Ewangelia, czyli u źródeł piękna
Nie chcę wyłącznie nóg, które chodzą do kościoła i rąk trzymających mocno Biblię. To zbyt niewiele, aby trwać w Chrystusie i cieszyć się zbawieniem. Potrzebuję żywych oczu. Oczu, które nie tylko patrzą, ale i widzą. Oczu dostrzegających za kotarą kościelnych doktryn i niedzielnych kazań żywą, barwną i pulsującą rzeczywistość.
Ach, jak rozpaczliwie potrzebujemy oczu wrażliwych na piękno i czułych na chwałę, dostrojonych do horyzontów i skal niespotykanych w codziennym życiu! Wydaje mi się, że terytorium chrześcijaństwa zaczyna się właśnie w miejscu zderzenia “oczu serca” – jak barwnie opisuje to apostoł Paweł – z pięknem Ewangelii. Piękno nie jest bowiem w tym przypadku pojęciem nieadekwatnym, nieprzydatnym lub nieprzystającym do surowości prawdy. Wręcz przeciwnie, tam gdzie piękno nie stoi w umyśle człowieka tuż obok prawdy, tam też znajdujemy niechęć do niej, lekceważenie, a czasami i wrogość. To dlatego Kościół Laodycei potrzebował maści na oczy, a nie jedynie na niezginające się kolana lub zaschnięte usta. Kiedy oczy zaczynają widzieć, wtedy zginają się kolana i otwierają usta. Prawda objawia się jako piękno, a tym samym zaczyna przyciągać bardziej niż jakiekolwiek kłamstwa. Jak potężną mocą okazują się być widzące oczy!
Okno do innego świata
Cała różnica między miłośnikiem twórczości Rembrandta a kimś zupełnie nim nieporuszonym tkwi właśnie w owym tajemniczym dotyku piękna, który objawia się dla jednych w takich właśnie formach sztuki, a dla innych nie. Pomyślmy o chrześcijańskiej Ewangelii. Czy Chrystus nie jest obrazem Bożym i zarazem najwybitniejszym autoportretem Stwórcy? Czy chrześcijaństwo nie jest jedyną galerią, w której można go podziwiać? A jeśli tak, dlaczego nie mielibyśmy interpretować naszej wiary nie tylko w kategoriach etycznych, ale i estetycznych? Wszystko to prowadzi nas rzecz jasna do drzwi tajemnicy. Gdzie tkwi bowiem wyjaśnienie tej odwiecznej zagadki, że oto jedni klękają przed Obrazem Chrystusowym z sercem targanym na przemian zachwytem i trwogą, a inni przechodzą tak obojętnie, jakby tysiące identycznych dzieł zalegało w letnie popołudnia na krakowskich ulicach? Pewnym jest przecież, że różnica nie kryje się w tym, co widzą naturalne oczy – widzą bowiem dokładnie te same kontury, kolory, kreski, perspektywy i konwencje. Różnica tkwi w “oczach sercach”, w tym zdumiewającym i nieuchwytnym zmyśle, który interpretując wspomniane cechy, łączy je w całość i budzi ze snu zapomniane uczucia. To w “oczach serca” prawda staje się pięknem, a kilka plam na startym płótnie zaczyna być oknem do innego świata. Nośnikiem niezwykłych wrażeń, których nie potrafiliśmy dotąd odnaleźć. Czyż nie tak jest z Ewangelią? Albo inaczej, czy nie tak być powinno?
Zdumiewająco rzadko doświadczamy jednak nawróceń, których opisy nie zaczynają się od “gdy to usłyszałem, pomyślałem – co mi szkodzi…”, ale raczej od “gdy to zobaczyłem, nie mogłem się oprzeć”. Dlaczego?
Podniesione powieki w kulturze podnoszonych rąk
Czasami wydaje mi się, że trudno o coś bardziej wstydliwego, niż namolne, kupieckie zachwalanie wybitnego dzieła sztuki słowami: “panie, bierz pan, co panu szkodzi?” Zbyt często głosiłem Ewangelię w taki sposób, aby łudzić się, że to niemożliwe.
