Nie były one nawet w stanie powstrzymać Go od błagalnej prośby o wybaczenie tym, “którzy nie wiedzą co czynią”. W ten oto sposób, po zużyciu wszelkiej udostępnionej przez upadek człowieka amunicji, zło pozostało bezbronne wobec Ukrzyżowanego. Ludzie, którzy w odpowiedzi na najpotężniejsze paroksyzmy własnej nienawiści i niegodziwości, otrzymali jedynie słowa przebaczenia i błogosławieństwa, nie mają innego wyboru jak złożyć broń. Ogrom ich buntu został przezwyciężony.
Oto wielki paradoks chrześcijaństwa – to nie gałązki palmowe rzucane przez Izraelitów w dniu wkroczenia Jezusa do Świętego Miasta naprawdę wywyższyły Syna Bożego. Uczyniły to dopiero gwoździe i szyderstwa. To pośród nich chwała Chrystusa zajaśniała pełnym światłem. Żaden z czynów popełnionych przez człowieka nie może bowiem odebrać Ukrzyżowanemu Bogu splendoru zwycięzcy.
Tak w krzyżu objawiła się moc Tego, który jest potężny “siłą i sercem” (Ks. Hioba 36, 5). Dokonało się prawdziwe i rzeczywiste wywyższenie Syna, Jego triumf nad zjednoczoną na Golgocie siłą zła. “A gdy Ja będę wywyższony ponad ziemię, wszystkich do siebie pociągnę” (Ew. Jana 12,32) – zapowiedział Jezus. I rzeczywiście, tam gdzie blask miłości pozostał nienaruszony, a potencjał ludzkiego buntu się wyczerpał – jak pisze arcybiskup Fulton Sheen, nie jest bowiem możliwe uczynić nic gorszego niż ukrzyżować Wcielonego Boga – nadeszła pora na ruch Boga.
Przed krzyżem Chrystus uzdrawiał ciała, wypędzał złe duchy, wyprowadzał z błędu – ale dopiero na krzyżu obdarzył Rajem. Pierwszy pociągnięci zostali Dobry Łotr i rzymski setnik, otwierając tym samym nieskończenie długi korowód zwyciężonych miłością. Izrael i cały świat od tej chwili wkracza w historię, której sensem i przeznaczeniem jest bycie pociągniętym pod krzyż miłości. Jedynie tam skruszone może zostać kamienne serce człowieka, bo tylko tam dokonało się nad nim całkowite i ostateczne zwycięstwo.
Co z Tobą?…
Przyjacielu, właśnie ze względu na krzyż, Twoje i moje życie tak czy inaczej odda chwałę Bogu. Bowiem Ty też tam byłeś, Ty też zadawałeś ciosy Wcielonej Miłości i Twoja ręka każdą swoją winą uplotła Zbawicielowi koronę cierniową (tak samo jak i moja). Pod krzyżem znalazła się bowiem cała ludzkość, a każdy człowiek staje się kolejnym reprezentantem postawy ukazanej przez któregoś z ewangelicznych bohaterów. Bez względu na to, czy wstrząśnięty poniesioną za Ciebie męką oprzytomniejesz i z zabójcy czy szydercy staniesz się wierzącym lub może pozostaniesz w bezrozumnym buncie przeciw Bogu – chwała Syna będzie wyraźnie jaśnieć na tle Twoich win. Jedyną niewiadomą jest; czy znajdziesz się pośród ludzi pociągniętych przez Chrystusa i ogrzejesz się ogniem gorejącego krzewu Nowego Przymierza, czy też Twoje serce pozostanie zimne i nieporuszone płomieniem miłości? Pytanie to musi zawisnąć w powietrzu – nie ja bowiem jestem w stanie na nie odpowiedzieć.
A Ty?