Czarny Protest, prawo aborcyjne i chrześcijańskie miłosierdzie
Czarny Protest trwa, a dyskusja o aborcji przetaczać będzie się przez nasz kraj jeszcze wielokrotnie. Pomyślałem, że warto poruszyć z tej okazji kwestię, która budzi wiele wątpliwości również wśród chrześcijan.
Zaznaczam przy tym, że tekst ten nie będzie traktował o niuansach problematyki aborcyjnej, skupiając się wyłącznie na następującym pytaniu: czy domaganie się prawnego zakazu aborcji jest celowe z chrześcijańskiego punktu widzenia?
“Jestem przeciwnikiem aborcji, ale…”
Zazwyczaj zaczyna się to tak: ‘wiesz, oczywiście jestem przeciwnikiem aborcji, ale nigdy nie poprę ustawy, która nie tylko jej zakazuje, ale i kara tych, którzy jej dokonują”. Chwilę później pojawia się uzasadnienie: “to żywa Ewangelia zmienia wnętrze człowieka, a nie ludzkie przepisy”. Albo: “pierwszy Kościół nie musiał stosować aparatu przymusu, aby zmieniać kulturę społeczeństwa – działał w Duchu Świętym, a nie w sejmie!”. Albo też: “chrześcijaństwo to miłość, wrażliwość i zrozumienie zawiłych losów drugiego człowieka, a więc przeciwieństwo barbarzyńskiego pomysłu karania(!) kobiet za aborcję”. Wreszcie, “grzechu nie usunie się za pomocą ustawy, a zaangażowanie chrześcijan w procesy polityczne świadczy o niezrozumieniu chrześcijańskiej misji w świecie”. Czasami pojawiają się też argumenty o niezbywalnym prawie matki do samostanowienia lub o wolności jako nadrzędnej boskiej wartości. Każda z powyższych konfiguracji zmierza ostatecznie do wykazania, że chrześcijaństwo władające z upodobaniem instrumentami legislacyjnymi rozminęło się ze swoim powołaniem, a pomysł tzw. zaostrzania prawa aborcyjnego narodził się w chorujących na fundamentalizm religijnych głowach, usiłujących siłą narzucić chrześcijańskie przekonania całemu społeczeństwu. Innymi słowy, chrześcijanie właściwie dobrze robią biorąc udział w Czarnym Proteście, są bowiem słusznym głosem niezgody na przymusową i opresyjną chrystianizację niewierzącej części polskiego narodu. W tak skonstruowanej wizji rzeczywistości, PiS – kryjące się przewrotnie za Ordo Iuris – stanowi nieco, ale tylko nieco, uwspółcześnioną wersję bezlitosnych krzyżowców palących pogańskie wioski. Ewangeliczne wartości znów przychodzą przecież do ludzi za pomocą “ognia i miecza”, tj. zakazów, przymusu i więziennych krat. Chrześcijanin dumnie prężący się do selfie podczas tłumnego zgromadzenia pod hashtagiem #CzarnyProtest nie postuluje zatem – broń, Boże! – liberalizacji prawa aborcyjnego, a jedynie publicznie wzbrania się przed opresyjnym, fanatycznym i zaściankowym prawodawstwem współczesnych krzyżowców. Cóż – powiedzą protestujący na czarno chrześcijanie – obowiązkiem prawdziwego naśladowcy Chrystusa jest publicznie odżegnywanie się od wykrzywionych nienawiścią grymasów pomylonego chrześcijaństwa, które zamiast podać dłoń przestraszonym kobietom dokonującym aborcji – casus Jezusa i cudzołożnicy – pospiesza wpędzać je do więzień.
Opisana narracja zyskała spory poklask w środowiskach ewangelikalnych, tym bardziej warto więc pochylić się nad jej zasadnością.
“Żywa Ewangelia, a nie ludzkie zakazy!”
