Innego chrześcijaństwa nie będzie
Przed nami kolejne Święta Bożego Narodzenia. To właśnie teraz świętować będziemy wielką transformację Bożego Słowa w ludzkie ciało. Jak wiele pozostało w nas jednak z tej duchowej rzeczywistości, w której niewyobrażalna wspaniałość zamieszkuje w przeciętnym ciele zwyczajnego chłopca?
Słowo objawione, ale i ukryte w ciele
Trudno oprzeć się wrażeniu, że chrześcijaństwo utkane jest troskliwe właśnie z tej zasady – chwały objawionej, ale i ukrytej w zwyczajności. Nasz Pan i Mistrz nie narzucał się zmysłom jako niepodważalna rzeczywistość, wobec której zastrzeżenia składać mógłby wyłącznie niespełna rozumu człowiek. Nie. Jezus był nieoczywistym Mesjaszem. Liczne cuda budziły z pewnością nie tylko wiarę, ale i wątpliwości. Próbowano zrozumieć dlaczego tak potężny Mesjasz nie otworzył wszystkich świeżych grobowców w sąsiedztwie grobu Łazarza, albo też wszystkich grobowców w Izraelu. Dlaczego nie uzdrowił wszystkich chorych nad sadzawką Betesda, skoro przywrócił zdrowie tak wielu innym? Dlaczego nie sprawił, by jedzenie w sposób cudowny rozmnażało się na stołach potrzebujących Izraelitów, skoro z taką łatwością karmił tłumy? Dlaczego nie poprowadził militarnej ekspansji na obozy znienawidzonych okupantów, wspomagając powstańczą armię swoimi cudownymi zdolnościami? Dlaczego nie odbudowywał Królestwa Dawida, tworząc zamiast tego wirujące spirale narodowego zamieszania? Czytając Ewangelie, widzimy Chrystusa, który czyni wystarczająco wiele znaków i cudów, aby można było dostrzec w Nim Mesjasza, jednak wystarczająco niewiele, aby nie rozwiać wszystkich wątpliwości i nie zamknąć definitywnie przestrzeni dla wiary. Jezus był Mesjaszem nieoczywistym. Słowo zostało objawione w ciele, ale i w ciele zostało ukryte. Ukryte przed spojrzeniem innym niż spojrzenie wiary. Ukryte przed wzrokiem ciekawskich poszukiwaczy sensacji i konsumentów łatwych odpowiedzi.
Nazaret przysłaniający Wieczność
Bóg w Betlejem objawił Słowo, ale i w Betlejem je ukrył. Uczynił je raczej skarbem zakopanym pod ziemią zwyczajności niż ogromnym klejnotem rosnącym na przydrożnych drzewach cudownych wydarzeń. Okoliczności towarzyszące narodzinom Chrystusa z pewnością trudno uznać za ponadnaturalny snop światła dany wszystkim mieszkańcom ówczesnego Izraela. Aniołowie pojawili się na łąkach wśród gromadki pasterzy, a nie w centrum Jerozolimy, pośród pielgrzymujących tłumów. Bóg uwierzytelnił swoje Słowo przez gwiazdę i mędrców ze Wschodu, ale nie przywiódł do drzwi stajenki karawan dostojników, tworzących długą i budzącą sensację kolejkę do nowonarodzonego Króla. Wszystko to w zastanawiająco łagodny sposób mogło spływać w powszechnym mniemaniu do szerokiej rzeki akceptowalnych przypadków i losowych zdarzeń. Gdy Bóg Ojciec odpowiedział publicznie na modlitwę Syna słowami “uwielbiłem i jeszcze uwielbię” – jedyni usłyszeli przemawiającego anioła, inni natomiast grzmoty. Mesjasz pozostał nieoczywisty. Pozostał nieoczywisty również wtedy, gdy w całym kraju opowiadano o licznych uzdrowieniach. Ostatecznie, dla zdecydowanej większości ludzi były to tylko opowieści, z drugiej, trzeciej lub czwartej ręki, podobne do innych ulicznych wieści. Wieczne Boże Słowo, pełne łaski i prawdy, objawiło się światu w wystarczająco nieoczywisty sposób, aby pytać: Czy to nie jest ów cieśla, syn Marii, i brat Jakuba, i Jozesa, i Judy, i Szymona? A jego siostry, czyż nie ma ich tutaj u nas? Słowo zostało odkryte przed światem, lecz i przed światem ukryte w ziemskim pokrewieństwie i miejscu dorastania. To pochodzące z Wieczności Słowo przyjęte zostało przez stworzenie cynicznym: czy z Nazaretu może być coś dobrego? Tak, w bogatej historii ludzkich spotkań z Bożym Słowem, Nazaret często przysłaniał Wieczność.
