Wiara w czasach zarazy
Myślę, że każdy z nas chciałby, żeby wszystko wróciło do normy.
Nasza rzeczywistość w ciągu kilku krótkich tygodni zmieniła się nie do poznania. Opustoszały ulice. Wprowadzone przez rząd obostrzenia znacznie ograniczyły naszą swobodę przemieszczania się. Utkwiliśmy w domach, przed komputerami, bombardowani z każdej strony najnowszymi statystykami zachorowań i zgonów. Przed nami nieunikniony kryzys gospodarczy. Słyszymy o masowych zwolnieniach, a bezrobocie osiąga swoje wyżyny. Zewsząd otaczają nas spekulacje i wątpliwości. Czy państwo podoła czekającym je wyzwaniom? Czy koronawirus jesienią powróci ze wzmożoną siłą? Czy WHO zapewnia rzetelne informacje? Czy odbędą się wybory i jeśli tak, to jakie będą ich skutki dla polskiej sceny politycznej?
Musimy zmierzyć się z faktem, że nasza rzeczywistość nie będzie już taka sama. Oczywiście sytuacja może się z czasem ustabilizować, szczepionka położyć kres pandemii, a gospodarka zacząć powoli stawać na nogi. Wrócimy jednak do zmienionego świata, a skutki wstrząsów w naszej sferze bezpieczeństwa i przewidywalności będziemy odczuwać jeszcze długo.
Jak więc reagować, gdy dotkliwiej niż kiedykolwiek odczuwamy ograniczenia naszego człowieczeństwa, gdy ogarnia nas niepokój, a misternie układane plany wymykają się spod kontroli?
Wierzę, że jako chrześcijanie potrzebujemy świeżego spojrzenia na to, co leży u podstaw naszej wiary.
Wiara ufa, że Bóg wyznacza początek i koniec
Stoimy obecnie przed nieznaną przyszłością, która wymyka się przewidywaniom. Nie wiemy, kiedy skończy się era koronawirusa, kiedy ograniczenia w poruszaniu się zostaną zniesione, a chaotyczny świat będzie mógł wrócić do przysłowiowej normy. Wiemy, że konsekwencje aktualnego kryzysu będą długoterminowe. Z naszej obecnej perspektywy nie widzimy końca.
To budzi niepewność. Poza wąskim gronem ekspertów oraz ich spekulacjami nie możemy stwierdzić jak poważny będzie kryzys gospodarczy, o którym już tak wiele słyszymy. Nie wiemy, jak bardzo zdestabilizuje się znany nam dotąd światowy porządek. Nie możemy być pewni naszych planów.
Wobec chwiejących się fundamentów tego, co nam bliskie i znane, zaczynamy dostrzegać, że nie znamy konkretnej chwili końca epidemii, na której oczekiwaniu moglibyśmy skupić całą naszą energię. W takim wypadku pozostaje nam albo się zadręczać, albo skierować nasze myśli w inną stronę.
Księga Hioba przedstawia nam człowieka postawionego w sytuacji skrajnej niepewności, dotkniętego zupełnie nieoczekiwaną kaskadą katastrof. Co jest pociechą dla Hioba w obliczu niewyobrażalnego bólu i cierpienia? Spojrzenie na Boga jako tego, który jest gwarantem porządku wszechświata – tego, który wyznacza wszystkiemu, także jego cierpieniu, granice, początek i koniec.
Myślę, że właśnie w tym kontekście musimy patrzeć na obecną epidemię. Nieprzewidywalna i niewiadoma dla nas przyszłość została nie tyle przewidziana, co już przed założeniem świata zaplanowana przez Boga, który nie przestał być Panem w wyniku globalnego kryzysu.
Jakkolwiek trudno jest to nam zaakceptować, Bóg nawet teraz wykonuje swoje zamysły. Szokująco bezpośrednie są słowa z Księgi Habakuka: „Rozejrzyjcie się wśród narodów, zauważcie, niech was to zastanowi i zmusi do myślenia! Właśnie za waszych dni dokonuję dzieła – nie uwierzycie, choć wam je przedstawiam” (Ha 1:5) 1.
On wie kiedy epidemia się skończy – nawet więcej, On wyznaczył jej koniec. Może nie jesteśmy teraz w stanie snuć długoterminowych planów. Może teraźniejszość jest dla nas powolnym kroczeniem po linie nad zamgloną przepaścią, przeżywaniem dnia za dniem. Może nie jesteśmy w stanie przewidzieć, jak bardzo zmieni się nasza rzeczywistość w wyniku epidemii i gdzie nasz globalny porządek znajdzie się za rok. Ale wiara nie polega na ciągłej spekulacji, opracowywaniu tysięcy scenariuszy i martwieniu się każdym z nich z osobna. W końcu Pan Jezus powiedział: „Nie martwcie się więc o jutro, gdyż jutro zatroszczy się o siebie. Dzień dzisiejszy ma dość własnych kłopotów” (Mt 6:34).
