Si comprehendis, non est Deus – jeśli o czymś myślisz, że to znasz, bądź pewien, że to nie jest Bóg. Słów tych nie wypowiedział sceptyczny wobec Objawienia filozof, ani też zaprzedany rozumowi naukowiec.

Padły z ust Augustyna z Hippony, konstruktora chrześcijańskiej wizji świata i jednego z najwybitniejszych przedstawicieli Kościoła.

Chrystus prostą odpowiedzią na wszystko?

Myliłem się i mylę w życiu stosunkowo często, a jednym z błędów początkowych etapów wiary było gorące przekonanie o tym, iż Jezus Chrystus jest prostą odpowiedzią na wszystko – błyskawicznie działającą kapsułką na egzystencjalne bolączki i piorunującym szach-matem życiowych problemów. Oczywiście odpowiedź tą ujmowałem w kilku popularnych frazach, zachęcając wszystkich do “przyjęcia Jezusa do serca”, “otwarcia serca dla Jezusa” i “zaufania Jezusowi”. Chrześcijaństwo wydawało mi się być dokładnie tym, czym kalkulator dla słabo pojętnego ucznia na egzaminie z tabliczki mnożenia – niezwykle łatwo dostępną trampoliną do nieosiągalnych dotąd poziomów egzystencji. Dzisiaj spoglądam wstecz przez pryzmat nowych doświadczeń – zapewne jeszcze nie mądry, ale już odrobinę mądrzejszy – i chyba zaczynam rozumieć, że wyjątkowość chrześcijaństwa nie zasadza się na tym, iż oswaja Boga, ale na tym, że Go objawia. Z jednej strony ”Bóg jest z nami”, ale z drugiej – “jesteśmy oddaleni od Pana”. Chrystus “żyje w nas”, ale i “zamieszkuje światłość niedostępną”. Tak, powinniśmy dążyć do “pełnego zrozumienia jego woli”, ale odpowiedzią na niektóre pytania będzie definitywne: “Kimże ty jesteś, że wdajesz się w spór z Bogiem?”

Czy Chrystus jest zatem odpowiedzią na wszystko? Z pewnością. Odpowiedzią trudną, głębszą niż ocean i… pełną pytań nie znajdujących na razie odpowiedzi.

Nie, to nie jest takie proste

Boję się takich systemów teologicznych (lub pseudo-teologicznych), które sprowadzają treść Ewangelii do kilku banalnych haseł, okraszając ją podsumowującym “to przecież takie proste!” Nie, to nie jest takie proste. 17 rozdział Ewangelii Jana nie jest prosty. Cierpienie zamknięte w opustoszałych szpitalnych salach nie jest proste. Trudna, bolesna i niezwykle zawiła historia Kościoła nie jest prostą wyliczanką bohaterów wiary, przebudzeń i przypadkowych omyłek. Nasze chrześcijaństwo – to najprawdziwsze, codzienne – nie jest proste. Rozbija się o skały niewiedzy i grzęźnie na mieliznach życiowych okoliczności, wydając się codziennie zmartwychwstawać w przedziwnym tańcu rezygnacji i wiary. Ogromne przepaście pomiędzy szczytami teologicznych sformułowań i dolinami ludzkich słabości nie są proste. Proste są wyłącznie nasze wyobrażenia i cząstkowe, ograniczone zrozumienie. Przypominamy niekiedy małego chłopca, który po przeczytaniu bogato ilustrowanej Matematyki dla sześciolatków, wbiega do sypialni rodziców, wołając: Mamo, tato! Umiem już matematykę!

