Niekoniecznie długie, lecz pełne
„Panie, daj nam żyć takim życiem i umrzeć taką śmiercią, które przyniosą obfity owoc dla życia wiecznego” – taką inskrypcję Amy Carmichael znalazła w Indiach na grobie pewnego misjonarza. Te słowa przypominają mi się, gdy myślę o historii Jima i Elisabeth Elliotów.
Życie pełne, niekoniecznie długie
Jim Elliot napisał kiedyś w swoim pamiętniku znamienne słowa: „Nie pragnę długiego życia, pragnę pełnego, tak jak Ty, Panie Jezu”. Ten młody, pełen zapału i gorliwości chrześcijanin nie zdawał sobie wtedy sprawy, że zakończy swoje życie jako misjonarz-męczennik zanim jeszcze skończy trzydzieści lat. Śmiem jednak sądzić, że nawet gdyby o tym wiedział, nie przeraziłoby go to. Całe swoje życie powierzył Bogu, a w jego sercu płonęła pasja szerzenia Dobrej Nowino o Jezusie Chrystusie tym, którzy nigdy jeszcze o niej nie słyszeli. Chrystus był Jego życiem, dlatego podobnie jak apostoł Paweł był przekonany, że śmierć może być zyskiem – „Nie jest głupcem ten, kto oddaje coś, czego nie może zatrzymać, za coś czego nie może stracić”. Jim zdawał sobie sprawę, że życie człowieka jest parą, jak pisał apostoł Jakub, że jego końcem prędzej czy później jest śmierć. Nikt nie jest w stanie tego zatrzymać. Dlatego też chciał w pełni wykorzystać je służąc temu, czego – był o tym przekonany – nie może utracić. Żył więc dla chwały Chrystusa, niestrudzenie służąc sprawie rozszerzania Bożego Królestwa na ziemi.
Całkowite posłuszeństwo
Pewien kaznodzieja trafnie zauważył kiedyś, że kroczenie za kimś to nie to samo, co podążanie czyimś śladem. Idąc za kimś, możemy tak naprawdę iść własną drogą. Jeśli jednak kroczymy czyimś śladem, musimy postawić nasz krok dokładnie w tym samym miejscu, w którym postawił go ten, kogo naśladujemy. Zostaliśmy powołani, aby wstępować w ślady Chrystusa (1 P 2:21), czyli iść dokładnie Jego śladem, nie zbaczając ani w prawo, ani w lewo, ani na chwilę. Droga Jezusa była drogą znaczoną miłością, dobrocią i służbą, ale także bezwzględnym posłuszeństwem woli Ojca i cierpieniem. Gdy Boży Syn chodził po ziemi wypowiedział m.in. takie, niezwykle trudne dla odbiorców, słowa: I powiedział do wszystkich: Jeśli kto chce pójść za mną, niechaj się zaprze samego siebie i bierze krzyż swój na siebie codziennie, i naśladuje mnie (Łuk 9:23), a później udał się do Ogrodu Oliwnego i tam, w śmiertelnym boju modlitwy, wyszeptał wszakże nie moja, lecz Twoja wola niech się stanie (Łuk 22:42), wszakże nie co Ja, chcę, ale co Ty (14:36). Modlitwa Ojcze nasz nie była jedyną, której Jezus nauczył swoich uczniów. Słów wypowiedzianych w Getsemane nie możemy traktować jako osobistej sprawy między Ojcem i Synem, nieodnoszącej się do nas. Wezwanie Chrystusa pójdź za mną oznacza również to, by udać się wraz z Nim do Ogrodu Oliwnego i tam całkowicie oddać swoją wolę, by w te puste dłonie móc przyjąć wolę wszechmocnego Ojca.
Jim Elliot był jednym z tych, którzy zrozumieli to wezwanie i starali się wypełnić je swoim życiem, poddając je całkowicie pod Boże kierownictwo. Chociaż w pewnym momencie Jim nabrał przekonania, że Bóg powołuje go do Ekwadoru, nie próbował działać na własną rękę, ale spokojnie czekał, aż On sam pokieruje okolicznościami w taki sposób, by wyjazd okazał się możliwy. Spędził dobrych kilka miesięcy czekając na wyraźne Boże prowadzenie. Wykorzystywał ten czas, by służyć w miejscu, w którym w tamtym momencie postawił go Bóg, chociaż wiedział, że jego powołaniem nie jest życie w Stanach, ale pole misyjne w dżungli Ekwadoru. Pomimo tego, że momentami ogarniało go poczucie pewnej bezużyteczności i „marnowania czasu”, wiedział, że w Bożych planach nie ma czegoś takiego, jak czas zmarnowany. Był przekonany, że Bóg zawsze działa w swoim doskonałym czasie, więc kiedy każe swoim dzieciom czekać, robi to dla jakiegoś określonego celu. „Gdziekolwiek jesteś, bądź tam całym sobą. Przeżywaj w pełni każdą sytuację, co do której jesteś przekonany, ze jest wolą Bożą”, pisał w swoim pamiętniku. Mocno wierzył, że Ten, który go powołał, On też tego dokona (1 Tes 5:24).