Wiara jest reakcją na prawdę, nie tabletką na uspokojenie
Czym więc jest wiara w czasach zarazy? Wiemy, że jest Bożym darem, ale na czym się opiera? Czy jest aktywna, czy pasywna? Czy jest stanem permanentnego wewnętrznego spokoju? Przekonaniem, że wszystko po prostu będzie dobrze i wrócimy do punktu wyjścia? Nadzieją, że jakimś cudem uda nam się nie zachorować?
Zacznijmy od tego – wiara nie jest uczuciem. Nie jest pigułką uspokajającą, która działając podświadomie wyłącza nasze obawy i zapewnia psychologiczny komfort. Nie jest ślepym wmawianiem sobie, że będzie lepiej, bo każdy kryzys musi minąć. Wiara jest do głębi realistyczna – widzi rzeczywistość wraz z jej bólem i cierpieniem, uznając jednocześnie, że Bóg wciąż panuje, że „Jego królestwo jest królestwem wiecznym, a Jego władza – z pokolenia na pokolenie” (Dn 3:33).
Martyn Lloyd-Jones napisał, że „wiara jest naszą reakcją na prawdę”. Jednak ta reakcja wymaga aktywnego udziału: „wiara jest czynna i powinniśmy się w niej ćwiczyć. Wiara nie zacznie działać sama z siebie. (…) Wiara jest zaprzeczeniem paniki (…). Opiera się na prawdzie i wyciąga wnioski ze znanych faktów”2.
Nie mówię tutaj po prostu o jakiejśtam wierze rozumianej abstrakcyjnie – bo możemy dziś przeczytać wiele o komforcie, jaki zapewnia posiadanie „wiary” czy „religii” w czasie kryzysu. Jest w tym na pewno trochę prawdy – silne przekonania religijne mogą zapewniać pocieszenie w trudnych chwilach. W końcu „jak trwoga, to do Boga”, czyż nie?
Jednak pocieszenie, które daje Biblia nie jest ani trochę powierzchowne. Jest głębokie i wszechogarniające i dlatego, jak gorzkie lekarstwo, trudne do przełknięcia. Identyfikuje bowiem problem głębszy niż śmierć fizyczna. Nie umniejszając tragedii jaką jest rosnąca krzywa zgonów z powodu zakażenia koronawirusem, według Biblii ostateczną i największą tragedią ludzkości jest grzech. To ze względu na jego wkroczenie na świat w naszej rzeczywistości pojawiła się śmierć. Z Listu do Rzymian wiemy zaś, że ponieważ Bóg jest święty, zapłatą za złamanie Jego prawa jest piekło i wieczne oddzielenie od Niego (Rz 6:23).
Wszyscy stoimy przed nieuniknioną i niepokojącą perspektywą śmierci fizycznej. Szerzenie się koronawirusa tylko wybija nas z letargu codzienności i przypomina o jej bliskości. Zażegnanie epidemii nie zmieni tego. Wciąż będziemy musieli zmierzyć się z wiecznością, i tym, gdzie ją spędzimy.
Widziane na tym tle, pocieszenie oferowane przez Biblię jest tym wspanialsze. Dzięki śmierci Chrystusa na krzyżu i Jego zmartwychwstaniu możemy mieć nie tylko pewność przebaczenia grzechu, ale i wiecznego życia – ponieważ Chrystus wstając z martwych pokonał moc śmierci.
W czasach zarazy nie wystarczy więc, że będziemy pocieszać innych prawdą o Bożej pełnej kontroli nad rzeczywistością, choć jest to ważne i prawdziwe. Musimy wzywać ich do uznania najgłębszego ludzkiego problemu – grzechu, przedstawiając jednocześnie rozwiązanie, którym jest upamiętanie i wiara w Chrystusa. A dla nas samych może być to czas przypomnienia, że ten świat nie jest naszym ostatecznym domem. Tak, wszystko kiedyś będzie dobrze – tylko nie tutaj, ale gdy „stworzenie zostanie wyzwolone z niewoli skażenia i wprowadzone w chwalebną wolność dzieci Boga” (Rz 8:21). Koronawirus może budzić nasz niepokój, ale mamy Boga, który prowadzi nas poza śmierć.
Sam niepokój lub lęk przed nieznanym nie świadczy o braku wiary, bo wiemy, że jest ona Bożym darem – oznacza jednak, że musimy wzmacniać jej praktykę, konfrontując nasz niepokój z tym, co wiemy o Bogu.
Wiara musi być aktywną postawą naszego życia, sposobem myślenia, który opiera się panice, ponieważ wie, że ten sam Bóg, który zmarł na krzyżu, ma pod swoją kontrolą całą naszą rzeczywistość. W czasach zarazy wiara jest przypominaniem sobie prawdy o Jego charakterze, nawet gdy nasze uczucia mówią coś innego.
