3 powody, dla których cieszę się, że Bóg kocha Boga
Bóg ma upodobanie w łasce. Myślę, że tylko dlatego pozwala nam dostrzec i czcić Boga kochającego Boga. Myśl ta jest bowiem tak głęboka i tak niezrównanie centralna, że trudno doszukiwać się w niej czegokolwiek marginalnego.
Im dłużej jestem chrześcijaninem, tym wyraźniej dostrzegam, że prawda o Bożej miłości do człowieka jest bezpieczna wyłącznie w objęciach prawdy o Bożej miłości do Boga. Poza tym kontekstem narażona jest bowiem na liczne niebezpieczeństwa, spośród których za bodaj największe uznać należy wykorzystanie jej przez tych, którzy głoszą wbrew prawdzie, że człowiek jest miarą wszechrzeczy. W związku z powyższym, zarysuję poniżej wybrane przyczyny, dla których autentycznie raduję się myślą o boskiej samokoncentracji, mając nadzieję, że będzie to dla Was – drodzy Czytelnicy – zachętą do głębszych przemyśleń.
1. Tylko Bóg kochający Boga może być Bogiem sprawiedliwym
Sprawiedliwość polega na urzeczywistnianiu symetrii, domagając się proporcjonalnego stosunku do określonych zjawisk, zdarzeń i idei. Elementarne, wspólne wszystkim ludziom, poczucie sprawiedliwości nakazuje wierzyć, że zły czyn zasługuje na karę, a bardzo zły czyn na bardzo srogą karę (nawet jeśli mamy odmienne zaopatrywanie na dobro i zło). Moralna intuicja wytrwale podpowiada nam, że piękno zasługuje na uwagę, a ciężka praca na wynagrodzenie. Sprawiedliwe jest wyłącznie to co jest ekwiwalentne. Zatem kiedy człowiek godzinami wpatruje się w lustro, wyszukując najbardziej wyrafinowane przymiotniki w celu opisania swojej wielkości, mamy do czynienia z narcyzmem, będącym niczym innym niż przejawem niesprawiedliwości – największą uwagę człowieka zdobywa bowiem coś co obiektywnie nie jest godne największej uwagi. Zupełnie inaczej sprawa przedstawia się z Bogiem. Kiedy Bóg na niezmierzonych ścieżkach bezczasu wpatruje się z radością w lustro, mamy do czynienia wyłącznie z zachwycającym przejawem ostatecznej sprawiedliwości – oto największą uwagę Boga pochłania bowiem coś co jest godne największej uwagi. Boża chwała otrzymuje godny siebie ekwiwalent – boski podziw. Nie sposób wyobrazić sobie, aby sprawiedliwy Bóg nie oddał Bogu tego co boskie. Aby ostatecznym celem swoich działań uczynił kogoś, kto na to nie zasługuje, kosztem kogoś, kto na to zasługuje. Nie mógłbym służyć Bogu, który pokochał mnie bardziej niż siebie, gdyż byłby to Bóg stosujący “fałszywą wagę” – nierozsądny i niesprawiedliwy.
2. Tylko Bóg kochający Boga może być Bogiem uwielbionym
Albert Einstein ucieszyłby się zapewne z nagrody przyznanej przez uczniów w lokalnym plebiscycie podmiejskiego gimnazjum. Ale czy ktoś zaryzykuje stwierdzenie, że sprawiłaby mu taką samą radość jak Nagroda Nobla przyznana przez Królewską Szwedzką Akademię Nauk? Podziw jakim pół-analfabeta obdarza wybitnego poetę jest podziwem ograniczonym, niepełnym i niesymetrycznym. Z powodu niewiedzy i braku wykształtowanej wrażliwości nie jest w stanie ocenić w należyty sposób mistrzowskiego kunsztu autora. Najwybitniejsze jednostki nie ekscytują się szczególnie uwielbieniem tłumów, dbając natomiast o opinię równorzędnych sobie umysłów. Przenosząc powyższe analogie w przestrzeń teologii, sądzę, że gdyby wszystkie stworzone byty zgromadziły się “jak jeden mąż” w nieskazitelnej jedności, całą swoją istotą uwielbiając Boga, to i tak niektóre elementy krajobrazu boskiej chwały pozostawałyby poza zasięgiem ich wzroku. To dlatego Bóg zapytał pobożnego przecież Joba: “Gdzie byłeś, gdy zakładałem ziemię? Powiedz, jeśli wiesz i rozumiesz” (Job 38,4). Rozległość, głębia i specyfika nieporównywalnej z niczym rzeczywistości Boga nie może zostać uchwycona w pełni przez żaden stworzony byt. Bóg uzdalnia część stworzeń do poznawania go i radowania się nim, jednak – jak stwierdził apostoł Paweł – “kim jest Bóg, nikt nie poznał, tylko Duch Boży” (1 Kor 2,11).
