Cicha i trudna noc, czyli gdzie odnaleźć nadzieję, jeśli nie potrafisz cieszyć się Bożym Narodzeniem
Od jakiegoś czasu czytam książkę pt. Suffering and the Heart of God: How Tauma Destroys and Christ Restores (Cierpienie i serce Boga. Jak trauma niszczy, a Chrystus naprawia) autorstwa Diane Landberg. Lektura idzie mi żmudnie i powoli, czemu trudno się dziwić, skoro tematyka dotyczy bardzo przykrych i złożonych kwestii, ludzkiego cierpienia i bólu. Diane Landberg na kartach książki stara się podkreślić, jak ważne jest dostrzeganie złożoności ludzkich problemów, traum i trosk. I jak ważne jest faktyczne i aktywne współczucie oraz pragnienie Bożej sprawiedliwości, czy też działanie na jej rzecz.
Pewnie dziwisz się, że piszę o tym w tekście okołoświątecznym. Bo przecież Boże Narodzenie to czas radości, nadziei i wytchnienia. Jednak w tym roku, i za pośrednictwem mojej lektury, jak i przez wiele osobistych refleksji, chciałabym na chwilę zatrzymać się nad losem tych, którzy na myśl o jutrzejszej celebracji nie odczuwają ekscytacji, lecz smutek.
Ze strachu przed samotnością
Lada moment większość z nas zasiądzie do wigilijnych stołów. Jestem świadoma, że publikowanie dzisiaj tego tekstu to trochę strzał w kolano, bo spójrzmy prawdzie w oczy – kto będzie miał czas go przeczytać? Jesteśmy zabiegani, spóźnieni, głodni i wytęsknieni za naszymi bliskimi. Czekamy na pierwszą gwiazdkę, chochlę barszczu mamy, kawałek makowca czy piernika. Cieszymy się na wspólne śpiewanie kolęd, czytanie Ewangelii, zapachy unoszące się w powietrzu i światełka choinkowe migoczące w oddali. I gdzieś tam, z tyłu głowy mamy głos kaznodziei, mówiący, że Święta to nie tylko miły czas z rodziną, ale coś więcej. Przecież o tym wiemy. Jednak myśl, że ktokolwiek mógłby tego dnia być pozbawiony tych wszystkich dobrodziejstw towarzyszących pamiątce przyjścia Chrystusa na świat, napawa nas ogromnym współczuciem i lękiem. Wigilia? Ale jak to bez uroczystej kolacji? Jak to bez rodziny?
Jednak czy samotność to najgorsze, co może przytrafić się komuś w Święta? Tego uczy nas kultura. Kevin cały czas zostaje gdzieś sam i skutkuje to potem rzędem perturbacji. Utrzymanie świątecznej atmosfery, „magii” (metaforycznie, oczywiście, mam świadomość, że piszę na chrześcijańskim portalu) Świąt, często zależy od długich i pracowitych przygotowań wszystkich, którzy chcą razem zasiąść przy wigilijnym stole – jeżeli nie w kuchni, to przy ubieraniu choinki, sprzątaniu, podróży pociągiem do rodzinnego miasta czy wyborze prezentów dla bliskich. Pewnie z jakiegoś powodu wszyscy się pokłócą, ale na szczęście w polskiej kulturze przyjęło się, że w Święta należy się pogodzić. Że pomimo wszystko należy być razem. Że przy różnicy zdań jakoś trzeba żyć ze sobą i złożyć sobie życzenia. I jeśli ktoś tego nie doświadcza choć w minimalnym stopniu, to jego Święta są niepełne, wybrakowane i puste.
Splątane ścieżki losów ludzkich i pragnienie ciepła domowego ogniska
Żebyście nie zrozumieli mnie źle – uważam większość z tych wymienionych świątecznych zwyczajów (poza kłótnią) za piękne i słuszne. Nie chcę tutaj prezentować ascetycznego i pozbawionego relacji z innymi modelu Świąt Bożego Narodzenia, bo rodzina, ciepły dom, zapach barszczu, wspólne wspominanie narodzin naszego Zbawiciela i migoczące światełka to ogromne błogosławieństwa. Jednak chcę w tym tekście poświęcić uwagę tym, którzy w te Boże Narodzenie nie doświadczą ciepła domowego ogniska. Nie kojarzą Świąt Bożego Narodzenia z beztroską i odpoczynkiem. Którzy być może przez ostatnie dni adwentu w Kościele słysząc pełne entuzjazmu rozmowy o Świętach, musieli uśmiechać się w wymuszony sposób. I którym być może jest głupio przyznać, że nawet będąc
nawróconymi i zaproszonymi do jednej z rodzin w Kościele na Wigilię, nie potrafią się w pełni nią cieszyć. Bo niezależnie od starań innych, to nie będzie „ich” Wigilia. „Ich” rodzina. „Ich” kraj i dom. Bo oni sami lub ich bliscy poważnie chorują. Bo stracili w tym roku kogoś, kogo kochali. Bo ich rodzice postanowili się rozwieść i rodzinne Święta przerodziły się w strategię spędzania czasu w dwóch domach na przemian, gdzie żaden z nich nie jest ich własnym. Suto zastawiony stół i uprzejmość przyjaciół z Kościoła nie zawsze uleczą złamane serca, chociaż być może zatamują na jakiś czas krwawienie.
