Koło czy oś? Chrześcijańska filozofia czasu (cz. III)
Jeśli przyjrzymy się uważnie specyfice czasu w świetle Objawienia, dostrzeżemy że nie tłumaczy go sama tradycyjna koncepcja czasu cyklicznego. Nie oznacza to jednak, że alternatywą dla koła jest prostoliniowa oś…
Zagubiona linia
Jeśli bowiem Chrystus jasno zapowiedział swój powrót wkrótce, dlaczego historia wciąż się toczy? Jeśli chrześcijańska wizja czasu jednoznacznie opowiada się za prostoliniowym porządkiem dziejów, gdzie właściwie podziała się ta linia? Każda próba jej skonkretyzowanego wymierzenia kończyła się spektakularną porażką. Wszystkie teorie próbujące przeniknąć naturę linearności czasu, zderzyły się z faktami i wyszły z tego zderzenia skompromitowane. Ilekroć ktoś próbował wymierzyć kształt ostatecznej linii, tylko grzęzł w gąszczu cykli. Wspomniany już Karl Marx oczekujący aż “widmo krążące po Europie – widmo komunizmu” wcieli się w kolejną krwawą rewolucję we Francji następującą po obaleniu króla Ludwika Filipa w 1848 r. doczekał się zupełnie niezrozumiałego zwrotu; oto lewicowe siły proletariatu zupełnie się załamały, by ustąpić na rzecz liberalnego centrum, które z kolei upadło w zwycięstwie Napoleona III. Historia przebiegła dokładnie odwrotnie w stosunku do oczekiwań wielkiego ideologa – stąd opracowana przez niego analiza tamtych wydarzeń (“18 Brumaire’a Ludwika Bonaparte”) iskrzy się od kąśliwego humoru i stanowi dzięki temu wyjątkowo przyjemną lekturę, lecz z trudem skrywa autentyczną gorycz i dezorientację Marksa. To z tej książki właśnie pochodzi sławne powiedzenie teoretyka komunizmu: “Historyczne fakty i postacie powtarzają się, rzec można, dwukrotnie. […] Za pierwszym razem jako tragedia, za drugim jako farsa.” – stanowią one wymuszone acz interesujące ustępstwo właśnie na rzecz (ograniczonej oczywiście) idei cykliczności czasu. Patrząc z dzisiejszej perspektywy, można powiedzieć że wyobrażenia teoretyka komunizmu nie były oczywiście całkiem fałszywe – rewolucja wybuchła przecież prawie 70 lat później w Rosji – nie odniosła jednak ogólnoświatowego sukcesu i nie przyniosła końca historii. W podobny sposób powściąga swój zapał Richard Dawkins, wieszczący przyszły kres religii; w “Bogu urojonym” przyznaje, że rzeka historii jednak czasem cofa się w groźnych i szkodliwych dla postępu epizodach.
Zostawmy jednak przykłady porażek świeckich ideologii. Czy nie znamy równie nieudanych przypuszczeń wynikających z chrześcijańskiego przekonania o powrocie Chrystusa? Gdy amerykański kaznodzieja radiowy Harold Camping zapowiedział koniec świata w terminie 21 maja 2011 roku, doczekał się nie walącej się w apokaliptycznej katastrofie rzeczywistości a jedynie… świtu nowego dnia. Rozpoczął się kolejny “mały” cykl a wydumana apokalipsa przepadła z rozdzierającym okrzykiem zawiedzionych wiernych. Tak samo chrześcijanie wyglądający znaków końca w ogniu II wojny światowej, doczekali się nie Armageddonu a… nastania pokoju. Wojnę – chociaż o wymiarach globalnych a przez to apokaliptycznych – zastąpiła jednak nowa rzeczywistość polityczna a nie Paruzja. Historia w pewnym sensie zatoczyła koło; po krwawym konflikcie nastał pokój. Gdy pod naporem barbarzyńców upadał ponad tysiącletni Rzym a potężna cywilizacja osuwała się w mrok rozkładu, gdy płonęło złupione przez Wandalów Wieczne Miasto a bezcenny dorobek grecko-rzymskiej kultury ginął w pożodze wstrząsających wydarzeń, gdy 150 lat wcześniej cesarz Dioklecjan rozpętał najsurowsze i ogólnoimperialne prześladowania chrześcijan, koniec świata wydawał się bliski jak nigdy. Rzym osunął się w otchłań… lecz miast końca historii, z odmętów i zawieruchy powstał jej nowy rozdział. Frankowie i inni barbarzyńcy przyjęli chrzest, mnisi skwapliwie przepisywali starożytne teksty, formowały się zręby nowych państw… Nastało średniowiecze. Nie przerwało go powtórne przyjście Chrystusa – choć czarna śmierć i najazd Mongołów nosiły w oczach chrześcijan jednoznacznie apokaliptyczne znamiona. Wszystkie następne wydarzenia – Reformacja, Oświecenie, XX wiek – także nie przyniosły końca historii a jedynie kolejne jej epizody.