Uczucie złożone na ołtarzu
Gdy w życiu Jima pojawiła się Elisabeth Howard, nie uczynił on wyjątku od swojej zasady całkowitego podporządkowania się Bożej woli i Bożemu prowadzeniu. Para poznała się na uczelni Wheaton College, dość szybko pojawiło się wzajemne zainteresowanie. Oboje jednak pragnęli, aby w ich życiu na pierwszym miejscu był Chrystus. Oboje czuli, że Bóg powołuje ich do służby misyjnej i zdawali sobie sprawę, że nierzadko misjonarze byli powołani do życia w pojedynkę. Wkrótce Jim powiedział Elisabeth o swoich uczuciach, ale wyznał również, ze oddał je całkowicie w Boże ręce i jeśli Bóg będzie chciał, by zostali małżeństwem, On sam poprowadzi ich ku temu w odpowiednim czasie. Tak jak Abraham złożył na ołtarzu to, co było najcenniejsze w jego życiu – swojego ukochanego, obiecanego i podarowanego przez Boga Izaaka – tak samo zrobił Jim. Choć Elisabeth była mu tak droga, złożył uczucia do niej na ołtarzu posłuszeństwa i podporządkowania się Bogu, pomimo tego, że dla nich obojga było to bardzo trudne. Uzgodnili, że będą się wspólnie modlić, dopóki Bóg wyraźnie nie wskaże im drogi. Leslie Ludy w swojej książce „Sacred Singleness” napisała o tym następująco:
Elisabeth i Jim wierzyli, ze Bóg chce być zaangażowany w najbardziej intymne szczegóły ich życia oraz ich decyzje, więc nie przestawali ufać. W dalszym ciągu czekali. Bez względu na to, jak silne były ich uczucia, nie chcieli wyprzedzać Boga. ‘Te naturalne pragnienia są dobrym, doskonałym darem’ – napisała później Elisabeth – ‘ale niezwykle ważne i konieczne jest, aby były podporządkowane, powstrzymane, poddane pod kontrolę, a nawet ukrzyżowane, aby mogły zostać na nowo zrodzone w mocy i czystości dla Boga. Jeśli chodzi o nas, była to droga, którą musieliśmy przejść, i którą przeszliśmy. Jim postrzegając to jako swój obowiązek, aby mnie chronić, a ja za swój obowiązek uznałam to, by spokojnie czekać i nie próbować zachęcać czy uwodzić’. (tłumaczenie własne)
Czekanie Jima i Elisabeth trwało parę lat. Czekali do momentu, aż mieli pewność, że taka jest właśnie Boża wola dla ich życia. Jim nie rozbudzał uczuć Elisabeth dopóki nie miał stuprocentowej pewności, że ma Boże przyzwolenie, by poprosić ją o to, by została jego żoną.
W współczesnych czasach, w których nierzadko pozwala się uczuciom na przejęcie kontroli, historia miłości Elliotów może się wydawać nieco ekstremalna. Z ludzkiego punktu widzenia już na samym początku wszystko układało się idealnie: oboje całym sercem kochali Boga i pragnęli Mu służyć, oboje odczuwali powołanie na pole misyjne, oboje też darzyli się uczuciem. Gdyby scenarzystą był człowiek, prawdopodobnie doprowadziłby tę miłosną historię do szybkiego ślubnego happy endu. Jednak Bóg, który pisał tę opowieść, inaczej się na to zapatrywał. Jego dzieci zaś pragnęły przede wszystkim okazać posłuszeństwo woli Ojca, tak samo jak zrobił ich Mistrz. Dlatego gotowi byli czekać kilka długich lat. Nie pozwolili, by dobre i naturalne uczucie stało się centralnym punktem ich życia, nie pozwolili, by ludzka miłość odciągnęła ich wzrok od Chrystusa. Jednak to właśnie życie tej pary miało ogromny wpływ na kolejne pokolenia chrześcijan. Ich historia pozostała świadectwem Bożej wierności, dobroci i łaski oraz błogosławieństw wypływających z posłuszeństwa.
Życie zbyt wcześnie zakończone?