A przecież mogło być inaczej. Chrystus mógł zstąpić publicznie z krzyża, jak chcieli przeciwnicy, a tym samym położyć na stole ówczesnych wydarzeń niepodważalny dowód. Mógł zmartwychwstać i ponownie wjechać do Jerozolimy na osiołku, wśród mdlejących z zachwytu naśladowców. Mógł objawić się w Sanhedrynie i na zamku Piłata, mógł wskrzesić wraz z sobą ukrzyżowanych łotrów i zgromadzić olbrzymi tłum oddanych czcicieli. Mógł zburzyć jerozolimską świątynię i w trzy dni ją odbudować. Mógł. Ale wybrał inny model budowania Kościoła – ciche, niepubliczne wizyty wśród garstki wybranych uczniów. Jezus Chrystus wyznaczył Kościołowi wąską ścieżkę nieoczywistości i wyzwań wiary zamiast przestronnej autostrady niepodważalnych dowodów.
Puszczając Słowo mimo uszu
Można było mieszkać w gospodzie i nie wiedzieć, że w przydomowej stajence narodził się Król Chwały. Można było sprzedawać osiołka dla Józefa i nie wiedzieć, że zasiądzie na nim narodzony Zbawiciel Świata. Można było mieszkać obok Jezusa w Nazarecie, wspólnie uczyć się Pism i nie podejrzewać nawet, że w ciele tego młodego chłopca zamieszkało Słowo przemawiające przez Pisma. Można było słuchać licznych kazań, barwnych porównań, oglądać widzących ślepców i chodzących chromych, a później krzyczeć “ukrzyżuj go”, aż do utraty tchu. Można było gorszyć się synem Marii, gorszyć się Nazaretem, gorszyć się ucieczką przed obwołaniem królem, gorszyć się twardą mową, a wreszcie – gorszyć się zwyczajnością człowieka o tak nadzwyczajnych aspiracjach. Można było puścić mimo uszu Słowo, widząc zwyczajność krzyżowanego ciała.
Piękno nieoczywistego Słowa
Wszystko to mówi mi o mojej chrześcijańskiej wierze więcej niż czasami chciałbym usłyszeć. Mówi, że miejscem, w którym powinienem wypatrywać Słowa jest nie tylko rzeczywistość cudownych wydarzeń, ale i codzienna zwyczajność chrześcijaństwa. W życiu rodzinnym, w formułach chwalebnych doktryn, w systematycznym życiu kościelnym, w codziennych wyborach wiary, modlitewnych uniesieniach i rozczarowaniach – we wszystkim kryje się niepojęta zasada Wcielenia. Wcielenia wiecznego Słowa w przemijające formy codziennego życia wierzącego chrześcijanina.
Myślę, że chorujemy dziś na nieumiejętność cieszenia się Słowem nieoczywistym, ukrytym w pięknie powtarzalnych gestów, modlitw, słów i zachowań. Nie potrafimy wejrzeć wystarczająco głęboko w naturę rzeczywistości, aby pozwolić Słowu przebić się do naszego umysłu przez zwyczajność oblekającego go ciała. Wskazujemy wciąż, jak Natanael, że przecież z Nazaretu nie może być nic dobrego. Gorszymy się znajomością pochodzenia stojącego przed nami ciała, myśląc, że skoro znamy Marię i braci owego cieśli, to nie może być mowy o kryjącej się w nim Tajemnicy. Jednak Tajemnica zawsze tkwi głębiej niż sięga nasz rozproszony wzrok. Zwykle tańczy radośnie pod grubą warstwą otaczających ją oczywistości. Kościół Jezusa Chrystusa może być wyjaśniany socjologicznie, historycznie, psychologicznie lub geopolitycznie, ale spojrzenie wiary zawsze sięgnie poza oczywistość przyziemnych uwarunkowań. Poza zasłoną materialnych związków przyczynowych, poza trafnym skądinąd językiem ziemskiej codzienności, poza “cieślą”, “Marią” i “braćmi” – gdzieś na odległym terytorium uprawnionej wiary zamieszkuje cudowna rzeczywistość Bożego Słowa.