Obstając przy tym, przeoczają…
W jaki sposób mamy zatem patrzeć na czas? Jak pogodzić cykliczną i linearną naturę dziejów? Być może odpowiedź kryje się w odpowiedniej interpretacji fragmentu II Listu św. Piotra (3, 3-10):
Wiedzcie przede wszystkim to, że w dniach ostatecznych przyjdą szydercy z drwinami, którzy będą postępować według swych własnych pożądliwości i mówić: Gdzież jest przyobiecane przyjście jego? Odkąd bowiem zasnęli ojcowie, wszystko tak trwa, jak było od początku stworzenia. Obstając przy tym, przeoczają, że od dawna były niebiosa i była ziemia, która z wody i przez wodę powstała mocą Słowa Bożego przez co świat ówczesny, zalany wodą, zginął. Ale teraźniejsze niebo i ziemia mocą tego samego Słowa zachowane są dla ognia i utrzymane na dzień sądu i zagłady bezbożnych ludzi. Niech to jedno, umiłowani, nie uchodzi uwagi waszej, że u Pana jeden dzień jest jak tysiąc lat, a tysiąc lat jak jeden dzień. Pan nie zwleka z dotrzymaniem obietnicy, chociaż niektórzy uważają, że zwleka, lecz okazuje cierpliwość względem was, bo nie chce, aby ktokolwiek zginął, lecz chce, aby wszyscy przyszli do upamiętania. A dzień Pański nadejdzie jak złodziej; wtedy niebiosa z trzaskiem przeminą, a żywioły rozpalone stopnieją, ziemia i dzieła ludzkie na niej spłoną.
Czytając ten tekst, nie mogę oprzeć się kilku przełomowym dla mnie wnioskom. Po pierwsze, napięcie między linearną koncepcją historii zmierzającej w stronę Paruzji a cykliczną wizją czasu jest nieuniknione; Apostoł Piotr zapowiada pojawienie się konfliktu na tej linii. Mamy bowiem do czynienia z paradoksem a zwolennicy obydwu prostych idei mają tu swoje racje – ostatecznie mylą się jednak; “przeoczają bowiem”, że rozwiązanie zagadki leży w zbieżności przeciwieństw. Autor listu powołuje się tutaj na historię potopu; nadejście wcześniej zapowiedzianej i w pewnym sensie apokaliptycznej katastrofy poprzedzone było długim okresem, gdy historia toczyła się swoim trybem. Świat zataczał koło z każdym kolejnym dniem, porą i rokiem – aż do momentu, gdy wszystko utonęło w wodach sądu. Tak samo, powiada św. Piotr, jest dzisiaj. Przyjście Chrystusa nie unicestwiło cyklicznej natury czasu; historia dalej kołem się toczy. Obietnica dana Noemu po potopie pozostaje w mocy: “Dopóki ziemia istnieć będzie, nie ustaną siew i żniwo, zimno i gorąco, lato i zima, dzień i noc” (I Księga Mojżeszowa 8, 22). Różnica polega na tym, że nie jest to ruch w próżni; każdy kolejny obrót przybliża nas do Paruzji, choć jednocześnie wydaje się, że przeminięcie różnych trudnych wydarzeń i nastanie kolejnej ery ładu tylko wszystko opóźnia. Koło się toczy; lecz nie w powietrzu a w liniowej koleinie Opatrzności. Pod pewnymi względami nie zmienia się nic – pod innymi zmienia się mnóstwo (co i jak – to materiał na niezliczone artykuły). Wszystko, od wielkich katastrof i ludobójstw poprzez długie okresy prosperity i pokoju aż po triumfy i prześladowania Kościoła, w ten czy inny sposób prowadzi dzieje ku ostatecznemu kryzysowi; ku dramatowi Chrystusa i Antychrysta.
