Trudno mi zliczyć ile razy patrzyłam na swoją własną wrażliwość jedynie w kategoriach wrośniętego w tożsamość i ukorzenionego we mnie defektu (wersja względnie optymistyczna) czy nawet przekleństwa (wersja bezwzględnie pesymistyczna).

I to nie tylko dlatego, że zdarzyło mi się wiele razy dość dosadnie usłyszeć, że przesadzam czy wyolbrzymiam. Myślę nawet, że swego czasu w nawyk weszło mi również ukrywanie tych dobrych przejawów wrażliwości, wzruszeń i radości – co skutkowało chowaniem się za maską wykreowanej sztucznie siły, wymuszonej ironii i sarkazmu. Wszystko to w myśl samonarzucającej się idei, że grunt to się nie wychylać, bo tak jest łatwiej. Prościej było mi dla tzw. świętego spokoju funkcjonować tak, jakbym chciała ujawniać światu jedynie zestandaryzowaną, przeciętną wersję tego, kim jestem. Jakbym wręcz zabezpieczała się prewencyjnie na przyszłość, by nie sprawiać wrażenia kogoś, kto przesadza albo jest emocjonalny, niezależnie od tego czy się wzruszam, tryskam radością czy płaczę.

Trudno mi zliczyć ile razy przepraszałam Boga za to, że przeżywałam coś mocno albo długo o czymś rozmyślałam i trudno mi zliczyć ile razy czułam potrzebę przepraszania bliskich mi osób za to, że w ogóle dzielę się z nimi tym, co dzieje się w mojej głowie, równocześnie nie umiejąc zarysować granicy pomiędzy wrażliwością a nadwrażliwością. Wiele razy zadawałam sobie i Bogu pytania o to, czy to jest normalne i co jest normą albo dlaczego, kiedy czegoś doświadczamy, moja osoba zdaje się przeżywać to mocniej niż większość znajomych. Z drugiej strony, pomimo całej niechęci i zmęczenia tym dziwnym elementem mojej osoby, który kazał mi przeżywać i analizować rzeczywistość bardziej wnikliwie podczas życiowych kryzysów, zauważyłam, że dane jest mi dostrzegać bardzo wyraźnie piękno detali, doświadczać wspaniałości chwil, opisywać to, co ulotne i niejednoznaczne, a także – często bez większego wysiłku rozumieć tych, którym to, co napisałam w poprzednich akapitach może być bliskie.

Wiele lat zajęło mi pogodzenie się z własną wrażliwością jako z istniejącą we mnie cechą temperamentu, z którą wiążą się zarówno duże możliwości, ale także ogrom trudności. Jednocześnie jestem za tę wrażliwość wdzięczna Bogu, chociaż istnieją momenty, kiedy jej nienawidzę. Więc jeśli temat wrażliwości jest bliski Twojemu sercu, to mam nadzieję, że tekst ten okaże się dla Ciebie pokrzepiający i będzie służył Twojemu zbudowaniu. Jeśli natomiast nigdy nie rozumiałeś dlaczego niektórzy wierzący zdają się być mniej odporni bądź bardziej emocjonalni wobec pewnych, wcale nie aż tak strasznych rzeczy, jakby nie rozumieli, że trzeba po prostu zaufać Bogu i przestać wydziwiać, również zachęcam do lektury. Być może uda mi się coś wyjaśnić i do czegoś zachęcić.

Bogactwo temperamentów, czyli wrażliwość jako cecha charakteru

Zanim przejdziemy do innych rzeczy potrzebujemy zdefiniować wrażliwość. Zaczynając ten tekst nie wiedziałam, że przysporzy mi to tyle problemów, bo jako społeczeństwo sami nie jesteśmy konsekwentni, jeśli chodzi o znaczenie co poniektórych słów. Zazwyczaj, kiedy mówimy, że ktoś jest wrażliwy, mamy na myśli, że jest uczuciowy lub delikatny i kruchy. Z drugiej strony, potrafimy docenić i pochwalić bycie wrażliwym wobec kogoś, opisując to jako słuszny altruizm. Zachęcamy także siebie nawzajem byśmy byli wrażliwi na treść Pisma Świętego. Co więc możemy określić wrażliwością?