Oszustwo Słowa bez ciała
Trudno uniknąć wrażenia, że wkroczyliśmy w fazę poszukiwania duchowych wartości w rzeczach nadzwyczajnych – w świętych śmiechach i namaszczonych turlaniach, w niekończących się litaniach proroctw i niestrudzonym wydłużaniu kolejnych nóg, w gęstej (masowej) atmosferze koncertowych uwielbień i bez końca unowocześniających się form. Chcemy, aby Słowo przychodziło do nas bezpośrednio, bez oblekającego go ciała struktur, doktryn, tradycji i zasad. Wszystko to jawi się jako zbyt nudne, nieduchowe, religijne, sztampowe i mechaniczne, radykalnie odmienne od dynamiki i cudowności Wiecznego Słowa. To zwyczajne, pospolite ciało – do złudzenia przypominające inne ciała – znów wydaje się być zbyt nijakim i powtarzalnym, aby chować w głębi siebie niepowtarzalne Słowo. Jednak Bóg nie działa w świecie inaczej jak poprzez Słowo wcielone i to właśnie dlatego wiara jest jedynym adresem, pod którym można Go zastać po tej stronie wieczności.
Czy w czasach sensacyjnych nagłówków, masowo produkowanych cudów i telewizyjnych super-gwiazd, pozostaje w nas cokolwiek, co zdolne jest uchwycić i odbijać duchową zasadę Wcielenia? Czy nie jest przypadkiem tak, że w pogoni za świeżym i bezpośrednim Słowem, depczemy ciało, które miało Je nam przynieść? Odrzucenie tradycyjnego modelu chrześcijaństwa, wraz z powagą formy, wzniosłością doktryny i szacunkiem do przeszłości, jest nie tyle zbawczym krokiem w kierunku prostoty Słowa, co zgubnym wkroczeniem na ślepe uliczki imitacji. Obawiam się, że nieoczywisty Chrystus znów może zostać pominięty na liście bestsellerowych zjawisk współczesnego chrześcijaństwa, a pierwsze zwiastuny takiego niebezpieczeństwa dostrzegam całkiem niedaleko, bo we własnym sercu.
Innego chrześcijaństwa nie będzie
A innego chrześcijaństwa nie będzie, parafrazując klasyka. Zostało nam dane właśnie jako kruche ciało i tylko w nim i przez nie jest dla nas dostępne. Stoi przed nami jak gliniane naczynie, kryjące w sobie niezniszczalny Skarb. Słowo nieoczywiste, rzucające wyzwanie wiary, wzywa jednocześnie do pokory, cierpliwości i wytrwałości. Wszelkim rajom na ziemi, sprzedawcom “oczywistego Chrystusa”, wiarom bez potrzeby wiary i kaznodziejom Słowa bez ciała, należy odebrać monopol na “prawdziwe chrześcijaństwo”. Bo i ono może kryć się zupełnie nie tam, gdzie moglibyśmy się tego spodziewać. W pogardzanym Nazarecie lub w zwyczajnym domostwie mieszkającej w pobliżu Marii.
Niech tegoroczne Święta Bożego Narodzenia skłonią nas do refleksji nad relacją pomiędzy Słowem i ciałem. Niech zwyczajność nie będzie ciemną kotarą, oddzielającą nas od rzeczywistości Wiecznego Słowa, ale raczej oknem, przez które wyglądają codziennie stęsknione oczy wiary.