Kto z nas nie szuka pokemonów, niech pierwszy rzuci kamienieniem
“Popatrz na tych głupców szukających pokemonów! Są zupełnie odrealnieni!” Łatwo odnieść wrażenie, że świat podzielił się na dwie części – tych pierwszych, tropicieli pokemonów i tych drugich, śmiejących się z tych pierwszych.
Fikcja wkraczająca z odwagą przez zamknięte bramy rzeczywistego świata każe nam zastanowić się znów nad granicami tego, co naprawdę realne. Ile wart jest schwytany pokemon dla nastolatka w podartych jeansach, porzucającego lekcję matematyki dla skutecznych łowów w pobliskim parku? Ile wart jest schwytany pokemon dla dziewczyny wynajmującej taksówkę, aby możliwie najefektywniej dotrzeć do wszystkich miejsc, w których można coś złapać? Trudno przekonać łowcę pokemonów, że to wszystko nie ma znaczenia, a rzeczywiste życie jest znacznie bardziej ciekawsze. Dlatego, że często nie jest. Dla miłośnika wirtualnych stworów własna percepcja staje się absolutnym punktem odniesienia – schwytany pokemon może być tutaj tysiąckroć więcej warty niż obecność na matematyce, a majątek wydany na taksówkę najlepiej spożytkowanymi kieszonkowymi w życiu. Na nic zda się przekonywanie, że pokemony przynależą do nieistniejącego świata, tylko z pozoru uczestniczącego w rzeczywistości. Są przecież widoczne na ekranach telefonów, istnieją. Przynoszą wymierne rezultaty, budują poczucie wartości, dają się policzyć i kolekcjonować. Mają swoje imiona, poddają się weryfikacji umysłu i jego porządkowaniu. Kto decyduje zatem o tym, co jest rzeczywiste lub nie?
Spoglądając z politowaniem na szeregi młodzieży przemierzającej park w poszukiwaniu pokemonów, musiałem zmierzyć się z przeformułowanym wezwaniem Chrystusa, które jak ostry sztylet wdarło się w świat moich myśli: kto z was nie szuka pokemonów, niech pierwszy rzuci kamieniem. I wtedy do mnie dotarło.
Świat jest wielką areną, na której ze śmiertelnie poważnymi minami szukamy “pokemonów”, naiwnie rozmijając się z tym, co rzeczywiste. “Technologia rozszerzonej rzeczywistości”, jak chce się reklamować Pokemon GO, polega na jej radykalnym zawężeniu. Rodzimy się i umieramy goniąc za wiatrem, próbując łapać powietrze w siatkę na motyle. Płacimy realną walutą za fikcyjne wartości – wyjmujemy z portfela bezcenny czas i jedyne życie. Kolekcjonujemy chaotyczne przeżycia i urojone cele, rozpływające się we mgle wraz z rozładowaną baterią starzejącego się ciała. Szukamy pieniędzy – dla lepszych samochodów, lepiej urządzonych mieszkań i szerszych telewizorów. Szukamy awansów – dla lepszych pieniędzy, osiedlowego prestiżu i zazdrosnych spojrzeń wieloletnich współpracowników. Spłacamy latami technologiczne zabawki, oferujące jeszcze łatwiejsze sposoby marnotrawienia czasu. Szukamy idealnej sylwetki, dla lepszego samopoczucia i wyższej samooceny. Kolekcjonujemy przyjemności, jak wytrawni gracze ozdabiając swoje kalendarze kolejnymi skalpami wyjazdów, seansów, grillów, zakupów i widowisk. Pniemy się w górę wirtualnych statystyk, z pogardą spoglądając na nieszczęśników pod nami. Przemierzamy życie z oczami wbitymi w wirtualne ekrany przyziemnych spraw, myśląc, że skoro widzę, mogę policzyć i nazwać, to znaczy, że przeżywam naprawdę. Nie potrafimy oderwać uwiązanych oczu od porysowanej szybki, za którą toczy się wirtualny taniec urojonych