Pozwoliłam sobie pójść po linii najmniejszego oporu i skorzystać ze słownika języka polskiego PWN, według którego słowo wrażliwy ma 3 znaczenia: (1) silnie coś odczuwający, nieobojętny na coś, (2) mający małą odporność na coś, (3) (…) reagujący na coś bardzo mocno. O ile pierwsze z nich mówi o silnym przeżywaniu i braku obojętności, drugie dotyczy mniejszej bądź niższej tolerancji na coś niż ogólnie przyjęty standard. Trzecie natomiast bezpośrednio odwołuje się nie tyle do cechy charakteru, ale do sposobu reakcji. Nie ma tutaj mowy – co mnie zdziwiło – ani o byciu płaczliwym, przeczulonym albo bezapelacyjnie słabym, a jednak często mamy tendencję do myślenia o wrażliwości w takich kategoriach.

Dlaczego więc myśląc o niej lub mówiąc o kimś, że jest wrażliwy, maluje się jej negatywny wymiar? Wydawać by się mogło, że żyjemy po prostu w zepsutym świecie, w którym na bycie wrażliwym patrzy się jak na zasady dobrego wychowania. Czasem po prostu wypada być wrażliwym, można i nawet jest to wskazane, a czasem nie, bo trzeba stąpać twardo po ziemi. Trochę tak, jakby wrażliwość miała włącznik, którym możemy dowolnie zarządzać w zależności od sytuacji.

Być może w tym miejscu ktoś pomyśli: no tak, wszystko prawda, ale przecież to świat, świat już tak ma, że jest przesiąknięty grzechem, ma zaburzoną percepcję i po prostu nie rozumie, że właściwie to wrażliwość jest ludzkości potrzebna i wskazana – inaczej jako ludzie nie bylibyśmy w stanie dostrzec potrzebujących, troszczyć się i nie być obojętnymi. Przecież Jezus też płakał. Ale zastanówmy się chwilę, czy rzeczywiście jest to tylko problem świata i nie dotyczy chrześcijan. Czy będąc osobą wrażliwą, jako wierzący, nie zarzucałeś sobie nigdy, że coś jest z Tobą nie tak i nie zazdrościłeś komuś, kto po prostu naturalnie nie zajmuje aż tak swojej głowy tyloma troskami? A może twardo stąpając po ziemi, mając styczność z osobą wrażliwą, postawiłeś dość szybko diagnozę, że najwidoczniej nie chce się ona wysilić by zaufać wystarczająco Bogu i przez swoją wrażliwość jest słabszej wiary, skoro niektóre rzeczy ją przejmują i przykłada ona do nich wagę?

Nie umiem opisać słowami jak wielkim odkryciem i ukojeniem było dla mnie zdanie sobie sprawy, że chociaż w procesie uświęcenia za mocą Ducha Świętego zmierzamy do doskonałości, to mamy różne temperamenty, które mają swoje wady i zalety. Nawet apostołowie nie byli równie odważni, równie wrażliwi czy równie spokojni. Każdy z nich zmagał się z własnym charakterem i temperamentem i mimo tych różnic Jezus powołał każdego z nich. Myślę, że kwestie różnic w temperamentach dobrze ujął Martyn Lloyd-Jones:

Nie ma dwóch identycznych osób i każdy posiada właściwe sobie cechy, zalety i słabości oraz skłonności do popełniania błędów. Co prawda wszyscy posiadamy ten sam zestaw cech, lecz one występują w różnych proporcjach i stąd mamy różne temperamenty (…). Wszyscy robimy te same rzeczy, lecz czynimy to w różny sposób. (…) Tak więc, analizując problem temperamentu stwierdzam, że pewni ludzi są bardziej nerwowi lub lękliwi niż inni.1

