Kościół, sprawy publiczne i polityka
Co jakiś czas w mediach wybucha kolejna histeria, podsycana przez antyklerykalne środowiska polityczne. Otóż dzieje się rzecz najstraszliwsza z możliwych: Kościół ośmiela się wpływać na życie publiczne w Polsce! A jak wiadomo, dla wielu współczesnych umysłów jest to zbrodnią na dojrzewającej demokracji i rażącym naruszeniem światopoglądowej neutralności państwa.
Nie dziwi mnie zupełnie, że wiele środowisk, widząc Kościół wytykający nos choćby parę centymetrów poza mury sakralnych budynków, widzi kogoś, kto wtrąca się w nie swoje sprawy. Tak to już jest, że każdy głos mieniący się “filarem i podwaliną prawdy” naruszać będzie niepisaną umowę ideologii stroniących teoretyczne od jakichkolwiek absolutów i obiektywnych standardów. W jednym trzeba przyznać rację kaznodziejom sekularyzacji – trafnie rozpoznają w Ewangelii zimną stal na gardle programowego relatywizmu.
Przymusowa zsyłka na bujany fotel wspomnień
Codziennie karmi się nas utopijnym pomysłem radykalnego wyodrębnienia spraw państwowych i kościelnych oraz przedzielenia ich wysokim murem wzajemnej obojętności. Na mocy totalitarnej woli nowych ideologii, najpierw ruguje się chrześcijaństwo z przestrzeni publicznej (“zajmijcie się lepiej życiem swoich wiernych”), a później karci się za to, że to robi (“nie zaglądajcie do łóżek i portfeli obywateli”). Kościół ma zająć w nowoczesnym społeczeństwie dostojne miejsce posiwiałego dziadka i bujać się całymi dniami w ciepłym fotelu wspomnień. Nikt nie twierdzi oczywiście, że winien się całkowicie wyprowadzić. Niech siedzi w pierwszym rzędzie na rodzinnych fotografiach, opowiada historie dla dorastających wnuków i od czasu do czasu pożycza pieniądze – za nic w świecie nie powinien jednak ingerować w bieżące decyzje potomków, napominać za infantylność, rozwiązłość seksualną lub nieodpowiedzialne trwonienie rodowego dziedzictwa. Cóż, czy naprawdę Kościół powinien zamienić twardą ambonę na bujany fotel, a twórcze aspiracje na rolę paprotki w holu demokracji?
“Niech Kościół zajmie się najpierw zażyłością między wikarym a żoną organisty w mojej parafii, a dopiero później mówi kobietom, co mają robić ze swoim brzuchem!” Dokładnie, powinien się zająć. Ale czy jedno przeszkadza drugiemu? Czy policyjny wydział do walki z przestępczością zorganizowaną powinien zaprzestać działań, ponieważ młody policjant z Koziej Wólki przyjął korzyść finansową od pana Józka jadącego rowerem na promilach, a warszawski policjant z dwudziestoletnim stażem strzelił z wiatrówki do żony? Czy słabości ludzi Kościoła (a często ludzi pod szyldem kościołów, ale poza Kościołem) stanowią wystarczający argument za skazaniem chrześcijaństwa na los Juranda ze Spychowa, tym gorszy, że wycięty język nie będzie mógł wymówić tego, co widzą żywe wciąż oczy?
Ustalmy raz na zawsze, jeśli kościoły nie powinny wpływać na życie publiczne w Polsce, to tego prawa konsekwentnie winno odmawiać się każdej zorganizowanej grupie ludzi. Zrzeszenia, fundacje, partie polityczne, organizacje, stowarzyszenia i związki powinny wspólnie zamilknąć w tzw. “sprawach publicznych” i od tej pory spotykać się wyłącznie na grillu lub przy herbatce (albo jednym i drugim), w celu omówienia bieżących tematów organizacyjnych i zebrania składki na kolejnego grilla. Dlaczego? Bowiem jeśli dłonie chrześcijańskich przekonań nie powinny formować gliny społecznych poglądów, to na mocy jakiego prawa dopuszczamy do niej jakiekolwiek inne dłonie? Dlaczego arbitralnie zakleja się jedną dłonią usta chrześcijaństwa, drugą podaje megafon konkurencyjnym światopoglądom, a później puentuje to wszystko przemową na temat równości i pokojowego współegzystowania? Dlaczego kultywujemy hipokryzję, która uwalniając politykę od wpływu światopoglądów, zastępuje je innymi, tyle że nowinkarskimi, niesprawdzonymi i często infantylnymi? Zaakceptowaliśmy zadziwiająco naiwne złudzenie, że polityka jest pragmatyczną próżnią ideową, do której nie wolno wkładać żadnych idei, aby nie zachwiać delikatnej równowagi społecznej. Jednak idee stanowią przecież esencję polityki. Każda decyzja polityczna wypływa z określonej wizji świata i ku niej wytrwale zmierza. Każdy akt prawny zakorzeniony jest w pewnym zespole wartości, uzyskującym w nim swoje zwycięstwo. Kościół nie jest zatem apolityczny, a polityka nie jest akościelna. Jeśli chcemy walczyć z mitami zarastającymi umysły współczesnych, zacznijmy właśnie w tym miejscu.
