Polska, mesjanizm, Królestwo Boże (cz. II)

Wierzę w chrześcijaństwo, które nie stoi w sprzeciwie do miłości własnego narodu; wprost przeciwnie, poucza na czym miłość ta miałaby polegać i co stanowi jej istotę, a co z kolei jest jej parodią.

Patriotyzm Królestwa, mesjanizm narodu

Wierzę w patriotyzm ducha, który podobnie jak Apostoł Paweł wzdycha za zbawieniem swoich rodaków (List do Rzymian 10,1). Ten patriotyzm kazał Jezusowi płakać nad Jerozolimą – nie dlatego, że była ważniejsza niż Antiochia czy Rzym, ale ponieważ była Jego. Właściwy patriotyzm, pragnąc jak najlepiej dla swojego narodu, usiłuje sprawić, by znalazł się on wewnątrz zbawczej rzeczywistości Chrystusa. Perspektywa tego rodzaju  przede wszystkim zdaje sobie sprawę z pewnych podstawowych faktów; czy tego chcemy czy nie, mówimy w języku, który rozumieją przede wszystkim nasi rodacy. To także obok nich na co dzień mieszkamy, z nimi pracujemy i się uczymy. Dlatego właśnie to przede wszystkim dla nich możemy być błogosławieństwem i świadectwem Ewangelii. To także nasze życie i wkład ideowy, zawodowy oraz codzienny może stanowić pozytywny wpływ na dobro wspólne; polskie społeczeństwo, kulturę i politykę. Można zapytać wręcz – czy jest możliwe być chrześcijaninem bez tak elementarnej formy patriotyzmu, miłości do ludzi i świata dookoła?

Z drugiej strony, patriotyzm nie musi i nie powinien być “zachłyśnięciem się” narodowym duchem bądź polską tożsamością, utożsamianiem tego co polskie z tym co dobre. Wprost przeciwnie – miłość do własnego narodu musi być mądra, a więc czerpiąca zarówno z głębi jego historycznego doświadczenia i kulturowego dziedzictwa, jak i konstruktywnie krytyczna wobec tego, co stanowi nasze wady. Największymi patriotami byli często ludzie stojący naprzeciw własnym rodakom i widzący, jak to co kochają, błądzi i naraża się na niebezpieczeństwo. Billy Graham gromił swoich rodaków za zamiłowanie do luksusu i pychę, lecz kochał tych, do których głosił. Mikołaj Bierdiajew, choć w trudnej i splątanej historii rosyjskiej duszy widział wiele tragizmu, błędu a nawet szaleństwa, pisał z wewnątrz – jako chrześcijański Rosjanin do Rosjan. Podobnie i my – jeśli chcemy ciosać polski charakter narodowy, by wyrzeźbić z niego szlachetniejszą figurę, pamiętajmy że ciosamy coś wartego kochania. Bez tego staniemy się jadowitymi krytykami “polskości”, u których odraza miesza się z kompleksami i wstydem z powodu własnej tożsamości.

Duże kontrowersje budzi tutaj także kwestia mesjanizmu – ten typ świadomości wyraźnie zapisał się w naszej narodowej kulturze. W końcu “Polska Chrystusem narodów”, jak napisał Adam Mickiewicz. Podobny sposób myślenia aż do dziś przenika polski patriotyzm. Czy podejście takie stanowi parodię chrześcijańskiego mesjanizmu, czy też może być jego przedłużeniem? Cóż, jedynym Mesjaszem jest Jezus Chrystus, a Jego jedynym pełnym Ciałem jest powszechny Kościół. Nie może zatem istnieć prawowierny mesjanizm, który abstrahowałby od Zbawiciela i Jego Kościoła. Ma jednak prawo bytu mesjanizm wtórny; przekonanie, że na trajektorii dziejów to konkretny naród może odegrać szczególną opatrznościową rolę w dziejach Kościoła i walki dobra ze złem. Tylko Jezus Chrystus jest prawdziwym Mesjaszem, lecz tak jak Jego zbawcze i przemieniające działanie może odbywać się za pośrednictwem wybranych dusz, tak konkretne narody mogą mieć swoje mesjanistyczne momenty w historii. Myliłby się ten, kto odnosiłby to rozumowanie wyłącznie do narodu żydowskiego, skoro ustaliliśmy, że w rzeczywistość mesjańską w Nowym Przymierzu od początku wejść mieli także poganie. Tak naprawdę, każdy z narodów świata ma potencjał stać się narodem mesjańskim, odbijającym w konkretnej sytuacji prawdę o zbawieniu i chwale Jezusa Chrystusa. Wierzę że momentem mesjańskim tego rodzaju było duchowe zwycięstwo Polaków szukających Boga i duchowej wolności nad pozornie nienaruszalnymi mocami komunizmu w dobie Solidarności (pomimo wszystkich szczegółowych problemów tamtych czasów oraz tych, które nastąpiły później). Innym – jakże odmiennym – momentem mesjańskim był tragiczny okres 1915-1917, gdy młodoturcy zgotowali zagładę 1,5-milionowej rzeszy ormiańskich chrześcijan. Ormianie podzielili wtedy los Mesjasza, w którego wierzyli, tak jak On idąc na śmierć. To niesamowite, że także narody, choć niebędące Kościołem i nie mogące być nigdy w pełni z nim utożsamiane, mogą być mesjańskim odbiciem jedynego Mesjasza, Zbawcy świata.