Po pierwsze, zupełną niedorzecznością jest twierdzić, iż skoro to “żywa Ewangelia zmienia ludzkie serca, a nie zewnętrzne przepisy”, to chrześcijanie nie powinni angażować się w proces kształtowania prawa. Taki sposób myślenia jest kolejnym przejawem smutnej ucieczki z miejsc, w których toczy się codzienne życie społeczeństwa do wykreowanych sztucznie enklaw konferencyjnych wydarzeń. Dlaczego? Ponieważ stanowione prawo jest moralnym powietrzem, którym oddycha społeczeństwo i z tej przyczyny nigdy nie jest neutralne światopoglądowo lub duchowo. Może deprawować lub wychowywać, może służyć obiektywnym wartościom moralnym lub je systemowo deprecjonować. Może tworzyć warunki potęgujące głos sumienia lub głos ten trwale zagłuszać. Może głosić powszechnie prawdę lub też ogłaszać kłamstwo. W zasadzie, prawodawstwo jest mniejszym lub większym refleksem wartości, wokół których usiłuje się zgromadzić społeczeństwo, a poszczególne normy karne obrazują etyczno-moralne wierzenia suwerena. Wpływanie na proces kształtowania prawa jest więc nie tylko przywilejem, ale i obowiązkiem Kościoła, który – w ramach powierzonego mu przez Boga zadania – winien zmierzać do odbijania prawdy o nadrzędności Chrystusa w absolutnie każdym obszarze rzeczywistości. To prawda, Ewangelia nie potrzebuje stanowionego prawa dla swojej skuteczności, jednak stanowione prawo potrzebuje kompasu Ewangelii.
Prawo, w którym penalizuje się aborcję, komunikuje prawdę o tkwiącej w niej nieprawości. Prawo, które nie zmierza w sposób bezwzględny do ochrony nienarodzonego życia, głosi kłamstwo o zakresie ludzkich prerogatyw, sugerując, że człowiek posiada prawo do dysponowania życiem innego człowieka, w oderwaniu od jego własnej wolności i objawionej woli Bożej. Taki kodeks karny, który penalizując zabójstwo narodzonego dziecka, jednocześnie zupełnie ignoruje zabójstwo nienarodzonego dziecka, głosi kłamstwo o rzekomo fundamentalnej różnicy pomiędzy pierwszym czynem a drugim. Głosi kłamstwo o ontologicznej przepaści między nienarodzonym a narodzonym dzieckiem, a także nieprawdę o nikłej wartości nienarodzonego życia. Kłamstwo zawłaszczające przestrzeń publiczną, infekujące w sposób trwały świadomość społeczeństwa i zanieczyszczające sumienia rodziców dokonujących “zabiegu aborcji”, nie przynależy do obszarów irrelewantnych misyjnie, nieduchowych lub niewartych złamanego grosza z kościelnej sakwy. Ba, paradoksalnie – powinno być żywym obiektem naszej troski i przestrzenią do wzmożonej aktywności. Głos Kościoła nie powinien być łamiącym się z niepewności szeptem zawstydzonego wieśniaka, przypadkowo tylko wpuszczonego na bankiet liberalnej arystokracji – to raczej głos zwolenników cywilizacji śmierci winien łamać się w starciu z chrystusową wizją człowieka, będącą de facto źródłem wszystkiego co najcenniejsze w europejskiej cywilizacji. Kościół powinien odważnie zmierzać do usuwania niespójności pomiędzy obiektywną rzeczywistością moralną (równa wartość życia narodzonego i nienarodzonego) a prawem stanowionym.
“Kościół Dziejów Apostolskich nie wpływał na aparat przymusu!”