Któż pozostaje zatem zdolny do wyrażenia podziwu dla Boga nie tylko na poziomie swoich osłabionych możliwości poznawczych, lecz znacznie wyższym – w pełni rozpoznając i chłonąc piękno obiektu uwielbienia? Któż jest w stanie rozpoznać wszystkie subtelności i doskonałości natury, której nie sposób uchwycić za pomocą sieci ludzkiego intelektu? Któż jest w stanie docenić kunszt mistrzowskiego Planu rządzącego całą widzialną rzeczywistością, a także przekonać się, iż wśród niezliczonych alternatywnych scenariuszy, nie ma żadnego, który mógłby się z nim równać? Kto może spojrzeć ze szczytu własnych myśli na rozległą polaną kłębiących się wieków, dostrzec splątane w śmiertelnym uścisku uśmiechy i łzy, wyodrębnić z niezmierzonych połaci czasu sekundy, w których ważyły się losy wszechświata, a później przyznać, że nie sposób wyobrazić sobie czegokolwiek równie doskonałego? To dlatego Chrystus powiedział: “Jeżeli Ja siebie chwalę, chwała moja niczym jest. Mnie uwielbia Ojciec mój, o którym mówicie, że jest Bogiem waszym.” (J 8,54) Albo w innym miejscu: “Ojcze! Nadeszła godzina; uwielbij Syna swego, aby Syn uwielbił ciebie” (J 17,1). Bóg uwielbia Boga. Nie chciałbym żyć w rzeczywistości, w której dzieła Wielkiego Artysty służą nierozumiejącym odbiorcom wyłącznie za sympatyczne obrazki mające przysłonić nierówności źle pomalowanych ścian (a za taki rodzaj działania należy uznać niestety wiele naszych duchowych wysiłków). Cieszę się, że Bóg nie przypomina w niczym genialnego skrzypka, który w oparach frustracji odgrywa na ulicy najpiękniejszą z melodii, pozwalając by ulatującym dźwiękom towarzyszyła zimna obojętność mijających go tłumów.
Kiedy myślę nad głębokością swojej niewiedzy, nad szeregiem boskich wspaniałości, które wciąż pozostają dla mnie niedostępne, pociesza mnie myśl, że Bóg nie jest niedoceniony. Nawet gdyby wszechświat odwrócił się od niego z niechęcią (co w istocie się wydarzyło!), a wszystkie stworzone byty pogrążyły się w rebelii, Bóg nie będzie przeżywał kryzysu tożsamości. Jego pewność i niewzruszona samoświadomość zakorzenione są w doświadczeniu skierowanego ku sobie boskiego uwielbienia. Ojciec i Syn, Bóg Niewidzialny i Bóg Obrazujący, cieszą się w wieczności doskonałym, niczym nieograniczonym wzajemnym poznaniem oraz nierozerwalnie związanym z nim uwielbieniem. Tylko to co Bóg myśli o Bogu jest prawdą. Tylko uwielbienie zakorzenione w tej prawdzie jest uprawnione. Dzisiaj – dzięki niezasłużonej Bożej łasce – możemy stawać się uczestnikami boskiej natury i wielbić Boga właśnie w tej prawdzie, przy czym nie wolno nam nigdy zapomnieć, że wciąż dysponujemy wyłącznie obrazami i symbolami boskiej rzeczywistości. Różnorodność chwalców, wielość perspektyw i akcentów, obrazuje w sobie tylko możliwy sposób niezwykłe bogactwo Bożej chwały. Bogu nie służy się bowiem “jak gdyby czegoś potrzebował”, a mimo to upodobało mu się użyć nas podczas tworzenia wiecznej panoramy boskiej chwały. Mając na względzie powyższe, naprawdę cieszę się, że istnieje w wieczności tak obfite źródło chwalebnych melodii chwały, wzniosłych uczuć i gorącego uwielbienia jak umysł wszechwiedzącego Boga.
