Nie jestem Charlie
Istnieje pewne zjawisko, które trudno wytłumaczyć, ale stosunkowo łatwo dostrzec. Medialne dramaty systematycznie tworzą przypadkowych bohaterów, a pośmiertne kreacje bardzo często radykalnie przerastają swoje pierwowzory.
Współczesna mediokracja lubuje się w wykorzystywaniu szczerych i uprawnionych porywów współczucia jako instrumentów kształtujących naszą ideową świadomość. Coś co jeszcze wczoraj walało się po śmietniskach niszowych koncepcji, dzisiaj otrzymuje możliwość zaistnienia w świadomości odbiorców jako równouprawniona (i światła!) propozycja. Cokoły tragicznych wydarzeń obfitują w pomniki zupełnie absurdalne, stawiane naprędce i po cichu pod osłoną nocy powszechnej żałoby.
Charlie Hebdo – symbol oświeconej, europejskiej myśli?
Atak terrorystyczny na paryską redakcję satyrycznego tygodnika Charlie Hebdo wywołuje słuszne wzburzenie i uzasadnione współczucie. Różne przejawy tych odczuć towarzyszyły mi jak wierny przyjaciel podczas oglądania telewizyjnych transmisji, a barbarzyństwo bezmyślnego odbierania życia po raz kolejny objawiło się jako jeden z najwyższych szczytów ludzkiego upadku. Powyższe nie pozwala jednak na obojętność wobec natarczywej narracji gloryfikującej tożsamość przedmiotowego tygodnika, a czynienie z niego symbolu oświeconej myśli – walczącej z dzikimi hordami religijnych fundamentalizmów – uznać należy za kompletną pomyłkę.
Na fali społecznego oburzenia zaczyna konstytuować się nowy symbol wolnego świata. Symbol, który – nie mam co do tego żadnych wątpliwości – eksploatowany będzie podczas różnego rodzaju debat przez długie lata. Fakty, jak to fakty, bywają jednak okrutnym przeciwnikiem symboli i tak też jest w tym przypadku. Należy przypomnieć, iż twórcy tygodnika Charlie Hebdo nie uznawali żadnych wartości, pod legitymizującym sztandarem satyry atakując wszystko co określonym grupom społecznym kojarzyło się z szeroko rozumianą sferą sacrum. Okładki przedstawiały m.in. Benedykta XVI uciekającego wraz z kochankiem z Watykanu, a także prześmiewcze i zdecydowanie obraźliwe karykatury Jezusa Chrystusa. Za szczyt “twórczej ekspresji” uznać należy jednak rysunek obrazujący grupowy, homoseksualny stosunek płciowy pomiędzy Osobami Trójcy(!). Redaktorzy nie wyśmiewali rzecz jasna wyłącznie chrześcijaństwa, a największe wzburzenie wywoływały każdorazowo karykatury Mahometa.
Eksterminacja idei zamiast ich wyrażania
Charlie Hebdo wznosi się dziś na fali społecznego poruszenia ku szczytom symbolu wolności słowa, a męczeńska śmierć redaktorów niesie w sobie potencjał przyjęcia ich przez aklamację do grona świętych mężów wolnościowego etosu. Absolutna wolność wypowiedzi wydaje się być jedyną absolutną wartością współczesnej kultury, a krew spływająca korytarzami redakcji czynnikiem legitymizującym wszystko co w imię wolności wypowiedzi zdołano tam narysować. Miliony utożsamiające się dziś z hasłem #JesuisCharlie (“jestem Charlie”) czynią to z pewnością pod autentycznym dotknięciem współczucia, jednak osobiście – pomimo analogicznych odczuć – muszę przeciw temu zaoponować. Charlie Hebdo nie jest symbolem wolności słowa, raczej symbolem jego bolesnego upadku. Nie opowiada pięknej historii walki o możliwość swobodnego wyrażania różnorodnych idei, lecz portretuje raczej ich systematyczną eksterminację.
Charlie Hebdo symbolizuje wszystko to, co podkopuje fundament zachodniej cywilizacji, włącznie z przekonaniem o możliwości istnienia aksjologicznej próżni, w przestrzeni której ruiny dawnych świętości staną się placami zabaw dla kolejnego pokolenia oświeconych europejczyków. Europejski nihilizm ubrany w szaty wolności wypowiedzi wygląda tak samo żałośnie jak arabski terroryzm ubrany w szaty ostatecznej prawdy. Idea wolności słowa nie może być bowiem oderwana od kontekstu wartości, które aspirując do roli aksjologicznego fundamentu, mogłyby ją uwierzytelnić. Nie można zapomnieć ponadto, iż absolutna wolność jest ideą mocno iluzoryczną, bowiem w ramach absolutnej wolności dopuszczalna jest przecież możliwość jej skutecznej negacji.
Złudzenia światopoglądowej neutralności
Charlie Hebdo jest symbolem smutnego, europejskiego losu. Z powodu poprawności politycznej słowa obawiają się nosić jakiekolwiek znaczenie, a obrazy chętnie portretują wszystko oprócz obiektywnej rzeczywistości. Staliśmy się ludźmi ideowo martwymi, niepotrafiącymi karmić się jakąkolwiek wyższą prawdą. Uprawnionym stylem duchowej egzystencji stało się radosne ucztowanie przy suto zastawionych stołach niekończących się negacji. Negacji przeszłości, negacji chrześcijańskiego dziedzictwa, negacji teizmu, negacji obiektywnej prawdy, negacji przyjętych norm moralnych… To wszystko sprawia, że znacznie łatwiej powiedzieć jestem Charlie podczas tragicznego, lecz odosobnionego zabójstwa przedstawicieli świata mediów, niż jestem chrześcijaninem podczas systematycznej i nasilającej się eksterminacji naśladowców Chrystusa. Łatwiej uczynić z lewicowego, nihilistycznego tygodnika symbol europejskich osiągnięć polityczno-kulturowych, niż w zadumie pochylić się nad moralną próżnią, w której najwyższą wartością staje się nieograniczona możliwość negowania dotychczasowych wartości. Światopoglądowa neutralność okazała się być zabawnym bożkiem, który nakazuje neutralność wobec każdej idei oprócz światopoglądowej neutralności. Wpisaną w siebie sprzeczność zakrzykuje jednak tablicami przykazań, spośród których największe brzmi “nie będziesz eksponował symboli religijnych w miejscach publicznych”. Coś w tym jest, puste ściany w parlamentach wydają się doskonale portretować stan umysłów i serc współczesnych europejczyków. Muzułmanie znaleźli się w zadziwiająco komfortowej sytuacji, nie muszą bowiem ściągać ze ścian chrześcijańskich symboli zanim powieszą na nich własne. Ktoś uczynił to za nich.
Jestem chrześcijaninem
Konkludując, to co wydarzyło się we Francji jest niewyobrażalną tragedią. Ale żadna – nawet największa tragedia – nie powinna pozbawić nas trzeźwej i uczciwej oceny sytuacji. Charlie Hebdo nie jest symbolem wolności słowa i europejskiego oświecenia, stanowiąc raczej strzelisty pomnik europejskiego zagubienia. Nie tylko nie stanowi egzemplifikacji wartości kultury europejskiej, ale i systematycznie przyczynia się do jej niszczenia. Nie zamierzam utożsamiać się z jawnym nihilizmem podniesionym do rangi artystycznej ekspresji i nieskrępowanym brakiem szacunku wobec elementarnych zasad współegzystowania idei. Nie jestem Charlie. Jestem chrześcijaninem. Jestem kimś, kim Charlie Hebdo nie chciałby, abym był.