Prawdziwe chrześcijaństwo – tutaj czy tam?
Od kilku miesięcy docierają do nas przerażające informacje z terenów ogarniętych apokaliptycznym wręcz prześladowaniem.
Powszechnie dostępne i wstrząsające materiały wizualne pozwalają choćby w niewielkim stopniu pojąć ogrom cierpienia, z którym spotykają się codziennie miliony wyznawców Jezusa.
Trzecioligowe chrześcijaństwo?
W obliczu takiego heroizmu, zachodnie chrześcijaństwo wydaje się być zaledwie trzecioligowe. Nikt przecież nie spali jutro naszych domów, nie będziemy mieć okazji na wyartykułowanie bohaterskiego „nie” pod powiewającymi sztandarami Mahometa. Czy tym samym skazani jesteśmy na łatwiejszą odmianę wiary? Wygodniejszą ścieżkę za Chrystusem? Alternatywną, lecz mniej spektakularną wersję chrześcijaństwa? Czy deficyt męczeńskiego cierpienia pozbawia nas możliwości zachowania dynamizmu pierwszego Kościoła? Czy imię Jezusa na popękanych ustach ścinanej głowy warte jest więcej od naszych wieczornych, zupełnie zwyczajnych modlitw?
Niekiedy trudno odpędzić się od myśli, że prawdziwa duchowa walka i autentyczne chrześcijaństwo wydarza się raczej tam niż tutaj. W obliczu śmierci wszystko staje się przecież prawdziwsze i bardziej bezkompromisowe. Spotykamy się co niedzielę w ładnych budynkach i śpiewamy podniosłe pieśni o noszeniu krzyża, podczas gdy w Syrii wyznawców Jezusa po prostu krzyżuje się na rogatkach uczęszczanych ulic. Trudno to wyrazić, ale gdzieś wewnątrz siebie czujemy, że daleko nam do tego poziomu autentyczności. Czujemy się trochę jak licealiści uczący się wciąż alfabetu, podczas gdy rówieśnicy zdają właśnie egzamin dojrzałości. Historia Kościoła obfituje zresztą w życiorysy ludzi, którzy wręcz wspinali się na stosy w poszukiwaniu chwały męczeńskiej śmierci. Czy taka perspektywa zasługuje na aprobatę? Jestem przekonany, że nie.
Cenienie Chrystusa bardziej
Myślę, że Bóg uwielbia się poprzez Kościół na dwa sposoby – obdarzając go cierpieniem lub powodzeniem. Nie sądzę, aby jedna z tych dróg była łatwiejsza od drugiej. Cóż, trudno być chrześcijaninem widząc przed sobą lśniące ostrze islamskiego bojownika, ale równie trudno pozostać nim, mając przed oczyma kolorowe bilbordy, perspektywy na garść doczesnych sukcesów i niezmierzony ocean rozrywki oddalony o kilka kliknięć myszką. Te dwa światy wydają się być bardzo odległe, jednak w rzeczywistości stawiają Kościół przed dokładnie tym samym wyzwaniem – by cenić Chrystusa bardziej. Bardziej, niż instynkt przetrwania i bardziej, niż instynkt konsumowania. Prześladowany Irakijczyk i sytuowany Europejczyk – obaj muszą dokonać heroicznego wyboru na rzecz wartości proponowanych przez Ewangelię. Apostoł Paweł wydawał się doświadczać obu tych stanów – „umiem być nasycony, jak i głód cierpieć, obfitować i znosić niedostatek”. Dziwne, nieprawdaż? Chciałoby się zapytać: „Pawle, o czym ty mówisz? Czy jest na świecie ktoś, kto nie potrafi być nasycony lub nie potrafi obfitować?” Jednak apostoł narodów nie rzucał słów na wiatr. Obfitowanie i życie w nasyceniu (wszelkiego rodzaju) wymaga duchowej odporności, a społeczne i materialne powodzenie stawia przed człowiekiem szereg subtelnych i śmiertelnie groźnych pułapek. Czy bogactwo jest zatem złe, a powodzenie stanowi samo w sobie antywartość? Sądzę, że taka interpretacja byłaby co najmniej nadużyciem. Są raczej kolejną przestrzenią, w której Bóg pragnie uwypuklić wartość swojego Syna, uzupełniając w ten sposób szeroką paletę życiowych okoliczności. Uczeń Chrystusa musi uczuć się cierpienia, ale jest na straconej pozycji, jeśli pójdzie na wagary podczas lekcji powodzenia. Ubodzy mają tysiące powodów, aby odrzucić ewangelię, poczynając od poczucia niesprawiedliwości i ułomnej pozornie dystrybucji dóbr przez Dawcę Życia. Jednak Chrystus oznajmił wszem i wobec paradoksalnie przeciwstawną prawdę: „jakże trudno będzie tym, którzy mają bogactwa, wejść do Królestwa Bożego!” Cierpienie, ciemne sztandary Państwa Islamskiego i krzyże na ulicach, a z drugiej strony powodzenie, społeczna akceptacja dla chrześcijaństwa i krzyż na sejmowej sali – oto dwa równoległe światy, z których każdy ma swoje własne wyzwania, ciemne zaułki i pokusy. Z jednej strony strach przed utratą życia, z drugiej fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Cierpienie, które prowokuje do rzucenia wyzwania Bogu i powodzenie, które zachęca do tego, by o nim zapomnieć. Który z tych szlaków jest trudniejszy? Nie wiem.