Mamy więc definicję wrażliwości. Być osobą naturalnie wrażliwą to często nie umieć być obojętnym, przeżywać różne rzeczy silniej i mocniej. Wiemy też, że jako wierzący zmierzamy w jedną stronę, mając różne temperamenty. Możemy więc postawić tezę, że bycie osobą naturalnie wrażliwą jest jedną z cech charakteru, która wpisuje się w temperament. Temperament zaś zawiera i nasze zalety i wady. A wrażliwość z kolei jest cechą, która posiada bardzo szerokie spektrum.

Gdzie przebiega granica między wrażliwością a nadwrażliwością

Ludzie wrażliwi często zadają sobie trudne pytania, na które równie trudno przychodzi im udzielenie jednoznacznej odpowiedzi. Czy moja wrażliwość to już nadwrażliwość? Czy moje reakcje są nieadekwatne w stosunku do tego, co jest ich przyczyną? Czy ktokolwiek chciałby tracić czas na to, co dzieje się w moim wnętrzu? Czy ja naprawdę cierpię, czy wyolbrzymiam? I kto może rozsądzić, kiedy jedno zamienia się w drugie?

Te kwestie nie są problematyczne jedynie dla tych, którzy zmagają się z nimi wewnętrznie, ale także dla tych, którzy próbują pomóc im w tym z zewnątrz. Wydaje mi się, że cechy osobowości i sfera emocjonalna są bytami tak zawiłymi i kompleksowymi, że łatwo o wątpliwości, nieporozumienia, niejednoznaczności i problemy co do ich rozeznania, zarówno we własnej głowie i wedle własnego sumienia, jak i w momencie, kiedy chcielibyśmy pomóc osobie wrażliwszej niż my sami. Znowu odwołam się do cytatu Martyna Lloyd-Jonesa, który wydaje mi się dobrze obrazować to, co może być naszym punktem wyjścia:

Bóg dał nam temperamenty, ale nigdy nie powinniśmy dopuścić do tego, aby one nami rządziły. To Duch Boży ma nami kierować. (…) Na tym polega cud odkupienia. Temperament pozostaje, lecz nie sprawuje już nad tobą władzy. 2

Cechy, które są częściami naszego wrodzonego temperamentu często nie prostymi zasadami, według których funkcjonujemy, ale stanowią pewnego rodzaju spektrum, w którym możemy wybrać zarówno ich grzeszną, jak i pobożną wersję. Można więc być naturalnie wrażliwym i odczuwać wiele, co jest w pewnym sensie normalne. Po prostu, niektórzy pewne rzeczy przeżywają silniej niż inni – pytaniem jest jednak, jak to manifestują i co sprawuje nad nimi ostateczną kontrolę. Kiedy reagujemy na czyjąś krzywdę, współczujemy komuś bądź zmagamy się z trudnymi wyzwaniami, jednocześnie nie roszcząc pretensji co do zasadności Bożego planu, dlaczego mielibyśmy wstydzić się wrażliwości? Smutek przecież jest czymś naturalnym wobec tego, co zasługuje na smutek. Lecz kiedy zaczynamy się roszczeniowo domagać, by traktowano nas tak, jakbyśmy byli zrobieni z cukru, który zaraz się roztopi – coś jest nie tak.

