STARE NA NOWO 2016. Dlaczego o antyintelektualizmie?
Zbliża się konferencja Stare Na Nowo w Warszawie (www.starenanowo.pl), na której będę miał zaszczyt podzielić się refleksjami w zakresie chrześcijańskiego (anty)intelektualizmu. Dlaczego właśnie taki temat i czy w ogóle ma on jakiekolwiek praktyczne znaczenie?
Warto pokusić się o kilka zdań wyjaśnienia. Myślę, że w ślad za wiatrami współczesnej kultury popularnej, pozwoliliśmy rozedrzeć na pół pawłową radę dla Tymoteusza, zawartą w 2 liście 2,7. Czy nie jest tak, że ze sformułowania “rozważ, co mówię, a Pan da ci właściwe zrozumienie”, ostało się jedynie “Pan da ci właściwe zrozumienie”? Gdzie podziała się jednak pierwsza część? Grecki czasownik noieō oznacza “myśleć” (por. Ef 3,20), “głowić się” i “rozważać”. Apostoł Paweł zachęcał zatem Tymoteusza do wzmożonego wysiłku intelektualnego, poprzez który przyjść miało darowane przez Pana właściwe zrozumienie.
Wiedza oddalona o kilka kliknięć myszką
Trudno posądzać starsze pokolenia o zaniedbania w zakresie zdobywania wiedzy i umysłowej pracy w ogrodzie Bożego Królestwa – istniejące warunki społeczno-polityczne skutecznie ograniczyły taką możliwość. Z tego też względu z wielkim szacunkiem podchodzę do podejmowanych wtedy prób systematyzacji wiary lub – okupionego poświęceniami – zdobywania komentarzy biblijnych, wartościowych książek i nauczań. W zupełnie innej sytuacji znajduje się jednak moje pokolenie, posiadające niezmierzone zasoby wiedzy, oddalone raptem o kilka kliknięć myszki. Możemy z łatwością poznawać historię Kościoła, studiując naturę przełomowych wydarzeń oraz formowania się ortodoksyjnych poglądów. Możemy czytać o bohaterach poświęcających życie dla obrony trudno brzmiących doktryn, których znaczenia właściwie nigdy nie doceniliśmy. Możemy posiłkować się licznymi komentarzami do Pisma Świętego, naświetlającymi tło rozgrywających się wydarzeń oraz oferujących niekiedy klucz do właściwego zrozumienia licznych fragmentów. Możemy oswajać się z naukowym opisem świata i wzrastać w podziwie dla Projektanta. Krótko mówiąc, stoimy przed oceanem możliwości trenowania umysłu i poszerzania granic zrozumienia rzeczywistości. Dlaczego zatem tak rzadko decydujemy się z nich skorzystać? Dlaczego – niestety! – nie nadużywa pojęcia “biblijnego analfabetyzmu” ten, kto wskazuje na rozpaczliwie szczątkową i wybiórczą znajomość Pisma Świętego w kulturze zdominowanej przez obrazy, migawki i posty? Dlaczego okazuje się, że o XVI-wiecznej reformacji uczymy się wyłącznie w szkole, nie rozumiejąc w zasadzie źródeł naszej najgłębszej, wyznaniowej tożsamości?
Niestety, wypada ze smutkiem zgodzić się z trafnym stanowiskiem Charlesa Malika, przytoczonym poniżej:
Muszę być z Wami szczery: największym niebezpieczeństwem, z którym musi zmierzyć się amerykańskie chrześcijaństwo ewangelikalne, jest antyintelektualizm. Brak w nim troski o umysł w całej jego wielkości i głębi. A intelektualne wychowanie nie może mieć miejsca w oderwaniu od wieloletniego głębokiego zanurzenia w historii idei i duchowości. Ludzie, którym spieszno jest, by wyrwać się z uniwersytetu i jak najszybciej zacząć zarabiać pieniądze czy też służyć w kościele albo głosić Ewangelię, nie zdają sobie sprawy z bezmiernej wartości, jaką stanowią lata spędzone na rozmowach z największymi umysłami i osobowościami, co umożliwia proces dojrzewania oraz wyostrzenie i zwiększenie zdolności intelektualnych. W rezultacie zrzekamy się obszaru kreatywnego myślenia na rzecz wroga.