Historia życia Jima Elliota jest dobrze znana, nie ma więc potrzeby opisywać jej w szczegółach. Jak wiadomo Operacja Auca zakończyła się śmiercią pięciu misjonarzy już podczas pierwszego bezpośredniego spotkania z członkami plemienia Huaorani, do których nie udało się dotrzeć z Ewangelią, chociaż wiązano tak wielkie nadzieje z tą podjętą w 1956 roku wyprawą. Być może niejeden, który o tym słyszał, pomyślał sobie: zmarnowana szansa, przedwcześnie zakończone życie. Czy jednak życie całkowicie oddane Bogu może być „przedwcześnie zakończone” lub „zmarnowane”? Suwerennemu Bogu nic nigdy nie wymyka się spod kontroli, a już na pewno nie powierzone Mu życie Jego ukochanych dzieci.
Jimowi tylko raz dane było spotkać się z członkami plemienia Auca. To nie on opowiedział im o Chrystusie. Zrobiła to jego żona, Elisabeth, oraz siostra innego z zamordowanych misjonarzy, Rachel Saint. Te dwie kobiety jako pierwsze zamieszkały wśród groźnego plemienia, to one też przyniosły jego członkom wieść o zbawieniu w Jezusie Chrystusie.
Dziewięć lat po zamordowaniu pięciu misjonarzy, na Palmowej Plaży, która była świadkiem ich śmierci i miejscem ich pochówku, odbył się chrzest. Był to pierwszy chrzest przeprowadzony przez starszych zboru wywodzących się z plemienia Huaorani, a nie białych chrześcijan z zewnątrz. Kimo i Dyuwi, którzy udzielali chrztu, byli tymi, którzy parę lat wcześniej ciosami włóczni pozbawili życia Jima Elliota i jego współpracowników. Wśród katechumenów zaś znajdowali się Kathy i Steve Saint – dzieci Nate’a Sainta, misjonarza-pilota, który również stracił życie w Operacji Auca. Śmierć ich ojca, choć z ludzkiego punktu widzenia tak tragiczna i wywołująca ból, przyniosła obfity owoc dla Bożego Królestwa. Miejsce, które było świadkiem śmierci, oglądało później narodziny do nowego, duchowego życia. Ziarno, które obumarło, wydało obfity, błogosławiony owoc.
Życie długie i niezmarnowane
Jim Elliot przeżył krótkie, ale pełne życie oraz zmarł śmiercią, która poruszyła wielu i przyniosła chwałę Bogu. Dla jego żony Bóg miał jednak inny plan. Elisabeth przeżyła 88 lat. Gdy po jakimś czasie opuściła ekwadorską dżunglę, zajęła się pisaniem i składaniem świadectwa o Bożej miłości i wierności, w ten sposób zachęcając wielu chrześcijan do służenia Bogu i trwania w posłuszeństwie. Szczególnie duży wpływ wywarła na życie kobiet, do których głównie kierowała swoje przesłanie, zachęcając je, by były „prawdziwymi kobietami w posłuszeństwie Bogu”. Janet i Geoff Benge napisali książkę o Elisabeth, a jej polski tytuł brzmi „Radość w uległości” (w oryginale „Joyful Surrender”). Sądzę, że to dobre podsumowanie jej długiego, poddanego Bogu życia.
Nie zmarnuj życia
John Piper w swojej niezwykle inspirującej książce „Nie zmarnuj życia” opowiadał o tym, jak w pewnym momencie ogarnęło go przerażenie na myśl, że mógłby zmarnować swoje życie. Nikt nie chciałby chyba, stojąc u progu wieczności, spojrzeć wstecz na przeżyte lata i powiedzieć z żalem „Zmarnowałem!”. Ta wizja skłoniła Pipera do intensywnych poszukiwań tego, co się naprawdę liczy, tego, co tak naprawdę ma w życiu sens. Jim i Elisabeth dokonali tego odkrycia i zrozumieli dla czego albo raczej dla Kogo jedynie warto żyć. Gdy więc dziś* dociera do mnie wiadomość o śmierci Elisabeth Elliot, wracają wspomniane już wcześniej słowa wyryte na pewnym nagrobku w Indiach. Elliotowie swoim życiem przynieśli obfity owoc dla Bożego Królestwa, Jim poprzez swoją śmierć, Elisabeth poprzez swoje długie życie. Wraz ze wspomnieniami ich niezwykłej, pisanej przez Boga historii, przychodzi refleksja, że bardziej niż myśl o krótkim życiu, przeraża mnie ta, o życiu zmarnowanym.
*Elisabeth Elliot zmarła 15 czerwca 2015 roku w wieku 88 lat.