Gdy postawimy nasz komfort w centrum, w tym nasze domaganie się atencji i inne grzeszne pobudki, staniemy się nadwrażliwi na wszystko, co nam nie pasuje i wzbudza w nas lęk. Podobnie wygląda to wtedy, kiedy będąc naturalnie gorliwymi, zamieniamy się w nadgorliwych, a uchodząc za czułych, staniemy się przeczuleni. I tutaj sytuacja się komplikuje stwarzając ryzyko wpadnięcia w pułapkę błędnego koła – bo jeśli należymy do osób bardzo wrażliwych, bardzo prawdopodobnym jest, że zdając sobie sprawę z własnej nadwrażliwości na coś, nasza wrażliwość każe nam siebie nienawidzić za to, że staliśmy się nadwrażliwi. Zawiłe? Jeśli kiedykolwiek byłeś w tym miejscu zapewne wiesz, o co mi chodzi.

Granica pomiędzy nadwrażliwością a wrażliwością jest wyraźna i dotyczy podstawowego nastawienia wobec celu i motywacji reagowania w sposób wrażliwy na rzeczywistość, a także gotowości opamiętania się z tego, co temu celowi zaprzecza. Jednak poradzenie sobie osoby wrażliwej z upadkiem na tym tle często może być trudniejsze niż wygląda to na pierwszy rzut oka. Zawiłość wrażliwości i jej niezdrowej, grzesznej anomalii, potrafi być jeszcze bardziej skomplikowaną kwestią, jeśli chodzi o to, jak jako chrześcijanie powinniśmy pomagać osobom mającymi problem ze zrozumieniem i intensywnością własnej wrażliwości.

Bycie wrażliwym nie usprawiedliwia, ale wyjaśnia

Wydaje mi się, że możemy się spotkać z dwiema dominującymi strategiami pomocy – jedni stwierdzą, że niektórzy ludzie po prostu tacy są i przeżywają, że mogą tacy być i w pewien sposób zasługują na specjalne traktowanie, dlatego najlepiej chodzić przy nich na palcach. Nie będzie się im powierzało zbyt wielu odpowiedzialności ze strachu, że nie podołają, równocześnie utwierdzając ich w przekonaniu, że może przez własną wrażliwość nie nadają się do pewnych rzeczy, ale to jest okej. Moim zdaniem to podejście nie jest w porządku i ma wady już przy założeniach wstępnych. Utwierdza grzesznie nadwrażliwych w przekonaniu, że mają prawo domagać się szacunku dla ich grzechu, jednocześnie przekonując naturalnie wrażliwych, że po prostu nie nadają się do pewnych rzeczy. Inni natomiast stwierdzą, że zauważalne, częste i widoczne przejawy wrażliwości zawsze zasługują na twarde napomnienie i podkreślenie, że wszystkie odczuwane negatywne emocje można poddać swojemu w pełni świadomemu osądowi i dość szybko je zmienić, a jeśli dana osoba podejmie się próby wytłumaczenia, że dla niej jest to zbyt trudne, automatycznie założą, że jest uparcie, świadomie i grzesznie nadwrażliwa. Problem w tym, że trudność w przemianie myślenia i idącej za tym przemiany emocji, mogą nie wynikać z uporu danej osoby, tylko z tego, że ludzie naturalnie wrażliwi zazwyczaj mają za sobą wiele przykrych doświadczeń oraz traum, które tę wrażliwość ukształtowały. Mało kto jest bardzo, autentycznie i nieroszczeniowo wrażliwy z własnego widzimisię, bo owszem, wrażliwość potrafi być piękna, ale też sporo kosztuje. Nikt z nas nie potrafi w pełni podporządkować wszystkich swoich reakcji świadomej woli, więc przedstawianie takiego rozwiązania z pozycji osoby silniejszej emocjonalnie czy psychicznie jako łatwego i prostego, wydaje się wyrządzać w tym kontekście więcej szkody niż pożytku.