Nie pomimo, ale poprzez myślenie
Myślę, że w dążeniu do ciągłej ekspansji cudownych aspektów chrześcijaństwa, założyliśmy opacznie, że zrozumienie rzeczywistości przyjdzie do nas w sposób ponadnaturalny, wyłącznie na skutek modlitwy i odpowiedniego poziomu pobożności. Nie poprzez wzmożony wysiłek intelektualny i poprawny sposób myślenia, ale pomimo nich. Polecenie “myśl nad tym” usunęliśmy poza nawias duchowych powinności, uznając umysłowe porządkowanie prawd wiary za mało spektakularną formę zbędnych spekulacji, ocierającą się w zasadzie o “mądrość tego świata”. Zbyt często słuszne przekonanie o tym, że “właściwe zrozumienie pochodzi od Pana” prowadzi nas do faktycznej pogardy dla naturalnego zdobywania wiedzy, umiejętności logicznego myślenia lub holistycznej, kompleksowej systematyzacji treści chrześcijańskiej wiary. Kto z nas nie spotkał się kiedyś ze stwierdzeniem: “nie potrzebuję człowieka i jego ludzkich nauk, gdyż moim nauczycielem jest Duch Święty”? Aż trudno uwierzyć, że równie powszechnej popularności nie zdobyło sformułowanie: “nie potrzebuję pracodawcy, gdyż moim zaopatrzeniowcem jest Duch Święty”. Z umysłem jest niestety przeciwnie niż z żołądkiem – im bardziej pusty jest w istocie, tym bardziej pełnym wydaje się być właścicielowi.
Owe zobojętnienie na naturalne możliwości umysłu jest jednak przejawem niezrozumienia sposobów Bożego działania w świecie. To tak jakby przyjąć, że “chleba powszedniego daj nam dzisiaj” oznacza konieczność odrzucenia jakiejkolwiek pracy zarobkowej, aby przypadkiem nie przeszkodzić Bogu w Jego trosce o maluczkich. Poza kilkoma niechlubnymi wyjątkami, nikt nie postawi jednak takiej tezy – rozumiemy, że Boże zaopatrzenie przychodzi poprzez naszą pracę, a nie pomimo niej.
Ograniczenia cudownych olśnień
Nie odbieramy Bogu chwały pracując własnymi rękoma na darowany przez Niego chleb, tak samo jak nie odbieramy Bogu chwały pracując własnym rozumem na darowane przez Niego zrozumienie. Dlaczego? Gdyż zarówno ręce jak i rozum pochodzą od Niego. Nie mamy nic, czego nie otrzymalibyśmy. Cudowne olśnienia nie zastąpią wytężonej i sumiennej pracy umysłowej “w” i “nad” Pismem Świętym, zdobywania ogólnej wiedzy o (Bożym!) świecie i wytrwałego poszukiwania najwłaściwszych form wyrazu dla prawd chrześcijaństwa w naszych czasach. Nie sądzę, aby apostoł Piotr – gdy zbliżał się kolejny termin płatności podatku – cyklicznie szukał monet w pyszczku ryb. Raczej zarabiał na nie ciężką i niekoniecznie spektakularną pracą. Czy moneta zarobiona pochodziła od Boga mniej niż moneta wyłowiona? Czy ta druga była bardziej Bożym darem niż ta pierwsza?
To co musi stać się niezbędnym tłem dla naszych naturalnych wysiłków, czyli pokorna modlitwa o Bożą mądrość i zrozumienie, nie może stać się tanią wymówką przed ich rzeczywistym podjęciem.
Ale czy nie chodzi raczej o to, aby kochać Boga i radować się Nim, aniżeli układać w pocie czoła teologiczne klocki? Oczywiście, że tak! Chodzi o to, aby kochać Boga i radować się Nim, jednak drogą do tego jest właśnie poprawne myślenie o Bogu. Pierwsze jest niemożliwe bez drugiego.