Świat nie słucha nas niekiedy tylko dlatego, że wydajemy się mieć zbyt dużo do powiedzenia. Banalizujemy głębię rzeczywistości, ignorując w zorganizowany wręcz sposób złożoność świata i różnorodność ludzkiego doświadczenia. Kiedyś myślałem, że przyznać się do niewiedzy oznacza ponieść klęskę. Do momentu, w którym pewien chrześcijanin, którego poważam ze względu na prawdziwie owocne życie, powiedział mi: “musisz nauczyć się nie wiedzieć”. Myślę, że chrześcijańska teologia – w całej swojej głębi i zróżnicowaniu – jest wyłącznie drogą mającą prowadzić do ostatecznego zagłębienia się w Bożym Życiu, a to oznacza konieczność uczenia się niewiedzy. I o ile dobrze jest uporządkować mapę, wyznaczyć jasny szlak i potrafić go racjonalnie obronić, o tyle wszelkie próby ustanawiania nieba na ziemi (poprzez ostateczne wyjaśnienie Boga) skazane są na niepowodzenie. Ludzie, którzy za wszelką cenę usiłowali stworzyć na ziemi raj, zazwyczaj upodabniali ją do piekła. Dlaczego ktoś miałby traktować poważnie chrześcijan, którzy głoszą, że autentyczna wiara nie współegzystuje z chorobą ciała, widząc jak ci sami ludzie chowają później swoich zmarłych i zbierają pieniądze na leczenie najbliższych? Dlaczego ktoś miałby przysłuchiwać się naszym opowieściom o banalnie prostej Ewangelii, widząc jednocześnie jak budujemy międzydenominacyjne mury i getta jedynie słusznych wykładni biblijnych sformułowań?

Kieszonkowy Bóg nie jestem Bogiem chrześcijaństwa

Istotą każdego fundamentalizmu jest przekonanie, że oto udało się uchwycić Absolut, zamknąć w szkatułce określonych słów, obrazów lub form i przetransponować do postaci gwarantującej masową redystrybucję. Jednak Bóg opuszcza złote klatki naszych wyświechtanych sloganów ze skutecznością równą opuszczeniu żydowskiego grobu. Słuchałem ostatnio historii ateistki, która nawróciła się na chrześcijaństwo w konsekwencji doświadczenia głębokiej miłości do nowonarodzonego dziecka i towarzyszących jej później duchowych poszukiwań. Stanowczo zbyt często nie potrafiłem spotkać się z ludźmi w miejscu ich spotkania z Tajemnicą, oferując w zamian “proste”, “skuteczne” i “niezwykle efektywne” trzy kroki do zbawienia, powtórzenie określonej modlitwy lub wyjście na środek podczas kaznodziejskiego zaproszenia do Jezusa. A może – mówiąc słowami jednego z chrześcijańskich myślicieli – Bóg mieszka głębiej? Często zastanawiamy się dlaczego nasze ewangelizacyjne wysiłki giną zazwyczaj w odmętach rwącej rzeki sekularyzacji. Może dlatego, że Bóg nie mieszka w trzyzdaniowych hasłach, lecz znacznie głębiej, tam gdzie nie zwykła się zapuszczać powierzchowna, uproszczona konwencja naszych czasów? Może dlatego, że Ewangelia zawiera w sobie nie tylko najłatwiejsze odpowiedzi, ale i najtrudniejsze pytania? Może dlatego, że słuchający nas ludzie zachowują resztki zdrowego rozsądku i nie chcą uwierzyć w Boga “rozwiązującego wszystkie problemy”? Jakże przewrotnie brzmią dzisiaj definicje “wielkiej wiary”, która przestała być dłużej abrahamową wyprawą w nieznane, czy też cierpliwą zgodą na Boże milczenie, przyjmując formę niedojrzałego skandowania wyuczonych na pamięć formułek, zaklinających de facto zbuntowaną rzeczywistość… Tych rzekomych oczywistości boję się bardziej, niż wątpliwości. Boję się utracić ową bojaźń Bożą, która jest efektem zrozumienia Bożej transcendencji, oddalenia i – powtarzając za Kierkeegardem – nieskończonej różnicy jakościowej. Boję się, iż pewnego dnia zbuduję z klejnotów Egiptu (drogocennych przeżyć i zwycięstw przeszłości) złotego cielca i uznam go za boga, który wyprowadził mnie z ziemi egipskiej. Bałwochwalstwo nie jest bowiem domeną częstochowskich kościołów, lecz stałą pokusą zagrażającą umysłom wybierającym prostego, oczywistego i programowalnego Boga. W erze kieszonkowych minikomputerów, pozwalających na szybkie uporządkowanie rzeczywistości, trudno wierzy się w Boga, który nie mieści się w kieszeni i nie reaguje na wystukiwane pospiesznie polecenia. Cóż, człowiek zawsze stawiał Bogu tylko jeden warunek pokojowej współegzystencji – Boże, idź być Bogiem gdzieś indziej!

