Usprawiedliwienie Boga
O ile krwawy krzyż jest miejscem usprawiedliwienia człowieka przed Bogiem, o tyle pusty grób może być miejscem usprawiedliwienia Boga przed człowiekiem. Paradoksalnie, znajdując usprawiedliwienie pod umęczonym ciałem Bożego Syna, człowiek staje twarzą w twarz z koniecznością usprawiedliwienia Boga Ojca.
Skandal niezasłużonego cierpienia
Krzyż jest bowiem dla umysłu wszystkim tym, czym niezasłużone cierpienie w świecie naszych moralnych intuicji – skandalem. Skandalem są smutne dzieciaki leżące na oddziałach onkologicznych. Skandalem są skulone na zawsze ciała ofiar kolejnych terrorystycznych zamachów lub też łzy ojca chowającego córkę zabitą na pasach przez pijanego kierowcę. Skandalem jest też Jezus Chrystus wiszący na drzewie. To właśnie pod umęczonym ciałem niewinnego człowieka odżywa ze zdwojoną siłą pytanie o dobroć wszechmocnego Boga. Epikur znalazłby na Golgocie wymowne argumenty na potwierdzenie swojej tezy o niemożności pogodzenia dobroci i wszechmocy Boga. Przecież to właśnie tutaj, gdzieś na peryferiach potężnego, rzymskiego imperium, los pojedynczego człowieka staje się oknem, przez które widać wyraźnie całą panoramę krzywdy, szalejącej jak huraganowy wiary po przestrzeniach świata. To tutaj mamy do czynienia z niezasłużonym cierpieniem, z rażącą niesprawiedliwością losu i brakiem równowagi pomiędzy tym, co człowiek dał światu a tym, co w zamian otrzymał. To tutaj Barabasz – uwolniony dzięki spazmom kupionego tłumu – spoglądać może z bezpiecznej oddali na konanie człowieka, który nigdy nie dał się kupić, ale którego udało się sprzedać. To tutaj niewdzięczność tworzy swoją słownikową definicję, być może za pomocą nienawistnych spojrzeń uzdrowionych niegdyś oczu lub śladów cudownie ozdrowiałych stóp, podążających w towarzystwie obojętnej gawiedzi pod scenę kaźni. To tutaj napotykamy personifikację zdrady, rozsypane niedbale srebrniki i postawioną przez sumienie szubienicę. Ale tuż obok widać też personifikację strachu, kryjącą się w oczach uciekających uczniów i w zawstydzającym “nie znam go”. To tutaj znajdujemy praobraz matczynego bólu i duszy przeszytej przez miecz, ale i swoiste podsumowanie wszystkich sądowniczych zbrodni.
Czy istnieje coś podłego, przerażającego i rozpaczliwego w dziejach ludzkich losów, czego nie można byłoby wskazać w otoczeniu drzewa, na którym zawisł Jezus Chrystus? Czy jakiś inny symbol w dziejach świata potrafiłby udźwignąć ciężar egzystencjalnej tragedii człowieka, który nie potrafi przetłumaczyć języka cierpienia?
Miejsce spotkania wszystkich dramatów historii
Dramat krzyża kryje się również w tym, że wymyka się moralnym oczywistościom, wpadając w sieci niefortunnych zdarzeń, nieszczęśliwych konstelacji społecznych i nieuniknionych konfliktów. Pewnym jest, że krzyż nie zrodził się w umysłach ludzi w całkowitej próżni, bez żadnych racjonalnych usprawiedliwień i argumentów. Wśród religijnych przywódców Izraela mówiono zapewne, iż lepiej jest, by jeden człowiek umarł za lud, niż żeby cały ten lud zginął. Żydzi tłumaczyli swój czyn koniecznością uniknięcia konfrontacji z Rzymem. Rzym tłumaczył swój czyn koniecznością uniknięcia konfrontacji z Żydami. Los człowieka, za którym nie stało nic oprócz prawdy, utknął beznadziejnie w trybach wielkiej historii. Ale nie tylko trybach wielkiej historii – również w trybikach małych historii. Być może ktoś kupił chleb dla swoich dzieci za pieniądze otrzymane dzięki okrzykom pod siedzibą Piłata. Być może Piłat ważył krzywdy, zachowując własną rodzinę od losu niewinnych ofiar swojej politycznej klęski. Być może za każdym kamieniem Golgoty kryło się czyjeś “ponieważ”, usprawiedliwiając wołanie tych, którzy nie powinni wołać i milczenie tych, którzy powinni. Czasami jest tak, że ktoś znajduje się po prostu w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie i zdaje się wtedy, że cały wszechświat sprzymierzył się, aby wyrządzić mu krzywdę.