potrzeb. Gdzieś nad nami płoną gwiazdy, ale nie mamy czasu, aby liczyć się z tym co niepoliczalne. Gdzieś obok schną na zawsze zaniedbane relacje – rodziców z dziećmi, braci z braćmi i mężów z żonami – nie mamy jednak wystarczająco wiele wolnej przestrzeni między kolejnymi pokemonowymi celami, aby trwale przywrócić je życiu. Zaniedbane domy zmieniają się w noclegownie, a rodzinne stoły w opustoszałe sanktuaria utraconych uśmiechów. Bóg jest tutaj co najwyżej taksówkarzem mającym pomóc złapać szybko jak najwięcej “pokemonów”, za niewielką kwotę zaoszczędzonej w dzieciństwie duchowości. Szepcząca na ucho wieczność – otaczająca nas zewsząd swoją tajemniczą obecnością – nie znajduje przestrzeni i czasu w naszej codzienności, musimy wszak złapać kolejnego “pokemona”, który – jak się okazało – znajduje się niewiarygodnie blisko nas. Próbujemy udawać, że wciąż chwytamy “pokemony”, aby oddalić straszną myśl, że to “pokemony” schwytały nas – nasze myśli, uczucia i pragnienia. W sieci brudnych pieniędzy, pornografii, pychy, rozrywki, przemocy, narkotyków, strachu, marazmu i depresji wciąż kreujemy się na pomnikowych zdobywców, oglądających świat zza krat z własnej, nieprzymuszonej woli.
Tak, upadły świat wyprodukował grę, w której wszyscy bierzemy udział. Wszyscy jesteśmy dzieciakami biegającymi po ziemi z oczyma wbitymi w ekran, uznając to za śmiertelnie poważną sprawę. Wszyscy mylimy chwilowe rankingi z sądem ostatecznym, a chwytanie “pokemonów” z sensem życia. Wszyscy chorujemy na upłynnienie granicy między rzeczywistością a fikcją, prawdą a medialnym urojeniem. To, co przygodne witane jest jako fragment wieczności, natomiast rzeczy prawdziwie w niej zakorzenione wyrzuca się w imię ciągłej aktualizacji systemu wartości. Czasami bywa za późno na zbawienne otrzeźwienie – bateria wytrzymuje 60, 70, 80, rzadko 100 lat, a później wszystko traci na znaczeniu. Rozpływa się. Znika w labiryntach zapomnianych historii. Schwytane “pokemony” okazują się rozpaczliwie tymczasowe – pieniądze, prestiż i elektroniczne zabawki nie chcą wyruszyć z człowiekiem w pośmiertną podróż ku Bogu.
Czym jest zatem zbawienie, będące przecież sercem chrześcijaństwa? Jest otwarciem oczu na wieczną rzeczywistość i przylgnięciem serca do prawdy, którą przyniósł światu Jezus Chrystus. Jest nową racjonalnością umysłu, pojmującego nagle, że rzeczy prawdziwie wartościowe muszą mieć swoje źródło w woli wiecznego Stwórcy. Przyjęcie chrześcijaństwa wywraca hierarchę wartości – Bóg z taksówkarza pomagającego zbierać “pokemony”, staje się ostatecznym i najbardziej pożądanym celem podróży. Człowiek nie szuka dłużej “pokemonów”, szuka Królestwa Bożego. Oczy zaczynają widzieć absolutny punkt odniesienia, a na mapie życia pojawia się nieznany wcześniej horyzont. I wolność, polegająca przekornie nie na tym, że mogę zbierać więcej “pokemonów” niż inni, ale na tym, że nie muszę ich zbierać.
Wierzę, że Bóg się odsłania, objawia, przedstawia, unaocznia – daje się dotknąć w Jezusie Chrystusie, usłyszeć, posmakować i zobaczyć. Wychodzi światu na spotkanie w niepozornym synu cieśli, aby “nierealne” uczynić realnym, a “realne” zdemaskować.
Krótko mówiąc, szkoda naprawdę szkoda, że często ganiamy za “pokemonami”, nie dostrzegając pięknej rzeczywistości Ewangelii… Warto o tym pomyśleć, czyż nie?