Wiara ufa Bożym obietnicom, nie własnym planom
Obecna epidemia uświadamia jak łatwo jest brać rzeczywistość za pewnik. Zdążyliśmy przyzwyczaić się do otwartych granic, nieograniczonej mobilności, niemyślenia o śmierci, opieki medycznej rozwiązującej nasze problemy, regularnej społeczności kościoła, planowania i realizowania naszych planów. Nie trzeba wiele, byśmy nasze przyzwyczajenia zaczęli uznawać za uprawnienia.
Prawda jest jednak taka, że ani bezproblemowa, sterylna rzeczywistość, ani natychmiastowa gratyfikacja naszych pragnień nie znajdują się na liście przysługującym nam praw.
Jako ewangelikalni chrześcijanie wiemy bardzo dobrze, że nie możemy zasłużyć sobie na zbawienie. Czy czasem jednak nie wmawiamy sobie, że zasłużyliśmy na inny obrót wydarzeń? Na realizację naszych planów, a nie na zamknięte drzwi i kilkumiesięczną przymusową kwarantannę, której jak na razie nie widać końca?
Nie mamy gwarancji, że nie zachorujemy i nie zostaniemy w żaden sposób dotknięci skutkami globalnego kryzysu. Pan nie obiecał nam bezbolesnego życia. Nie obiecał nam, że nie będziemy doświadczać na własnej skórze skutków upadku człowieka, i że jego wola zawsze będzie zgodna z naszymi misternymi planami. Wezwał, by pójść za Nim i wziąć swój krzyż. Ale obiecał nam Siebie. Obiecał wierność w sztormach życia, nieprzerwaną obecność i siłę do zniesienia przeciwności. Obdarzył społecznością z innymi wierzącymi i perspektywą wieczności z Nim.
Nasza wiara w czasach zarazy nie jest więc pustym przekonaniem, że wszystko po prostu będzie dobrze, a obecny kryzys niebawem minie i będziemy mogli wreszcie wrócić do realizowania naszych planów. Jest pewnością, że niezależnie od tego, jaki obrót sprawy przybiorą, Boże panowanie nad światem i jego obietnice wierności będą tak samo aktualne, jak zawsze.
„Dotychczas nie spotkała was próba przekraczająca siły ludzkie. Bóg jest wierny. On nie dopuści, aby was doświadczano ponad wasze siły. W czasie próby wskaże wam wyjście, abyście mogli ją znieść.” (1 Kor 10:13)
Wiara pokornie uznaje, że Bóg jest Bogiem
Kiedy próbowałam zebrać myśli na temat obecnej sytuacji, uderzył mnie pewien paradoks. Pomimo że jesteśmy cywilizacją autonomii jednostki, relatywizmu i odrzucenia koncepcji obiektywnej prawdy, pragniemy przewidywalności w otaczającej rzeczywistości. Pragniemy, by była ona mierzalna, by dawała się zbadać, przedstawić na modelu i wykorzystać do naszych celów. Chcemy zgłębić każdą jej szczelinę, niczym zdobywcy, by przez odkrycie rządzących nią praw zapewnić sobie poczucie bezpieczeństwa, wyeliminować chorobę i zapewnić pokój.
Rzeczywistość wymyka się jednak naszym próbom zmierzenia i podporządkowania. Ostatnie tygodnie unaoczniły nam kruchość porządku, który mógł wydawać się niezachwiany. Choć mamy dziś nieograniczony dostęp do informacji na każdy właściwie temat, wciąż nie jesteśmy w stanie zgłębić zamysłów Bożych. Pozostajemy stworzeniem, obserwującym, jak Stwórca realizuje swoje zamysły. Jak Hiob, musimy uznać, że ma do tego prawo – i że nie jest nam we wszystkim winny wyjaśnień.
Wiara jest więc uznaniem, że nasz Bóg ma prawo do wykonywania swojej woli, do określenia różnicy między dobrem a złem, do definiowania prawdy, do zmieniania naszych planów i wykraczania w swoim działaniu poza nasze oczekiwania – jednym słowem, do bycia Bogiem.
Musimy przestać pokładać naszą ufność w normie, do której wszystko na pewno wróci – bo nie wiemy, w jakiej rzeczywistości obudzimy się za kilka miesięcy. Zmiana i niestabilność jest i będzie częścią naszego życia, nawet gdy koronawirus przejdzie już do historii. Źródłem naszego bezpieczeństwa nie jest życie, które znamy, ani przyszłość, którą próbujemy przewidzieć, ale Ten, u którego „nie ma żadnej zmienności ani cienia odmiany” (Jk 1:17).
Ten artykuł możesz przeczytać także na moim blogu: doPrawdy.