Dywagacje i rozterki wewnętrzne zranionych
Kiedy o tym piszę, wiem, że piszę o czymś bardzo ludzkim i skomplikowanym, bo piszę o ludzkich emocjach (także swego czasu moich własnych), które przychodzą, odchodzą i często bywają niezrozumiane. No bo przecież wiemy, że Święta Bożego Narodzenia to pamiątka narodzin naszego Zbawiciela, prawda? Dlaczego więc boli nas brak doczesnych błogosławieństw w postaci „świętego spokoju”, beztroski i ciepła domowego ogniska? Czy Chrystus nie powinien być najważniejszy? Czy smutek spowodowany brakiem wytchnienia w Święta to coś złego? Subtelność tych uczuć zasadza się na przekonaniu, że są one koszmarnie nieadekwatne co do sensu i znaczenia Świąt. Jednak często wydają się tak obezwładniające i przykre, że nie wiemy co z nimi zrobić. Przecież powinniśmy się cieszyć, ale nie potrafimy. Tworzy to wrażenie niespójności własnego ja, gdzie niby wiemy jak należy reagować, a reagujemy inaczej. Pozostajemy zmartwieni, mimo otrzymanej pomocy. Czujemy żal, że coś tracimy, mimo że otrzymaliśmy wszystko.
Ludzkie pragnienia i realia okolicznościowe Wcielenia
Jeżeli te trudne emocje, które opisałam w powyższych akapitach są Ci bliskie, wiedz, że nie jesteś w tym sam. Że pragnienie spokoju, rodzinnego gwaru i nawet estetycznego piękna, to normalne i piękne pragnienia i to naturalne, że je masz. Że żal po stracie, deficyt normalnych relacji z innymi, obawa o własne zdrowie, czy nawet smutek, że nie ma się w domu głupich światełek, to potrzeby, których nie trzeba się wyrzekać, tylko szczerze złożyć u stóp naszego Pana i Zbawiciela. Jednak równocześnie wiedz, że głęboko i szczerze rozmyślając o Chrystusie i Jego przyjściu na świat, nie zobaczysz przystrojonego domu i dwanastu potraw, tylko zmartwionych rodziców, dla których nie było miejsca w żadnej gospodzie w Betlejem. Dostrzeżesz Boga, który zszedł z Nieba na Ziemię i poprzez cud Wcielenia stał się człowiekiem, którego trzeba było przewijać i który bez odpowiedniej pomocy (zamierzonej w Bożej opatrzności), jako zależne od drugiego człowieka niemowlę mógłby zachłysnąć się własną śliną przy pierwszej lepszej okazji.
Ujrzysz Marię i Józefa, którzy nie mogli w spokoju zajmować się Jezusem, jego przyszłością i wychowaniem, tylko musieli uciekać do Egiptu, żeby ich małe dziecko nie zostało zamordowane. Często na kartkach świątecznych, czy w naszych polskich kolędach wyobrażamy sobie ziemską rodzinę Pana Jezusa, jako radosną i beztroską grupę na tle stajenki (no może „Nie było miejsca dla Ciebie” się klimatem trochę wyłamuje, jednak „Przybieżeli do Betlejem” nastraja nas raczej skocznie), odpowiednio oświetlonej blaskiem gwiazd, z orszakiem aniołów, roześmianym Dzieciątkiem i mięciutkimi, nieskazitelnie białymi owieczkami wokół. Niekoniecznie tak było. I chociaż Jezusa odwiedzili zarówno Pasterze, jak i Mędrcy ze wschodu (i przynieśli ze sobą nawet złoto), Jego narodziny nie były pełne ciepła odpowiednio ustrojonego i przygotowanego domowego ogniska, nie były pozbawione trosk i problemów.
Kontynuując lekturę Ewangelii i patrząc na już dorosłego Chrystusa nie zobaczysz „człowieka sukcesu”, który „poukładał sobie życie”, „w końcu założył rodzinę” i mógł w końcu odpocząć wraz z bliskimi i niczym się nie przejmować. Ujrzysz Tego, który zawiódł się na swoich przyjaciołach, kiedy w chwili największego stresu prosił ich, żeby się z nim modlili, a oni po prostu zasnęli. Ujrzysz Tego, którego wielokrotnie wyrzekł się Piotr, obiecawszy Mu, że nigdy Go nie opuści. Zobaczysz jak lud, który przyszedł zbawić, wolał uwolnić Barabasza zamiast Niego. Ale wczytując się dalej w tę historię, ujrzysz też triumf i zwycięstwo krzyża.