Żeby to wyjaśnić posłużę się pewną ilustracją. Wyobraźmy sobie, że musimy zrobić przegląd szafki kuchennej i dokładnie przyjrzeć się każdemu naczyniu, z którego zdarzyło nam się kiedykolwiek coś pić. Załóżmy, że w szafce znajduje się pancerny, metalowy termos, w który zainwestowaliśmy krocie, ale jeszcze nie zdarzyło się, że przeciekł albo żeby po upadku z wysokości coś mu się stało poza ledwo widocznym wgnieceniem. Mamy też oczywiście zwykłe kubki ceramiczne, nowsze i starsze, te które służą nam częściej i rzadziej. Raczej wszyscy zgodzimy się, że gdyby taki kubek upuścić na podłogę, prawdopodobnie jakaś jego część się zbije lub złamie, jednak w przeważającej ilości przypadków, dość łatwo będzie to naprawić. Są też kubki, które dużo z nami przeszły, wypadły nam z rąk raz lub kilka razy, ale wszystkie skrupulatnie kleiliśmy, poświęcając swój czas i do dzisiaj spełniają swoją funkcję. Przy normalnym użytkowaniu nie przeciekają, kleju prawie nie widać, a ich blizny nie wpływają na jakość znajdującej się w nich esencji. Jednak – gdyby teraz równocześnie upuścić na podłogę metalowy termos, kubek ceramiczny bez szwanku oraz taki, który składaliśmy już kilka razy – który z nich będzie trudniej naprawić?

Jestem niemalże przekonana, że najbardziej prawdopodobnym jest, iż kubek, który był już klejony kilka razy, po kolejnym kontakcie z podłogą, może wymagać najwięcej kleju, cierpliwości i zaciętości naprawiającego szkodę, rozbijając się uprzednio na więcej kawałków. Nie rzucam jednak zbyt często naczyniami o podłogę (a wręcz jako osobę wrażliwą przeraża mnie sama wizja rzucenia w emocjach czymkolwiek i towarzyszącego temu hałasu), więc jeśli ktoś ma w tym większe doświadczenie i inne spostrzeżenia, proszę o wybaczenie i o próbę zrozumienia tej metafory.

Kiedy jakieś naczynie jest bardziej wrażliwe na upadki nie zakładamy, że potrawy na nim podane będą gorzej smakowały. Nie zawsze oznacza to, że ono samo się prosiło o to, żeby wypaść nam z rąk, bo czuło się niedoceniane i błagało o atencję stojąc zazwyczaj gdzieś w kącie (co nie znaczy, że niejeden grzesznik nie byłby do tego zdolny). Jeśli już kiedyś wiedzieliśmy jak rozbił się konkretny kubek i znowu wypadł nam z rąk, raczej nie jesteśmy zdziwieni, że poskładanie go będzie wymagało od nas większej cierpliwości, bo nie dość, że trzeba zająć się nowymi szkodami, stare rany mogły popękać i się przypomnieć, chociaż w życiu codziennym są niemalże niewidoczne. Dziwne było by również, gdyby taki kubek (gdyby miał jakimś cudem osobowość) oczekiwał, że będziemy traktować go jak kolekcjonerską porcelanę i najlepiej w ogóle nie ruszać, nie narażać i nie używać, bo jeszcze coś mu się stanie.

Wydaje mi się, że podobnie jest z ludźmi, których wrażliwość nie jest grzeszna, ale jest bezpośrednio skorelowana z doświadczeniami, jakie mieli na swojej drodze. Pomimo tego, że Bóg podnosi nas z każdego upadku i składa od początku, póki żyjemy w zepsutych ciałach, będziemy doświadczać tego zepsucia. Mając wrażliwą duszę, której siedliskiem jest zepsute wieloma upadkami i zranieniami ciało, bardzo możliwe jest, że w sytuacjach kryzysowych pewne rzeczy z przeszłości będą powracać i rozwarstwiać się na nowo – liczy się jednak to, czy jesteśmy gotowi zaufać i dalej pełnić Boże dzieło, wiedząc, że w razie kolejnego zranienia, mamy do Kogo zwrócić się o ratunek. Warto pamiętać, że wrażliwość dotyczy nie tylko świadomości i świadomego przeżywania, ale często też reakcji fizycznych, których nie kontrolujemy do końca tak, jakbyśmy chcieli, podobnie jak czasem nie potrafimy powstrzymać płaczu czy bólu brzucha ze stresu. Niemniej jednak, Bóg ma wszystko pod kontrolą, a każdy ślad po kleju na naszych złamanych sercach to Jego triumf i obietnica dalszej naprawy. Warto wspomnieć słowa z księgi Izajasza 61:1-3:

Duch Pana JHWH nade mną, ponieważ JHWH namaścił mnie, abym zwiastował dobrą wieść ubogim, posłał mnie, abym opatrzył tych, których serca są złamane, abym ogłosił jeńcom wyzwolenie, więźniom [mroków] przejrzenie, abym ogłosił rok dobrej woli JHWH i dzień pomsty naszego Boga, abym pocieszył wszystkich zasmuconych, abym włożył płaczącym nad Syjonem – abym dał im zawój zamiast popiołu, olejek radości zamiast żałobnej szaty, pieśń pochwalną zamiast ducha zwątpienia. I będą ich nazywać dębami sprawiedliwości, szczepem JHWH ku Jego Sławie. 3

Myślę, że proces leczenia się z traum i spuścizny przykrych doświadczeń warunkujących dużą wrażliwość można porównać do gojenia się blizny – kiedy organizm wytworzy tkankę bliznowatą, zazwyczaj gojenie się rany uznaje się za zakończone. Ślad jednak pozostaje i może być nośnikiem wspomnień, często silnych i bolesnych. Póki żyjemy na ziemi, w ciele, będziemy co jakiś czas przypominać sobie o istnieniu naszych blizn i o tym, co je spowodowało. Ale kiedyś otrzymamy od Boga zupełnie nowe ciało, gdzie nie będzie już na to miejsca.

Jeśli żyjemy z tą świadomością i nie poddajemy się, już jesteśmy zwycięzcami. Przegrywamy wtedy, kiedy dajemy się prowadzić grzesznej nadwrażliwości – domagającej się specjalnego traktowania, przedstawiającej sytuację tak, jakby Bóg nie był wierny swoim obietnicom i paraliżującej naszą gotowość do służby na Jego chwałę. Żeby jednak móc rozeznać się w tym, czy ktoś ma problem z roszczeniową nadwrażliwością czy jest po prostu wrażliwy, potrzebujemy go znać, aby mieć świadomość tego, co przeszedł wcześniej, jak myśli o własnej wrażliwości i z czym obecna reakcja może być połączona – to jednak wymaga cierpliwości i zaangażowania.

My, wrażliwi, nie jesteśmy z cukru i się nie roztopimy. Prosimy jednak o wyrozumiałość

Nie chodzi więc o to, by traktować osoby wrażliwe jako specjalnie uprzywilejowane, którym nie można powiedzieć ani słowa konstruktywnej krytyki, bo po prostu tacy są i trzeba im tego oszczędzić. Jednak równocześnie nie powinniśmy zakładać, iż wszyscy ludzie są tacy sami, mają za sobą podobny bagaż doświadczeń i będą przeżywać trudności w ten sam sposób. Zorientowanie się czy dana osoba rzeczywiście grzeszy swoim uporem w nadwrażliwości i stawianiem siebie w centrum, czy po prostu jest autentycznie wrażliwa i tak okazuje swoje poddane Bogu wnętrze, wymaga zaangażowania i czasu. Jeśli zbyt łatwo przychodzi nam postawienie werdyktu i nie będziemy chcieli słuchać, nie dziwmy się, że takie osoby albo będą zamykać się w sobie, albo szukać pomocy poza Kościołem.