3. Tylko Bóg kochający Boga może być Bogiem zbawiającym
Istnieją dwa możliwe do wyobrażenia przejawy królewskiej łaski. Wyobraźmy sobie, że mądry, bogaty i zaradny król ułaskawia pospolitego złodziejaszka, oferując mu uczciwą pracę, godziwe wynagrodzenie i możliwość uczestnictwa w wielkim projekcie budowy potężnego imperium opartego na mądrości króla. Łaska! Załóżmy jednak, że przeciwnik króla rozpuści wśród ludzi następującą wiadomość: “Łaska? Może i tak, ale gdyby wasz król rzeczywiście był najlepszym z możliwych władców, uczyniłby coś znacznie większego: oddałby skazańcowi tron i pozwolił mu na rządzenie krajem – to dopiero byłoby łaską, od której nie można pomyśleć większej!” Cóż, wielu chrześcijan przyjmuje tę drugą perspektywę sądząc, że w jej ramach najpełniej obrazuje się łaskę. Sądzimy, że Bóg zbawia nas kosztem swojej władzy, swojego królestwa, swoich planów lub swojego teocentryzmu, myśląc, że w taki właśnie sposób ocalamy wielkość łaski. Jednak łaska polegająca na uczynieniu z grzesznika ostatecznego celu królewskiego zachowania byłaby łaską krótkowzroczną, nieodpowiedzialną i samobójczą. Gdyby mądry król abdykował na rzecz złodziejaszka, kraj bardzo szybko pogrążyłby się w chaosie, a wolność królewskich decyzji okazałaby się dla nowego władcy nieopisywalnym ciężarem i największym przekleństwem. Ułaskawiony przestępca sprawdziłby się bowiem w roli piekarza lub rzemieślnika, ale okaże się zupełnie nie dorastać do roli króla. Prawdziwy król, poprzez usunięcie siebie z najściślejszego centrum dowodzenia królestwem, nie tylko nie zbawiłby skazańca, ale wręcz przeciwnie – skazałby go na życie w rozpadającym się kraju, niszczonym regularnie przez hordy przeciwników i bunty poddanych tęskniących za mądrym suwerenem. Krótko mówiąc, takie zbawienie grzesznika, którego centrum i ostatecznym celem nie byłaby Boża chwała, nie zasługiwałoby w ogóle na miano zbawienia.
Zbawienie nie polega bowiem na tym, że wreszcie możemy zacząć stawiać siebie w centrum – polega na tym, że wreszcie nie musimy. Nie polega na tym, że stajemy się nagle pierwszą przyczyną odwiecznych Bożych zamiarów, polega na tym, że ze względu na łaskę stajemy się ich skutkiem. Ewangelia nie sprowadza dla nas Boga, sprowadza nas dla Boga. Jesteśmy zbawiani do boskiej wolności cenienia Boga ponad wszystko – dostrzegania w Nim ostatecznej wartości, najwyższego piękna i niezaprzeczalnej, definiującej wszystko prawdy. Łaska nie polega wyłącznie na tym, że Bóg spojrzał na człowieka – polega na tym, że Bóg spoglądając na człowieka, pozwolił mu spoglądać na Boga. Nie polega na tym, że Bóg zamienił się z nami miejscami, polega na tym, że się nie zamienił! On jest przyczyną, bo jest tego warty. On jest celem, bo jest tego warty. On jest obiektem wiecznego uwielbienia, bo jest tego warty. A my zajmujemy chwalebne i bezcenne miejsce w szeregu odkupionych chwalców, zdolnych widzieć, cenić i kochać rzeczywistość piękniejszą od najpiękniejszych opowieści.
Boża miłość do mnie rozkwita w bezpiecznym cieniu Bożej miłości do Boga
Podsumowując, cieszę się, że Bóg kocha Boga. Moje chrześcijaństwo ma sens wyłącznie w kontekście samowystarczalnego, szczęśliwego, suwerennego i wszechmocnego Boga. Boża miłość do Boga nie wyklucza bowiem Bożej miłości do mnie. Jeśli człowiek twierdzi, że kocha swoich dziadków, rodziców, żonę, dzieci, jazdę na nartach i książki C. S. Lewisa, to mówi prawdę – po prostu kocha wymienione powyżej osoby i rzeczy na różne sposoby i z różną intensywnością. Jeśli stworzony byt znajduje w sobie tak różnorodną gamę odcieni miłości, dlaczego mielibyśmy zakładać, że Bóg jest ich pozbawiony? Dlaczego miałbym smucić się tym, że Bóg kocha mnie inaczej niż Boga? Przecież Boża miłość do mnie rozkwita w niewyobrażalny sposób właśnie w bezpiecznym cieniu Bożej miłości do Boga. Cóż byłoby mi bowiem po miłości niedowidzącego i nierozsądnego Stwórcy, który lekkomyślnie ulokował nadzieje na szczęście w pogardzających nim rebeliantach? Gdzie znalazłbym siłę do czczenia mądrości nieszczęśliwie zakochanego Boga, nieśmiało pukającego przez tysiąclecia do zamkniętego serca ludzkości? Gdzie znalazłbym odwagę do ogłaszania wspaniałości Bożego Życia, jeśli to właśnie dominująca w nim samotność popchnęła Boga do brzemiennej w skutki decyzji o stworzeniu? Jak mógłbym mówić o sprawiedliwości wiecznej kary, jeśli nawet wyrokujący Sędzia nie oddał Bogu tego co boskie?
“Chwalcie go dla potężnych dzieł jego, Chwalcie go za niezmierzoną wielkość jego!” (Ps 150,2) “On bowiem jest tym, który kształtuje góry i stwarza wiatr, i objawia człowiekowi swoje zamysły” (Am 4,13). Dzięki Bogu, że Bóg kocha Boga!