Czy nasza moralna wrażliwość nie bije jednak na alarm, widząc piękno deptane przez ignorancję i chwałę, której odmówiono uwielbienia? Czy nie napawa nas wstrętem myśl o człowieku, który stojąc na tatrzańskim szczycie wpatruje się w ekran smartfona, lajkując zapamiętale lustrzane autoportrety facebookowych znajomych? Intuicyjnie czujemy, że jest to po prostu czymś złym i niegodnym. Może na tym polega właśnie troska o Bożą chwałę? Na pragnieniu, aby piękno było docenione, a chwała uwielbiona, ku radości tych, którym przywrócono wzrok?
Myślę, że powinniśmy oczyścić paradygmat współczesnej ewangelizacji z kupieckiej mentalności, która stawia sobie za cel sprzedać, nawet jeśli ktoś nie chce i twierdzi, że nie potrzebuje. Jeśli “bóg świata tego zaślepił umysły niewierzących, aby im nie świeciło światło ewangelii o chwale Chrystusa”, to znaczy, że Bóg zbawia poprzez przywracanie wzroku. Wzroku zogniskowanego nie tyle na poszczególnych potrzebach człowieka, co na chwale Jezusa Chrystusa. Bo jeśli “brak chwały Bożej” jest największym ze skutków grzechu, to “obecność chwały Bożej” jest największym ze skutków zbawienia.
Z boską pomocą, powinniśmy być zatem ludźmi, którzy wytrwale podnoszą delikatne powieki zamykających się “oczu serca”, najpierw swoje, a później również inne. Tragedią duchowego snu nie jest bowiem wyłącznie bierność leżącego ciała – dramat tej sytuacji tkwi w zamkniętych powiekach. Śpiący chrześcijanin to niekoniecznie ktoś, kto utracił zapał, ale z pewnością ktoś, kto utracił zdolność widzenia rzeczy niewidzialnych. Apostoł Paweł modlił się, aby Bóg “oświecił oczy serca” efeskich chrześcijan, by mogli dostrzec nadzieję, chwałę i moc w Jezusie Chrystusie (Ef 1,16-22). Nadzieja, chwała i moc w Chrystusie – oto fragmenty obrazu, który powinien żyć mnóstwem swoich barw, wrażeń i kompozycji w umysłach wierzących w Jezusa Chrystusa. Gdyby tak było, czy nie kierowalibyśmy naszego ewangelizacyjnego zwiastowania najpierw do oczu słuchaczy, a dopiero później do ich rąk? Podniesione ręce nie są bowiem celem głoszenia Ewangelii. Celem są podniesione powieki.
Nawrócenie do Chrystusa nie jest odkryciem Osoby, którą można wypełnić przestrzeń egzystencjalno-duchowego wymiaru życia. Jest odkryciem Osoby, bez której nie można tego uczynić. Odkryciem absolutu, wyjątku wśród reguł, oryginału wśród fałszywek i perły wśród kamieni. O ile wcześniej można było odnieść wrażenie, że dotykamy piękna – w górskich krajobrazach, wytrawnej sztuce, czy wichrach miłości – o tyle teraz nie sposób uniknąć wrażenia, że oto piękno dotyka nas.
Piękno raz doświadczone zawsze powraca w postaci tęsknot, marzeń i westchnień pamięci. Im silniejsze było wrażenie, tym potężniejsze są impulsy zmierzające do jego przywrócenia. Spotkanie z pięknem Chrystusa nie jest jednorazowym eventem duchowym, po którym po tygodniu na próżno szukać jakiegokolwiek śladu. O, nie. Gdy Chrystus pojawia się na horyzoncie, z łoskotem upadają pomniki dotychczasowych bóstw, tracąc swój powab i atrakcyjność. Sprzedajmy rolę, aby kupić perłę. Dostrzeżone piękno staje się nagle tak bardzo częścią nas, że zaczynamy rozumieć – zawędrowaliśmy do ojcowskiego domu szczęścia.
“Co mi szkodzi” może być zatem hasłem serca zainteresowanego, ale nie serca zdobytego. Serce zdobyte będzie “tracić” wszystko i “sprzedawać” wszystko, byleby przedłużyć chwilę przeżywanej radości. Bóg rzucił się bowiem w przepaść ludzkich serc, wołając: “wypróbujcie i sprawdźcie mnie, czy jestem zdolny do zaspokojenia tęsknot ludzkiej duszy”. “Skosztujcie i zobaczcie, że dobry jest Pan” – wzywa jak echo psalmista, najwyraźniej dając do zrozumienia, że Bóg poddaje się smakom serca i oczekiwaniom oczu. Jakże wielki jest Bóg, który potrafi wypełniać sobą tak nieskończenie różnorodne pustki ludzkich serc! Jakże wspaniała musi być odpowiedź, która kładzie kres tak wielu pytaniom! Jakże nieskończenie satysfakcjonujące musi być piękno, które porywa ku świętości ludzi zespolonych aż do najmniejszych fragmentów ciała z milionami nęcących grzechów!