Powrót do kanonów zdrowego rozsądku
Kiedy lewicowe ideologie wołają w stronę Kościoła “łapać złodzieja” (złodzieja demokracji!), to tylko dlatego, że chcą mieć wyłączność na kształtowanie powszechnych wzorców myślenia. Nowoczesność moralna (a w zasadzie prastary konserwatyzm grzechu), niosąc ze sobą pomysł całkowitego równouprawniania sposobów życia, wykorzystuje znany i skuteczny trik – publicznie określa konkurencję mianem terrorysty. Jest jak wchodzący na rynek dostawca wody, który przekonuje mieszkańców, że woda dostarczana przed dotychczasową firmę jest w istocie zatruta i niebezpieczna. Jako że trochę dzieciaków rzeczywiście choruje, niektórzy rodzice czują się senni, a innym nie smakuje od kilku dni herbata – ta okrutna plotka trafia na podatny grunt.
Warto powrócić jednak do kanonów zdrowego rozsądku. Jeżeli żaden system ideowy i żaden światopogląd nie powinien mieszać się do życia publicznego, to cóż by się w nim znajdowało oprócz ponurej i milczącej pustki? Jakie koncepcje i zasady, jaka aksjologia, jakie prawa i jakie uzasadniające je wartości moralne? Jak zdefiniować postęp, skoro nie ma kontekstu, który legitymizowałby jego kierunek?
Nie ma twierdzeń wolnych od wpływu światopoglądów, tak jak nie ma obrazów wolnych od kolorów. Nie ma polityki wolnej od ciężkiego brzemienia absolutów, osądów moralnych i hierarchii prawd. Nie ma przestrzeni publicznej zbawionej od konfliktów idei, tak jak nie ma ogrodów wolnych od naturalnych zmagań przyrody. Możemy przyznać chwastom wspaniałomyślne prawo do istnienia, a nawet przekonywać, że są w zasadzie kwiatami innego rodzaju. Nie nazywajmy się jednak dłużej ogrodnikami, ludźmi porządkującymi rzeczywistość i uczestnikami “cywilizacyjnego postępu”. Bo jeśli postęp polega na zrównaniu w hierarchii wartości myśli-chwastów i myśli-kwiatów, to nie tylko nie mamy ładniejszego ogrodu niż wcześniej, ale w ogóle tracimy ogród.
Jest inny Król
Doprawdy, trudno nie zauważyć, że skuteczny i całkowity rozdział między Kościołem a państwem byłby jednocześnie skutecznym rozdziałem między Kościołem a Ewangelią. Jezus Chrystus nie zalecił bowiem głosić Ewangelii aż po krańce kościelnych posesji, zalecił czynić to aż po krańce ziemi. Tak, niekiedy Dobra Nowina zostanie przywitana w społeczeństwie jak upragnione wybawienie, innym razem jak kaktus na zjeździe balonów lub policjant na mecie nielegalnych wyścigów. Jedno jest jednak pewne – chrześcijaństwo nie będzie chodzić na upojne spacery na smyczy wszystko-lubiącej demokracji, gdyż z samej swojej natury nie kłania się nigdy przed wolą większości, o ile wola większości nie kłania się przed wolą Najwyższego. Tam, gdzie większość żąda publicznego uznania grzechu za dopuszczalną normę społeczną, tam chrześcijanie będą stawać się sumieniem narodu i głosem wołającym na puszczy.
Nie wierzymy bowiem w boską wolę Większości, wierzymy w boską wolę Najwyższego. Większość nie jest Najwyższym. I jakkolwiek majestatyczną lub absolutną poczułaby się w danej epoce Większość, Kościół istnieje po to, aby wołać potężnym głosem pod Wieżą Babel – “nie jesteś Najwyższym!” Już w Dziejach Apostolskich słyszymy ten poruszający hałas, który wywlekł na ulicę żądne krwi tłumy. Jak brzmiał zarzut przeciwko rodzącemu się chrześcijaństwu? Tak: wszyscy oni postępują wbrew postanowieniom cesarza, głosząc, że jest inny król, Jezus (Dz 17,7).
Chrześcijaństwo w uszach świata to nie tylko – “jest inny Bóg”. To również – “jest inny król”. Oto krótka wiadomość z ogarniętej rozruchami Tesaloniki, bulwersująca dziś w nie mniejszym stopniu konstytucyjnego suwerena. Większość nie jest Najwyższym.
Jak postąpić zatem z tak niewygodnym głosem? Można tak jak z młodym adeptem sztuki fryzjerskiej, który zjawia się na Kongresie Fryzjerów z nożyczkami i brzytwą – choć wszyscy wokół namiętnie używają swoich instrumentów do eksperymentalnego układania włosów, nasz młody fryzjer zadenuncjowany zostanie przez konkurencję i oskarżony o wniesienie niebezpiecznych narzędzi na publiczne zgromadzenie. Wśród drwin, szyderstw i nagonki będzie musiał zmierzyć się z oskarżeniem o terroryzm i próbę przeprowadzenia zamachu. Można i tak. Cała nadzieja w tym, że pewnego dnia jakiś młody chłopiec spojrzy przez szybę na krzątających się fryzjerów i zawoła na cały głos: “tato, oni też mają nożyczki!” Czasami tylko dziecięce “król jest nagi” pozwala uratować zdrowy rozsądek chorującego społeczeństwa.
Kościół, sprawy publiczne i polityka – choć tak daleko od siebie, to jednak niezmiernie blisko. Wśród tych samych spraw, problemów i emocji, na tych samych ulicach ludzkich mikrokosmosów. Nakazać Kościołowi, żeby nie wpływał na sprawy publiczne w kraju, to jak poprosić ogień w kominku, aby płonął, ale nie dawał ciepła. Jeśli kiedyś rzeczywiście ogień ten przestanie wpływać na temperaturę, to tylko dlatego, że płomienie tańczą już wyłącznie w naszej wyobraźni, pośród chaosu przypadków skutych zimnym lodem obojętności.