Między nacjonalizmem i internacjonalizmem

Tylko taki mesjanizm – pochodna wiary w Jezusa-Mesjasza – ma sens z perspektywy wiary. W innym przypadku, mamy do czynienia z nacjonalizmem samoczcicielskim, zakrzywionym ku sobie i ubóstwiającym własny naród. Jeszcze częściej jest to tylko jego wyabstrahowana, nieznosząca sprzeciwu wizja. Niechrześcijański mesjanizm narodowy zawsze poznać można po tym, że nie chce być światłem dla innych narodów, lecz ich panem. Nie wierzy w ostateczną wyższość ponadnarodowej rzeczywistości Kościoła i Królestwa Bożego i nie chce w nie wstępować, lecz odwrotnie – to naród próbuje uczynić “tysiącletnim królestwem” znacjonalizowanego Chrystusa. Nie respektuje ani tego co powyżej (Nieba i wiecznej ojczyzny) ani tego co poniżej – różnorodnych tożsamości lokalnych. Nie chce, by naród czcił Boga, ale uświadomił sobie, że jest bogiem i zaczął domagać się boskiej czci, także od innych narodów. Potrafi być czarujący i pociągający – ale to ten rodzaj nacjonalizmu rzeczywiście zapisał się krwawymi zgłoskami w najnowszej historii; to on zasługuje na najgorętsze potępienie i rzeczywiście posiada sfałszowane, oświeceniowe, neopogańskie lub wręcz antychrystusowe korzenie.

Nie oznacza to jednak, że popadać mamy w odwrotny błąd, którym jest tak modny współcześnie internacjonalizm. Odmawiając narodom prawa do duszy, podminowuje on jednocześnie to, kim rzeczywiście są jego członkowie – Polakami, Rosjanami, Amerykanami, Arabami itp. Pozornie chrześcijański internacjonalizm znacznie więcej niszczy niż buduje – chcąc zjednoczyć ludzkość w jedności bez narodów, usiłuje zgromadzić ją pod nową wieżą Babel. Nie uznaje przy tym, że klątwa pomieszania języków była analogiczna do wygnania z Edenu – nie była tylko karą za marzenie o społecznym przebóstwieniu bez Boga, ale także opatrznościowym zapobiegnięciem spełnieniu tego marzenia. Bóg mieszając języki wykazał się aktem stwórczym, powołującym do życia wielość i uchronił ludzkość przed realizacją jednej z jej największych pokus – całkowitego odcięcia się od Nieba przez iluzję osiągnięcia go w totalnym samoczcicielskim Kolektywie. Współczesny globalizm z jego pieśnią o końcu historii i rozpłynięciu się narodów pod berłem jednej demoliberalnej władzy ekonomicznej oraz politycznej jest powrotem do tej pokusy i stanowi zaledwie parodię prawdziwie chrześcijańskiego uniwersalizmu, w którym Niemiec i Rosjanin nie muszą przestać być sobą, by zostać braćmi – łączy ich bowiem wspólny Pan, nie brak różnic. W tym sensie Królestwo Boże najbardziej przypomina nie beznadziejnie monotonne, plutokratyczne, kosmopolityczne społeczeństwo bez kształtów i barw albo homogeniczne państwo narodowe, ale wieloetniczne imperium, w którym ogrom lokalnych tożsamości współistnieje ze sobą pod berłem jednego wspólnie uznanego Monarchy. I być może nie tylko w perspektywie eschatologicznej, ale także historycznej narody przetrwają wyłącznie w Kościele, zmywane wszędzie indziej przez wzbierające fale globalistycznego potopu.

Na progu nowego wieku Polski

Jakie wnioski nasuwają się po tym wszystkim w związku z okrągłą rocznicą, którą świętujemy? Ciężko nie oprzeć się wrażeniu, że w (będącym już polskim lejtmotywem historycznym!) odzyskaniu niepodległości i pełnej podmiotowości przez nasz naród musi kryć się jakiś szczególny, mesjański zamysł Opatrzności. Polska pomimo tylu potężnych sił działających przeciw niej przetrwała. Gdy pojedynczy człowiek wielokrotnie cudem uniknie śmierci bądź powróci do życia po doświadczeniu śmierci klinicznej, czasem zasadnie zastanawia się, czy jego przeżycie nie ma służyć wyższemu celowi, czy coś jeszcze ma na tym świecie do zrobienia. Jeśli naród ma duszę – dlaczego nasza intuicja miałaby nie być podobna? Co jeśli Bóg przywrócił nam istnienie i sprowadził nas z powrotem z tylu już niewól, byśmy to Jego czcili i poświęcili Jemu naszą historię, społeczeństwo i tak drogo okupioną wolność? Jeśli język polski przetrwał mimo tak wielu prób rusyfikacji bądź germanizacji, czy nie istnieje byśmy właśnie w tej niepowtarzalnej barwie ludzkiego słowa oddawali Jemu chwałę? Nie istniał czas, gdy istnienie i wolność Polski nie byłyby w ten czy inny sposób zagrożone, podobnie jest także i dzisiaj – być może to właśnie w szczególny sposób popychało nasz naród do szukania Pana. Jestem przekonany, że w obliczu obecnych teraz w naszym kraju powierzchownej wiary, pełzającej sekularyzacji i ideowego chaosu powinniśmy zawołać “Boże, ześlij przebudzenie na Polskę!”. Żeby Polska była Polską, tego właśnie potrzebuje – znalezienia się wewnątrz Królestwa Tego, który ją stworzył.

Boże, wylej swojego Ducha na nasz naród!

  • 35 Wpisów
  • 0 Komentarzy
Filip Łapiński - finiszujący student psychologii i socjologii na Uniwersytecie Warszawskim. Członek zboru stołecznego Kościoła Zielonoświątkowego w Warszawie. Blisko 12-letnia podróż na drogach wiary w Chrystusa jest największą przygodą jego życia. Uwielbia czytać i próbuje pisać. Pracuje jako sekretarz redakcji naukowego czasopisma.