Jedno jest pewne – w krzyżu Jezusa Chrystusa zogniskowała się cała niedola upadłego świata, z bogactwem nierozstrzygalnych konfliktów, napięć i bezsilności. Krzyż był głośnym okrzykiem ze ściśniętego dotąd gardła beznadziei ludzkich losów. Jeśli gdziekolwiek ujrzeć można całe spektrum egzystencjalnego dramatu człowieka – śmierci pozbawionej znaczenia, cierpienia pozbawionego sensu i szlachetności pozbawionej nagrody – to właśnie tutaj, wśród ran na umęczonym ciele żydowskiego cieśli. Każdy znak zapytania stawiany wśród łez przez cierpiących ludzi, może być z powodzeniem przyniesiony pod krzyż. Bowiem właśnie tutaj wydaje się być bardziej adekwatny niż gdziekolwiek indziej. Jakaż inna religia wyrosła na ziemi tak prawdziwej jak ta?
Dobry Ojciec i krzyżowany Syn
Skandalu krzyża nie rozwiązuje koncepcja usprawiedliwienia człowieka. Krzyż będąc już bowiem miejscem usprawiedliwienia człowieka, wciąż mógłby być miejscem oskarżenia Boga. Dokładnie w tym momencie, w którym do krzyża przybijany był akt oskarżenia przeciwko grzesznikom, winno się wnieść akt oskarżenia przeciwko Bogu. To przecież on rozkazał swojemu jedynemu, posłusznemu, doskonałemu Synowi oddać życie w zamian za zdeprawowanych i nieposłusznych buntowników. Nie tylko to – oddać je w sposób tragiczny i przesiąknięty do cna okropieństwem upadłego świata.
Czy ochrona własnego dziecka przed złem i cierpieniem nie jest jednak pierwszym i naczelnym obowiązkiem moralnej dobroci? Ile wart jest ojciec, który nie tylko nie ryzykuje całego świata dla ocalenia własnego syna, ale i poświęca go dla ocalenia świata? Ile wart jest rodzic, który dostrzega we własnym dziecku raczej środek do osiągnięcia celu niż cel, a własne uczucia względem innych obiektów gotów jest okupić jego nieszczęściem?
Jak mógłbym ufać Bogu Ojcu, jako adoptowany syn, wiedząc, że Boży Syn został potraktowany jak zwykły instrument w skrzynce z narzędziami? Jak mógłbym cieszyć się z przyjęcia do boskiej rodziny, wiedząc, że ceną za to było porzucenie jej pełnoprawnego członka?
Gdyby krzyż kończył historię zbawienia, musiałbym zadać Bogu dwa zasadnicze pytania. Najpierw zapytałbym z wdzięcznością: “czym zasłużyłem na tak łaskawe potraktowanie?” A później spojrzałbym z niedowierzaniem, pytając: “czym zasłużył Twój Syn na tak okrutne potraktowanie?” Czy po drugiej stronie Bożej łaski miałoby kryć się wieczne okrucieństwo?
Czy usprawiedliwienie miałoby być okupione ostateczną niesprawiedliwością – unicestwieniem dobra w celu odkupienia zła? Wszystkie zaniedbania i przeoczenia wszechmocnej troski Boga byłyby niczym wobec świadomej realizacji planu, w którym umiłowany Syn odgrywa rolę waluty w kosmicznych targach z przeciwnikiem. Pod krzyżem wszechmocny Bóg musi zasiąść na ławie oskarżonych – Jego dobroć, uczciwość i sprawiedliwość są wszak głośno kwestionowane. Świeża krew zamordowanego Syna woła z ziemi głośniej niż krew Abla, a świadkowie domagają się wyjaśnień.
Usprawiedliwienie Boga
Krzyż zawsze będzie pytaniem bez odpowiedzi, jeśli nie dostrzeże się, że leży ona w pustym grobie, dokładnie w tym miejscu, w którym zwykło leżeć niegdyś ciało Chrystusa. Bóg Ojciec wzbudził do życia coś, co wydawało się na zawsze dotknięte przekleństwem ostatecznej śmierci. Przekroczył most łączący brzegi wiecznego sensu i zwrócił ludzkości znaczenie, skradzione przed wiekami przez grzech.