Wiele wrażliwych osób boi się dzielić swoim wnętrzem chociażby dlatego, że nie wiedzą, czy ich odczucia będą dla kogoś przekonywujące i zrozumiałe oraz czy nie spotkają się z automatycznym osądzeniem czy odrzuceniem. Jest to też pewnego rodzaju odpowiedzią na pytanie dlaczego, skoro się rzeczywiście zmagają z czymś trudnym, nie przychodzą bezpośrednio po pomoc i sami się o nią nie upominają. Myślę, że wynika to właśnie z szerokiego spektrum wrażliwości – można jednocześnie cierpieć i nie umieć sobie z tym poradzić samemu, ale przy tym szczerze i autentycznie nie chcieć zaprzątać swoimi problemami głowy drugiej osoby. Przełamanie się kogoś takiego może trwać bardzo długo, a jeśli po przełamaniu, będąc wrażliwą z natury, osoba taka doświadczy odrzucenia bądź braku gotowości do wysłuchania w cierpliwości, bardzo to na nią wpłynie.

Bycie wrażliwym nie usprawiedliwia przekroczenia granicy pomiędzy wrażliwością, a grzeszną nadwrażliwością czy drażliwością. Wyjaśnia jednak, dlaczego pozbieranie się po wydarzeniu o silnym ładunku emocjonalnym, często bywa czasochłonne, wykazanie inicjatywy by zwrócić się o pomoc bywa ciężkie, a poradzenie takiej osobie by po prostu zaufała Bogu, często nie będzie tak efektywne jak wysłuchanie i wspólne odnalezienie sedna problemu, z którym ufając Bogu, stawiając u celu uwielbienie Go i gotowość dostrzeżenia problemu, można walczyć.

Nie przekleństwo, ale wyzwanie

Trudno mi zliczyć ile razy patrzyłam na swoją własną wrażliwość jedynie w kategorii wrośniętego w tożsamość i ukorzenionego we mnie defektu (wersja względnie optymistyczna) czy nawet przekleństwa (wersja bezwzględnie pesymistyczna). Defekt wydaje się być łagodniejszym określeniem, ale i tak przedstawia wrażliwość jedynie z tej negatywnej strony, pełnej płaczu, lęku i zagubienia. Lloyd-Jones nazwałby pewnie to brzemieniem życia emocjonalnego, które każdy z nas dźwiga.

Życie z zawiłym, wrażliwym i emocjonalnym wnętrzem bywa kłopotliwe. Jednak taki stan rzeczy nie jest czymś, w czym Bóg się pomylił wobec Ciebie czy mnie (Jeremiasza 1:5). Być może jesteś osobą, o wysoce wrażliwej intuicji, wrażliwą po to, żebyś mógł nieść pomoc innym, zrozumieć zagubionych, nieść nadzieję słabym. Nie likwiduje to w pełni problemów i grzesznego potencjału nadwrażliwości, które mogą wystąpić przy skłonnościach do długotrwałego i silnego przeżywania otaczającej nas rzeczywistości, ale sprawia, że możemy wykorzystać własną wrażliwość w słusznym celu.