Nie ma właściwych odpowiedzi tam, gdzie nie ma właściwych pytań
Prawdziwe nieszczęście naszych czasów nie leży wyłącznie w tym, że nie znamy właściwych odpowiedzi, ale również w tym, że nie zadajemy już właściwych pytań. Liczne napięcia i paradoksy chrześcijańskiej wiary – żywo obecne i dyskutowane na przestrzeni wieków – bywają dziś nie tylko niedocenione, ale i niezauważone. Pozorne odpowiedzi i kuszące uproszczenia trwale wyeliminowały potrzebę twórczych zmagań, które towarzyszyły naszym duchowym przodkom. Spójrzmy chociażby na problem cierpienia… Tryumfy święci niezwykle naiwna koncepcja, lansowana z uporem godnym lepszej sprawy przez liczne bestsellery, że nie ma żadnego napięcia pomiędzy wszechmocą dobrego Boga a istnieniem cierpienia, ponieważ wszystkiemu winny jest… szatan. Nie doprowadza się jednak tej myśli do jej logicznych granic i nie zadaje się szeregu pytań, które dążący do prawdy umysł powinien ostatecznie zadać. Nie pyta się dlaczego Bóg nie unicestwił diabła “sekundę” po jego rebelii. Nie pyta się, dlaczego na to wszystko pozwolił i nadal pozwala. Nie zadaje się pytań, które mogłyby poprowadzić w głąb Bożego samoobjawienia i przynieść współczesnej cywilizacji przypomnienie fundamentalnych prawd o Bogu. Zamiast tego, przepisuje się na nowo historię Hioba i ignoruje szereg “niesystemowych wersetów” (II Księga Mojżeszowa 4,11!).
Straciliśmy w ten sposób precyzję w definiowaniu i ostrość widzenia. A skoro operować możemy tylko na powierzchni problemów, to poszukujemy wsparcia dla swojej wiary w tłumnych ekstazach, eksplozjach rzekomej mocy i niekończących się świadectwach cudzych przeżyć. Świadectwa nigdy nie zastąpią jednak teologii, tak jak karoseria nie zastąpi silnika, a wiatrak nie zastąpi wiatru. W jaki sposób weryfikować bowiem prawdziwość świadectw? W jaki sposób je interpretować? Potrzebujemy fundamentu dla naszych przeżyć i solidnej konstrukcji dla naszej służby, gdzie zatem odnaleźć ich ślad jeśli nie w sprawdzonej, solidnej, uporządkowanej i zakorzenionej w Piśmie Świętym teologii?
Gdy rozmyślałem, zapłonął ogień
“Myśl nad tym”, “rozważ to”, podejmij próbę zrozumienia argumentacji i uporządkowania jej wniosków, oddaj swój umysł na rzecz rozmyślań i dociekań – taka była rada apostoła Pawła dla młodego przywódcy starożytnego Kościoła. Czas przywrócić tą perspektywę w naszym pokoleniu, żyjącym przecież w antyintelektualnej kulturze, opartej o kult samopoczucia i wrażeń. Musimy pamiętać, że nie kocha Boga “z całego serca” ten, kto nie kocha go “z całej myśli”. Nie ma Boga w centrum swojego życia ten, kto nie widzi go w centrum swojego umysłowego światopoglądu. Jak już wspomniałem wcześniej, teologiczny porządek nie jest celem samym w sobie – jest wyłącznie starym, wiernym i niezastąpionym sługą miłości do Boga. Ona jest celem. Jakże wspaniale byłoby zawołać wraz z psalmistą: “rozpaliło się serce moje we mnie, gdy rozmyślałem, zapłonął ogień” (Ps 39,4).
To właśnie z tej przyczyny, z radością podejmę się próby poszerzenia powyższych, stosunkowo luźnych, refleksji podczas sierpniowej konferencji Stare Na Nowo w Warszawie (www.starenanowo.pl). Zainteresowanych serdecznie zapraszam, licząc przy tym na owocne rozmowy i wymianę doświadczeń.