Nie tyle poprowadził Syna przez chwałę na krzyż, co raczej przez krzyż do chwały; przez chwilowe upodlenie po wieczne wywyższenie. Przez prześmiewczą tabliczkę na krzyżu i komediową koronę z cierni po absolutną władzę ponad każdym imieniem i panowaniem. Zdarza się nam zapominać, że – w wymiarze wiecznym i ostatecznym – Boży Syn nie jest ofiarą Golgoty. Ofiarą jest zło, a On jest największym jej beneficjentem.
Jeśli w Bożym Umyśle nie narodziłby się pusty grób, to nigdy nie narodziłby się krzyż. Zmartwychwstanie oddaje cierpieniu sens i przywraca znaczenie śmierci. Nie tylko cierpieniu Chrystusa i śmierci chrystusowej, ale każdemu cierpieniu i każdej śmierci. Chrystus zmartwychwstał, a wraz z nim nadzieja, że po trzech dniach istnienia wszechświata, gdy historia układać się będzie już do wiecznego snu, wszystko zostanie naprawione. Że zło nie jest ostatnim słowem, które ma nam do powiedzenia wszechświat. Że dobro nie jest wyłącznie złudzeniem błądzących umysłów, a sprawiedliwość kruchym liściem miotanym przez wiatry historii. Chrystus musiał umrzeć na ziemi, aby na ziemi mogła narodzić się nadzieja.
Pustka wydaje się być przyjaciółką nihilizmu, ale – o, paradoksie! – to właśnie w pustym grobie nihilizm znajduje swój kres. Chrystus zmartwychwstał! A jeśli tak, to znaczy, że losy poszczególnego człowieka nie są miażdżone na zawsze pomiędzy dniami jego narodzin i śmierci. Jeśli Chrystus naprawdę zmartwychwstał, to znaczy, że nad niefortunnymi splotami zdarzeń i tragicznymi konfliktami dziejów unosi się ostateczny sens, przekuwający w dobro nawet najbardziej szkaradne przejawy zła.
Co więcej, uwielbione ciało Chrystusa nie przeszło przez niebiański lifting, mający usunąć wstydliwe pamiątki po gwoździach. A to oznacza, że rany mają wieczny sens i są na wieki potrzebne. Cóż za nadzieja dla cierpiących!
Chrześcijaństwo wydarza się między krzyżem a grotą
Ileż to razy stoimy przed pomnikami ludzkiego cierpienia, pisząc naprędce akt oskarżenia przeciwko Wszechmocnemu? Stawiamy zarzuty, zbieramy dowody, płaczemy nad okrutnym losem i pomstujemy na milczenie niebios. Jednak każdy mikro-krzyż ludzkich losów sam w sobie jest wyłącznie niedokończonym projektem, melodią, którą nie zdążyła jeszcze wybrzmieć do końca. Człowiek wiary nie lęka się upływu czasu. Ba, widzi w jego przemijaniu dopełnianie się historii i ostateczne jej rozwiązanie. Człowiek wiary nie miota przekleństw pod tryumfalnymi pomnikami zła, mimo że potrafi nad nimi rzewnie płakać. Raczej czeka w milczeniu na dzień zmartwychwstania. Na tę niezwykłą godzinę, która przywróci sens chaotycznym na pozór wypadkom historii. Człowiek wiary nie pomstuje na Stwórcę, nie domaga się gromów, nie woła „zstąp z krzyża, jeśli jesteś Synem Bożym”. Raczej zaciska pięści wiary, oczekując spełnienia obietnicy zmartwychwstania.
Niemądrze jest pod krzyżem nazywać Boga Ojca despotą. Lepiej wyczekiwać z ufnością spełnienia obietnicy zmartwychwstania. Cała naiwność naszych oczekiwań leży w tragicznej utracie jedności pomiędzy przyczyną i przyszłością. Sens wszechświata rozpada się, gdy szukamy przyczyn wyłącznie w dniu wczorajszym lub dzisiejszym. Największe spośród nich ukryte są w przyszłości.
Być może chrześcijańska wiara mieszka właśnie w tym wąskim korytarzu pomiędzy prostym krzyżem a pustym grobem? Korytarzu, który zasługiwałby na opuszczenie, gdyby nie mały promyk światła na końcu ścieżki?
Wszystkim cierpiącym, w obliczu zmartwychwstania Chrystusa, dedykuję tym samym znamienne słowa M. Bierdiajewa – “los każdego człowieka jest zanurzony w wieczności i właśnie w wieczności należy szukać rozwiązania jego sensu”.