Po drugie, argumentowanie przeciwko penalizacji aborcji za pomocą twierdzenia, że Kościół Dziejów Apostolskich nie musiał wpływać na aparat przymusu, aby zmienić świat jest równie trafne jak skonstatowanie, że skoro uczniowie Jezusa nie ukończyli uniwersytetów i zmienili świat, to najlepiej wyburzyć wszystkie chrześcijańskie uczelnie. Logika ta jest rażąco niepoprawna z wielu względów. Dzieje Apostolskie nie są uniwersalnym modelem funkcjonowania Kościoła, tak jak zasady regulujące życie dziecka nie są uniwersalną normą życia dorosłego człowieka. To kontekst historyczny, w którym pielgrzymuje w danym momencie Kościół, a także Jego wewnętrzna dojrzałość i stopień świadomości, sprawiają, że zasięg oddziaływania poszerza się lub kurczy. Nie ulega przy tym wątpliwości, że istotą Ewangelii jest przemienianie wszystkich obszarów rzeczywistości – nie tylko wnętrza człowieka, ale i reguł organizujących społeczeństwo. Abstrahując od powyższego, nieprawdą jest, że Kościół Dziejów Apostolskich w żaden sposób nie rozpoznawał wartości stanowionego prawa i nie próbował się względem niego pozycjonować. Przecież to sam apostoł Paweł nie tylko nie odżegnywał się od “aparatu przymusu”, ale i nazywał go “sługą Bożym”! (Rzym 13,4) Wreszcie, jeśli argument z “Kościoła Dziejów Apostolskich” byłby poprawny, to kolejnym krokiem powinna być rezygnacja z domowej lektury Pisma Świętego i sprzedaż posiadanych przez nas budynków kościelnych – “tamten” Kościół nie posiadał wszak tych udogodnień, a – mimo to – zmienił świat! Krótkowzroczność takiego rozumowania jest oczywista.
“A gdzie chrystusowa miłość i miłosierdzie?”
Po trzecie, wrażliwość i miłosierdzie nie mogą zepchnąć z toru ludzkich powinności uskuteczniania sprawiedliwości i poszukiwania prawdy. Czy to nie apostoł Paweł użył tak skandalizującego dzisiaj sformułowania jak: “jeśli czynisz źle, bój się władzy, bo nie na próżno miecz nosi, wszak jest sługą Boga, który odpłaca w gniewie temu, co czyni źle” (Rzym 13,4)? “Jeśli czynisz źle, bój się władzy!” Czy odbieranie niewinnemu dziecku życia już w łonie matki można uznać za “czynienie zła”? A jeśli tak, czy ktoś odważy się przesądzić, że apostoł Paweł nigdy nie powiedziałby “przestraszonej kobiecie” usuwającej ciążę: “bój się władzy”? A przecież trudno odmówić mu wrażliwości na kręte ścieżki ludzkich losów, a także udziału w chrystusowej miłości, zwracającej się do ostatnich, zapomnianych i pokrzywdzonych. Argument z “miłości i miłosierdzia” nijak nie niweczy propozycji penalizacji aborcji, gdyż porządek miłosierdzia nie narusza porządku sprawiedliwości. Gdyby było inaczej, to chrześcijanie powinni postulować spalenie całego kodeksu karnego i zamienienie więzień w domy letniskowe dla ofiar własnych błędów (czyt. przestępców). Taka postawa byłaby jedynie słuszną, w świetle proponowanego zwycięstwa “ducha chrystusowej łagodności” nad “ślepym odwetem”, co nie zmienia faktu, że byłaby kolejnym przejawem duchowej krótkowzroczności.
Miarą miłości do człowieka nie jest umożliwienie mu uniknięcia konsekwencji prawnych, gdyż Kościół nie jest “miastem schronienia” przed ziemskim wymiarem sprawiedliwości. Jak wspomniano, oba te porządki przenikają się i w sposób twórczy na siebie oddziałują. Chrystusową miarą miłości jest zasadniczo odwiedzanie więźniów, a nie organizowanie pikiet w celu ich powszechnej amnestii. Władza “odpłaca temu, co źle czyni”, a ów przejaw sprawiedliwości jest niczym innym niż symbolem, znakiem i zapowiedzią Bożego Sądu, a także wezwaniem do refleksji nad popełnionym złem i koniecznością nawrócenia. Nie znam żadnego chrześcijanina, który postulowałby całkowitą depenalizację dzieciobójstwa, argumentując to koniecznością zrozumienia losu “przestraszonych kobiet”, które – z powodu ubóstwa, katastrof relacyjnych lub patologicznych stanów emocjonalnych – popełniły po prostu jednostkowy błąd. Choć kobiety te zasługują na niewątpliwie na szczególną troskę i pomoc Kościoła, ziemski wymiar ponoszonych konsekwencji nie budzi wątpliwości. Jak to możliwe, że w imię tych samych wartości gotowi jesteśmy oburzać się na penalizację aborcji? Czy dziecko zamienia się w dobro zasługujące na ochronę, w zależności od tego, po której stronie łona się w danej chwili znajduje?