Historia o zbawieniu od grzechów, opowieść o wiecznej i niezmiennej nadziei dla nas, wielkiej miłości Boga do ludzi, odkupieniu Jego ludu, nie rozpoczyna się w estetycznej i pozbawionej trosk atmosferze. Opowieść ta ma swój początek w Betlejem, gdzie sam Bóg staje się człowiekiem, doświadczając odrzucenia i niesprawiedliwości od samego początku swojego ziemskiego życia.
Wezwanie do zmartwionych i osamotnionych
Nie pozwólmy sobie myśleć, że samotność to najgorsze, co może przytrafić się komuś w Święta. Że przegraliśmy w tym roku, straciliśmy szansę na przeżycie Świąt tak, jak należy. Że bez atmosfery wesołości i gwaru tegoroczna Wigilia będzie przegraną sprawą. Nie dajmy sobie wmówić kulturze i naszym przyzwyczajeniom, że bez odpowiednio przygotowanej kolacji we własnym domu, bez bliskich, których tak nam brakuje i bez wewnętrznego spokoju i beztroski, nasze Święta muszą być z zasady puste, beznadziejne i przykre. Kulturowo są to piękne rzeczy, dobre oczekiwania i wspaniałe pragnienia, by być w okresie Bożego Narodzenia razem, dzielić się w te dni radosnymi kolędami i uśmiechem. Jednak nie jest to wymagane i absolutnie konieczne, żeby nie był to czas zmarnowany, a mam wrażenie, że wielu z nas, choćby i świadomych, że Święta to „coś więcej”, boi się bycia uznanym za nieudaczników czy ofiary losu, przez to, że nie zawsze potrafimy dopasować się do obecnie wszędobylskiej radosnej, ramowanej kulturowo jako beztroskiej i rodzinnej estetyki.
Lecz Święta to rzeczywiście „coś więcej”. Bo ponad doczesnymi problemami łamiącymi nam serca, mamy się realnie czym cieszyć i z Kim cieszyć. Chociaż często być może, będzie to radość, która wydaje nam się krucha i niewystarczająca. Radość przez łzy, bo jesteśmy tylko ludźmi. Odczuwamy żal, stratę, strach czy lęk i nie zawsze potrafimy wykrzesać z siebie wdzięczność i euforię. Ale mamy do Kogo wołać i do Kogo się zwrócić, szczerze mówiąc Mu o wszystkim. Kto, jak nie On zrozumie nas lepiej.
Wezwanie do ludzi dobrej woli
Jeżeli zaś masz to błogosławieństwo, że Bóg dał Ci życie i środowisko, w którym w spokoju, w ciepłym, przystrojonym na Święta domu, możesz celebrować Jego narodziny – dziękuj mu za to. Raduj się tym czasem, ciesz się pamiątką przyjścia Chrystusa na nasz ziemski świat i dbaj o to, żeby tego faktu nie przysłoniły zupełnie prezenty pod choinką i inne świąteczne, bardzo miłe atrakcje. Tak jak już wspominałam – nasze świąteczne tradycje, radosne oczekiwanie, kolędy i potrawy wigilijne to piękne rzeczy. Cieszmy się nimi z wdzięcznością Bogu, że dzięki Jego woli możemy odpocząć, być razem ze sobą i wspominać Jego narodziny.
A jeśli gościsz u siebie kogoś, kto nie miał gdzie się podziać na wigilię, proszę nie oczekuj, że świąteczny nastrój udzieli mu się tak samo jak Tobie. Może tak być, ale wcale nie musi. Ludzkie tragedie wymagają wiele cierpliwości i jeszcze więcej wrażliwości. Ciepły posiłek i kilka uśmiechów nie zawsze osiągną zamierzony efekt, nawet choćbyś miał najszczersze i najbardziej szczodre chęci. A jeśli poczujesz się niedoceniony przez swojego gościa, któremu chciałeś sprawić przyjemność, wiedz, że wcale nie musi wynikać to z naburmuszenia i zgorzkniałości – być może ta osoba chciałaby się tym wszystkim cieszyć, ale w danej chwili, nie potrafi własnymi siłami odmienić swoich trudnych emocji.
Wezwanie końcowe i zwieńczające całość
Prawdziwą przemianę sprawia Chrystus, ten Sam, dla którego nie było miejsca w małym miasteczku Betlejem, w żadnej gospodzie. To Jego narodziny świętujemy i wspominamy. On nie oczekuje od nas wymuszonego taktu i odegranej radości. Wystarczą mu nasze szczere serca, czy to rozradowane, czy zapłakane – gotowe poświęcać mu swoje życie, z ufnością widzące w nim źródło wszelkiej nadziei.
Napisano o nim przecież: Cudowny Doradca, Bóg Mocny, Ojciec Odwieczny, Książę Pokoju (Iz 9:5-6).
Pamiętajmy o tym.