Nie jesteśmy wyłącznie przypisem do cudzej opowieści
Wiem natomiast, że powinniśmy dziękować Bogu za heroizm odważnych chrześcijan, chowanych dzisiaj w bezimiennych grobach na Bliskim Wschodzie, nie zapominając przy tym, że my również stanowimy część tej historii. Co więcej, nie jesteśmy wyłącznie przypisem do ich opowieści lub cokołem, na którym stanie cudzy pomnik heroizmu wiary. Każdego dnia Bóg wzywa nas do manifestowania wartości Chrystusa poprzez sposób spędzania wolnego czasu, formy wydatkowania pieniędzy, seksualną czystość, czy też zwyczajne zainteresowanie drugim człowiekiem. Każdego dnia piszemy kolejny rozdział wielkiej opowieści o ostatecznym tryumfie chrystusowego Kościoła. Rozdział, w którym Bóg dowiedzie ostatecznie, iż Ewangelia nie jest na tyle ograniczonym produktem, aby zaspokajać potrzeby wyłącznie ubogich i prześladowanych, ale uniwersalną odpowiedzią na potrzebę każdego i w każdych okolicznościach. Wbrew popularnej, „uświęconej” megalomanii, śmiem twierdzić, iż rozdział wcale nie bardziej istotny od pozostałych. Ale z drugiej strony – wcale nie mniej chwalebny. Nasze chrześcijaństwo może więc w pełni urzeczywistnić się z dala od płonących stosów i gilotyn, nie będąc jednocześnie okrojoną wersją lub jakąś zubożałą formą wiary. Bóg jest w stanie wydobyć z nas chrystusowość w każdych okolicznościach, a różnorodność naszych historii stanowi dowód na wszechstronność i głębię Ewangelii.
Biblijna perspektywa pozwala stwierdzić bowiem, iż wieniec chwały zdobywa się poprzez brawurowe doświadczenia misyjne (styl apostoła Pawła), ale i cichy żywot sumiennie wypełnianych obowiązków. Wobec ryzyka męczeńskiej śmierci pod rozwianymi sztandarami Państwa Islamskiego, jak i trudów wytrwałego życia w obliczu tysięcy pokus internetowej rzeczywistości – wezwanie Chrystusa pozostaje niezmienne: „pójdź za mną!”. Szczerze podziwiam tych dzielnych ludzi z blisko-wschodnich miast i wiosek, nie wiedząc jak zachowałbym się na ich miejscu. Zachodni Kościół nie jest jednak na wakacjach. Zostaliśmy wezwani, by iść za Chrystusem szlakiem ekonomicznego dobrobytu, politycznej stabilizacji i formalnego bezpieczeństwa. Nie dajmy się zwieść pozorom, ten łatwy z pozoru szlak zasłany jest szkieletami nieostrożnych wędrowców.
Chrześcijaństwo nie zna bowiem łatwych szlaków, a największa trudność naszego polega właśnie na tym, że wydaje się łatwy.