Uczciwe spojrzenie na Ewangelię pozwala dostrzec, iż Jezus Chrystus nie ogłosił się metą, lecz drogą. Wczesny Kościół słuchał ludzi, którzy dotykali dłoni Chrystusa, jednak w centrum ich wiary znajdujemy prawdę o Bogu “mieszkającym w światłości niedostępnej, którego nikt z ludzi nie widział i widzieć nie może”. Utrata eschatologicznej perspektywy w życiu Kościoła, owej tęsknoty za objawieniem się Bożej chwały i “poznaniem, tak jak jestem poznany”, zawsze prowadzi do zwyrodniałej formy wiary. Wiary niedojrzałej, lgnącej do oglądania, do ciągłych mmsów z nieba potwierdzających słuszność obranej drogi. Czyż nie jest tak, że chrześcijańskie fundamentalizmy (charyzmatyczne, uświęceniowe, biblijne(!), maryjne i wszystkie inne) wydają się posiadać Boga, podczas gdy autentyczne chrześcijaństwo zasadza się na szukaniu Go? Czy oby jedyną formą posiadania Boga na tym etapie historii zbawienia nie jest poszukiwanie Go w miejscu, w którym zechciał objawić się człowiekowi – w Chrystusie? Zbyt często ziemia obiecana – pawłowa nadzieja chwały – wydaje się na tyle mglistą ideą, że z tęsknoty za kieszonkową dostępnością Boga tworzymy złotego cielca z uświęconych zwycięstwem łupów Egiptu.

Nie bojąc się przepastnych pytań

Prawda jest w Jezusie – stwierdził apostoł Paweł. Stawiając tą tezę przed światem, nie powinniśmy zapomnieć o racjonalnej, uwzględniającej zasady współczesnego dyskursu, apologetyce. Potrzeba wysiłków intelektu, pokory i ponadnaturalnej pomocy Bożej łaski w procesie wykazywania przed światem, że prawda dotycząca rzeczywistości zamieszkała w żydowskim nauczycielu. Bóg został ludzkości objawiony – opisany i opowiedziany – przez Chrystusa, ale w swojej najgłębszej naturze wciąż pozostaje nieodkrytą Tajemnicą, przekraczającą zdolności naszego pojmowania. Staramy się uchwycić Jego istotę przez metafory i analogie, zanurzamy się w odmęty teologii negatywnej, ale co jakiś czas zmuszeni jesteśmy stanąć przed bramą Tajemnicy, szepcząc w zamyśleniu: nie wiem. Ostatecznie, Boże myśli wciąż nie są naszymi myślami, nawet wtedy, gdy jesteśmy myśli chrystusowej…

Istnieje szereg zagadnień, które trudno rozstrzygnąć za pomocą dostępnych instrumentów poznawczych. Do takich zaliczyć należy choćby relację pomiędzy Bożą i ludzką wolnością (predestynacja – wolna wola), lub też kwestię głębokiego, wewnętrznego zróżnicowania chrześcijaństwa. Mocno wierzę w sens konstruowania rozsądnych prób rozwiązania tych dylematów, przy czym rozczarowania nie powinny prowadzić nas do frustracji, lecz raczej do kontemplacji nad cudownością boskiego Zamysłu. Cóż, zakończę te nieskładne rozważania słowami Tomasa Halika, które wydają mi się adekwatne do poruszanych zagadnień:

Uczeń Jezusa nie może bać się chodzenia po wodzie. Nie może bać się przepastnych pytań, nad którymi nie wiodą potężne mosty definitywnych odpowiedzi.

  • 71 Wpisów
  • 0 Komentarzy
Szczęśliwy mąż i ojciec, prawnik, absolwent prawa na Uniwersytecie Śląskim oraz teologii w Wyższej Szkole Teologiczno-Społecznej w Warszawie. Zaangażowany w szereg inicjatyw chrześcijańskich. Redaktor Naczelny portalu nalezecdojezusa.pl oraz współtwórca portalu myslewiecwierze.pl. Interesuje się historią chrześcijaństwa w kontekstach społecznych i kulturowych, filozofią oraz apologetyką. Od kilku lat zachwycony Chrystusem jako Osobą, Ideą i Odpowiedzią.