Wizja piękna zawsze rodzi spontaniczne, naturalne i nieodparte uczucia. Nie ma tu nawet krzty wyrachowania. Na Ewangelię odpowiada się nie tyle z kalkulatorem w dłoni, co z lornetką przy oczach – z czymś, co pozwala dojrzeć chwałę Trójjedynego Boga. Specjalizujemy się w wymienianiu listy rzeczy, które człowiek może zyskać dzięki Chrystusowi (poczynając od zdrowia i sukcesów, a na zbawieniu kończąc), zapominając jednak, że odpowiedź na Ewangelię nie jest prostym rachunkiem zysków i strat. Żaden miłośnik górskich krajobrazów nie zastanawia się na szczycie, czy ostatecznie uznać rozpościerający się krajobraz za piękny, czy też nie. Nikt nie zostaje miłośnikiem Mozarta wskutek ładnej okładki sprzedawanej płyty lub jej promocyjnej ceny. Piękno nie jest niewolnikiem ludzkich decyzji, to ono zniewala tych, którzy je dostrzegają. Jest zawsze poza nami, pozostaje absolutnie wolne i nieuchwytne. Spotkanie z pięknem jest czymś, co się nam przydarza, ale nie czymś, co możemy zaplanować. Czy ktokolwiek z nas nawrócił się do Chrystusa w dniu, który wyznaczył wcześniej w swoim kalendarzu?
Dlaczego nawrócenie do Chrystusa nie miałoby być zatem czymś w rodzaju duchowego westchnienia zachwytu? Owym ukłuciem serca, tak rozkosznym i satysfakcjonującym, że aż całkowicie pochłaniającym? Czy popularne “wow” nie mogłoby być prowokującym synonimem pokuty, rozpoznającej na tle dostrzeżonej chwały własne zepsucie i nikczemność? To właśnie w Ewangelii etyka spotyka się z estetyką, nie tylko nie walcząc ze sobą, ale i padając sobie w ramiona, jak dawno niewidziane przyjaciółki. W Chrystusie przekraczamy język dobra i zła, wkraczając na ziemię poezji, metafor, westchnień i zachwytów. “O, jakże jesteś piękny, mój miły, i jakże uroczy!” – mówi oblubienica z Pieśni nad Pieśniami, stając się obrazem Kościoła, który widzi w Zbawicielu nie tylko łaskę i prawdę, ale również wyłaniające się z nich piękno. Karmimy swoje dusze prawdami biblijnych wersetów, ale kiedy ostatnio nawodniliśmy je pięknem?
Przerażająco żywe oczy
Bardzo podoba mi się mistrzowska myśl wyrażona w Ortodoksji przez G. K. Chestertona:
“Nie można sobie wyobrazić bardziej przeciwstawnych ideałów niż chrześcijański święty w gotyckiej katedrze i buddyjski święty w chińskiej świątyni. Przeciwieństwa łatwo dostrzec na każdym kroku, ale chyba najkrócej można się wyrazić następująco: buddyjski święty zawsze ma oczy zamknięte, podczas gdy święty chrześcijański ma oczy bardzo szeroko otwarte. Ciało buddyjskiego świętego jest gładkie i harmonijne, ale jego powieki są ciężkie i sklejone snem. Ciało średniowiecznego świętego jest dziko wyniszczone do kości, ale jego oczy są przerażająco żywe.”
Warto powracać co jakiś czas do nieśmiertelnej modlitwy psalmisty, jak do słownika, który tłumaczy słowa chrześcijaństwa na język ludzkiej duszy: “o jedno prosiłem Pana, o to zabiegam: abym mógł mieszkać w domu Pana przez wszystkie dni życia mego, by oglądać piękno Pana (…).”
Czy nasze oczy są “przerażające żywe”, jak określił to Chesterton? Czy może już dawno spoczywają w bezruchu pod zapadniętymi powiekami, skazując nas na los niewidomego Bartymeusza żebrzącego przy konferencyjnej scenie o parę cudzych monet?
“Co chcesz, abym ci uczynił?”
“Panie, abym przejrzał.”