Właśnie dlatego nie sposób przewidzieć dokładnego terminu powtórnego przyjścia Pana; nie znamy liczby obrotów koła, nie wiemy nawet jak wymierzyć cykle, by móc zacząć liczyć. W końcu “U Pana jeden dzień jest jak tysiąc lat, a tysiąc lat jak jeden dzień”. Możemy trafnie rozpoznawać w wydarzeniach dziejowych znaki czasu, lecz ostatecznie nie wiemy (brak nam mądrości, a czasem i wyobraźni), czy dziejące się na naszych oczach potężne zwroty akcji stanowią tylko wciąż w miarę odległy refleks Paruzji, czy też są naprawdę jej ostatnim ostrzegawczym dzwonkiem. Wszystkie jednak są tak naprawdę znakami wzywającymi nas do opamiętania – fakt, że Bóg podtrzymuje koło historii w istnieniu i jednocześnie nie przestaje przypominać o jego ostatecznym kierunku, stanowi wezwanie dla nas wszystkich; wezwanie do świętości i zaufania Jemu. Bez Chrystusa koło historii byłoby przeklęte; w Nim jednak stanowi arenę odkupienia. Bez Niego byłoby bezsensownym zwlekaniem; ponieważ istnieje jednak Ewangelia i potrzebujące jej dusze, to koło stanowi bezcenne i niezastąpione środowisko zmian. “Pan nie zwleka z dotrzymaniem obietnicy […], lecz okazuje cierpliwość względem was”. Cykliczna natura czasu może stać się sprzymierzeńcem Kościoła, wiodącego ludzi ku zbawieniu i uświęceniu. Jak pisze norweski zakonnik, Wilfrid Stinissen, “Czas jest znakiem cierpliwości Boga; co więcej, jest nawet samym wcieleniem Jego cierpliwości. “Oto stoję u drzwi i kołaczę (Ap 3, 20). On jest u drzwi, i będzie tam stał, i to właśnie stanowi czas” (“Wieczność pośrodku czasu”, s. 23). Dzięki pamiętaniu o tym, nie będziemy używać doktryny o powtórnym przyjściu Jezusa jako motywacji do porzucania codziennego życia na rzecz mającego nastać jutro końca; będziemy raczej pełną piersią uczestniczyć w czasie, czekając aż sam Bóg doprowadzi toczące się dzieje do finału. Pozostaniemy otwarci na tajemnice Jego Opatrzności, gotowi powitać zarówno nowy dzień… i koniec wszystkich dni. Nie uciekniemy w proste marzycielstwo, buntujące się przeciwko Bożej cierpliwości oraz żądające spełnienia Bożych obietnic tu i teraz, ale też nie zastygniemy w biegnącym znikąd donikąd czasie bezsensownych powtórzeń.
Bóg każdego dnia podtrzymuje nasze życie, ponieważ wciąż nie zrealizował pełni swoich planów względem nas w doczesności – tak samo utrzymuje ziemię w trwaniu, gdyż nie chce jeszcze spuszczać kurtyny na dziejący się wciąż dramat historii.
A Dzień Pański… “Nadejdzie” – ponieważ czas jest linearny, “jak złodziej” – ponieważ jest cykliczny.