“Karanie kobiet jest niewychowawcze!”
Ktoś powie jednak: “ale karanie kobiet jest niewychowawcze i bezcelowe; te kobiety potrzebują pomocy, a nie sankcji!”. Często tak. Dlatego system prawny zawiera szereg uniwersalnych regulacji prawno-karnych, które pozwalają na różnicowanie stosunku wymiaru sprawiedliwości do czynu zabronionego, między innymi biorąc pod uwagę nastawienie wolitywne sprawcy, jego świadomość i motywacje, a także szereg towarzyszących temu okoliczności. Ewentualne stosowanie sankcji karnych w kontekście aborcji z pewnością nie będzie abstrahować zatem od konkretnych stanów faktycznych. Ponadto, wychowawczy wymiar kary nie jest najistotniejszy, gdyż obok niego istnieje chociażby wymiar moralnej powinności poszukiwania społecznej sprawiedliwości.
“Ale to nic nie da!”
Wreszcie, pochylić należy się nad jeszcze jednym argumentem, podnoszonym często przeciwko penalizacji aborcji: “to nic nie da, a przemysł aborcyjny zejdzie do podziemia; w jakim więc celu stanowić prawo, które nie działa?” Cóż, teza ta jest niewątpliwie dyskusyjna, gdyż nie ma wiarygodnych przesłanek, które nakazywałby twierdzić, że zaostrzenie przepisów aborcyjnych nie doprowadzi do uratowania chociażby kilku niewinnych dzieci. Ale nawet przy założeniu, że ustawa nie doprowadzi do korzystnej zmiany rzeczywistości, należy zapytać: i cóż z tego? Czy jeśli liczba przestępstw molestowania seksualnego nieletnich rośnie, to odpowiedzią na to winna być liberalizacja przepisów? Czy mamy zrezygnować z penalizacji rozpowszechniania pornografii dziecięcej, gdy skutkuje to wyłącznie zejściem tego procederu do podziemia? Prawo nie pełni wyłącznie pragmatycznej roli czyściciela rzeczywistości, będąc – jak już wspomniano wcześniej – refleksem wiary społeczeństwa i komunikatorem wartości. Już z tej przyczyny należy odrzucić argumentację pod tytułem “to nic nie da”.
Zakazywać aborcji? Tak!
Podsumowując, koncepcja penalizacji aborcji jest w samej swojej istocie zgodna z chrześcijańskim zrozumieniem świata oraz apostolską akceptacją prerogatyw władzy cywilnej. Choć ewentualne wątpliwości związane chociażby z ochroną życia ciężarnej kobiety zasługują na uwagę i dyskusję, to zasadniczo władza cywilna nie powinna godzić się na bezkarną agresję względem tych, którzy sami bronić się nie mogą. Wbrew hasłom protestujących na czarno, to nie zakaz aborcji ogranicza prawo kobiet do samostanowienia, lecz raczej przyzwolenie na aborcję, niweczące przyszłość nienarodzonych jeszcze kobiet. Brzuch kobiety jest nie tyle jej osobistą sprawą, co osobistą sprawą Stwórcy, powołującego do istnienia każde z nienarodzonych jeszcze dzieci.
Prof. Romuald Dębski stwierdził w wywiadzie dla TVN24, że zakaz aborcji “sprowadza kobietę do roli worka do noszenia ciąży”. Nie, Panie Profesorze. Zakaz aborcji sprawia, że przestajemy sprowadzać dziecko do roli worka, który można wyrzucić, gdy okazuje się dziurawy lub niepotrzebny.