Powinniśmy przestać widzieć wrażliwość w kategorii przekleństwa i problemu bez wyjścia. Bycie wrażliwym nie jest wyrokiem, ale wyzwaniem. Oznacza to, że będziemy walczyć ze sobą częściej, ale dzięki temu, jeśli nasza wrażliwość jest zdrowa, najprawdopodobniej będziemy umieli walczyć o innych. A kiedy przychodzą trudności, choćbyśmy czuli się kompletnie zagubieni i zawiedzeni nami samymi, wiedzmy, że to Bóg uzdalnia nas do pełnienia jego dzieł. Niezwykle pokrzepiające jest zdanie sobie sprawy, jak opisany jest na kartach Ewangelii apostoł Piotr – często będący pierwszym, który w sposób emocjonalny i deklaratywny wyraża swój zapał i chęć podążania za Chrystusem, tym, który gotowy jest wejść na taflę jeziora za swoim Panem i zaatakować jednego ze strażników przy Jego pojmaniu. Równocześnie Piotr jest tym, który zatrwożony zaczyna tonąć oraz ze strachu przed osądzeniem i pod presją otoczenia trzykrotnie wypiera się Jezusa, a potem gorzko rozpacza. Można zarzucić Piotrowi słabość i niekonsekwencję, a także definitywnie powinno się nazwać jego grzech grzechem. Idąc za myślą, że nasze cechy tłumaczą nasze postępowanie, jednak go nie usprawiedliwiają, istnienie w kimś dwóch tak sprzecznych ze sobą rodzajów emocji jak gorliwość i odwaga, a jednocześnie strach i lęk, mogło być kwestią wrażliwego temperamentu Piotra. I o ile w opisywanych, niechlubnych faktach z jego życia możemy stwierdzić, że wyraźnie się on zagubił, jedno jest pewne – Chrystusa to nie zaskoczyło, a wręcz sam zapowiedział Piotrowi jego upadek. Co więcej, mimo tego, mając świadomość, że Piotr potrafi się tak zachowywać, to jemu Jezus powierza klucze Królestwa Niebios. Nie ma słabości, których Bóg nie może przezwyciężyć i to On finalnie uzdalnia nas do pełnienia jego dzieł zarówno dzięki naszym temperamentom jak i pomimo nich. Wierzę, że z czasem Bóg nauczył Piotra zarówno radzić sobie z szerokim spektrum negatywnych tendencji jego temperamentu, jak i w to, że wrażliwość Piotra, wykorzystana przez Pana, przejawia się w jego listach.

Wrażliwość nie jest czymś, czego należy się wstydzić, ale jest także niezwykle szerokim spektrum, w którym znajdzie się zarówno potencjał do grzechu jak i możliwość silnego zachwytu pięknem Bożego majestatu, rozumienia przygnębionych i niesienia im pociechy. Wrażliwość jako cecha nie jest grzeszna sama w sobie, ale może się taką stać, jeśli jej na to pozwolimy. Skupiając się bardziej na sobie niż na Bogu, roszcząc pretensje i oczekując specjalnego traktowania, dajemy się prowadzić własnej introspekcji i pragnieniu emocjonalnego komfortu bardziej niż Duchowi Świętemu. Nie powinniśmy tolerować i usprawiedliwiać grzesznej nadwrażliwości zarówno u siebie jak i u innych. Nie bądźmy jednak zimnymi, niewrażliwymi chrześcijanami na tych, którzy są naturalnie wrażliwi. Uczmy się cierpliwości, rozpoznawania przyczyn problemu i bądźmy wrażliwi przede wszystkim na Słowo Boże, na zawarte w nim obietnice, zalecenia i prawdy.


Ten artykuł możesz przeczytać także na moim blogu: doPrawdy.

  1. M. Lloyd-Jones, Duchowa depresja – jej przyczyny i leczenie, Włocławek 2016, s.62.
  2. Tamże, s.65.
  3. Biblia to jest Pismo Święte Starego i Nowego Przymierza: przekład dosłowny z języka hebrajskiego, aramejskiego i greckiego, z przypisami, Poznań-Tarnobrzeg 2019; wszystkie ustępy biblijne przytaczane są właśnie w tym tłumaczeniu.
  • 8 Wpisów
  • 0 Komentarzy
Studentka socjologii cyfrowej, a także magister interdyscyplinarnych studiów nad dyskursem na Uniwersytecie Warszawskim, za misję naukową stawiająca sobie prowadzenie rzetelnych badań nad protestancką mniejszością religijną w Polsce. Współautorka portalu doPrawdy, funkcjonująca na co dzień wśród metod analizy dyskursu oraz teorii socjologicznych, silnie utwierdzona w przekonaniu o istnieniu prawdy obiektywnej. Chrześcijanką jest - dzięki Bogu - nie tylko z teorii.