Świat sprzeczności czy paradoksów

Żyjemy w świecie splątanym jak gordyjski węzeł. Legenda głosi, że ten kto go rozwiąże, zostanie władcą świata. Nad jego zawiłościami pochylają się wszystkie wielkie ideologie, swoich sił od wieków próbują znakomici myśliciele. Przed zadaniem rozwikłania życiowej zagadki staje tak naprawdę każdy świadomie stawiający czoła życiu człowiek.

Ideowa układanka

Życie bowiem nie jest proste. Przed oczami dzisiejszego człowieka jak nigdy dotąd rysuje się przerażający spektakl; na nieboskłonie dzisiejszego świata idei z wielkim hukiem zderzają się bowiem sprzeczności, pędzące niczym ciała niebieskie w przestrzeni kosmicznej

Idee mają rzeczywiście coś z gwiazd; są jedynym źródłem światła, gdy nasz świat spowije bezksiężycowa noc zła. Wzniosłe koncepcje wolności, równości, sprawiedliwości, miłosierdzia, współczucia, szczęścia i wielu innych są jak gorejące w czerni nocy ciała niebieskie, które człowiek odnalazł i pokochał. Wskazują one bowiem drogę błąkającym się po bezdrożach upadłego świata ludzkim karawanom. Wprawiają w ruch. Dają nadzieję na odnalezienie krainy wiecznego dnia. 

Problem pojawia się, gdy pojawia się potrzeba zintegrowania jaśniejącego przed nami gwiazdozbioru w jedną spójną mapę. W jaki sposób pogodzić wolność i równość? Czy istnieje możliwość bycia miłosiernym i pozostania sprawiedliwym? Jak można uratować jednostkę przed dyktaturą ogółu i ogół przed rozpasaniem jednostki? Czy w świetle gwiazdy radości istnieje miejsce na jej smutny odpowiednik? Gdzie znajduje się miejsce, w którym porażka cierpienia łączy się z triumfem szczęścia? 

Porażka modernizmu

Ten właśnie problem sprzeczności stanowi prawdziwy gordyjski węzeł życia. Najprostszym rozwiązaniem, które stosuje większość, jest poświęcenie jednej z idei na ołtarzu drugiej. Właśnie u stóp tych ołtarzy rodzą się wszystkie nowoczesne ideologie oraz filozofie. Widzimy jak najwyższy kapłan socjalizmu Karl Marks zgina kolana przed równością, śmiało rzucając wolność na pastwę ofiarniczych płomieni. Naprzeciw niego powstaje jednak pierwsza obiektywistka – Ayn Rand, która czyni odwrotnie. Schopenhauer odwraca się ze wstrętem od woli, rodzącej jedynie cierpienie. Nietzsche jednak wydobywa ją ze śmietnika i stawia na piedestale, gardząc przy tym krępującą jej ruchy ckliwością sumienia. Nawet znużony szaleństwami modernizmu postmodernizm, chcąc w ten sposób pojednać przeciwieństwa, odrzuca samą koncepcję prawdy i ogłasza arbitralny rozejm; ale tak naprawdę niczego nie jedna. Raczej zamiata tylko problem pod dywan, a przy okazji dyskretnie pali tym samym kadzidło na cześć pokoju, osiągniętego za cenę prawdy. 

Używając terminologii zaczerpniętej z psychologicznej teorii relacji z obiektem Ronalda Fairbairna (choć tu w znaczeniu nieco odmiennym od pierwotnego), świat błądzi rozszczepiając rzeczywistość oraz idealizując jej część – czyli przeciwstawiając jedną ideę (ubóstwianą) drugiej (którą się w zupełności deprecjonuje). Prawdą jest, że dzisiejsza filozofia jest dywergentna; startuje z tego samego punktu, ale rozchodzi się w wiele stron. Patrząc z historycznego punktu widzenia (mówimy o świecie Zachodu), rodowód wszystkich w ten czy inny sposób wywodzi się z ojcowskiego domu chrześcijaństwa. Innymi słowy, większość czołowych filozofów odwraca się od Chrystusa, ale nie oznacza to, że zwraca się w tę samą stronę; każdy proponuje odmienną wizję świata oraz alternatywę dla Ewangelii. Boga nie ma; pozostaje pytaniem otwartym, co jest i co powinno być. Jak pisał Gilbert Keith Chesterton, dzisiejsi ludzie uciekają od ogniska chrześcijaństwa, dzierżąc w swoich rękach wyrwaną z niego pojedynczą pochodnię konkretnego ideału, który wcześniej stanowił element całości ewangelicznej konstrukcji. Droga modernisty zaczyna się od opuszczonego Kościoła, ale biegnie na wszystkie możliwe strony, niczym ścieżka pierwszych ludzi startująca od zamkniętej Bramy Raju na wszystkie krańce przeklętego przez Boga świata.

Rozwiązaniem nie jest również tzw. “umiarkowanie”; idee nie są bowiem po to, by jedynie nawzajem się ograniczać. Doskonały “umiar” w podążaniu za każdą z nich równałby się bezruchowi – kompletnemu zamarciu dynamizmu. Prawdziwą sztuką jest bowiem zachować przeciwieństwa w ich pierwotnym rozmachu, pozostawić generujące olbrzymią energię napięcie, w którym nie staną się one sloganem, wytartym przez ich niekończące się stępianie. Innymi słowy – nie chcemy, by przepaście radości i smutku zasypała szarość obojętności. Chcemy raczej wiedzieć, kiedy (choć może być to zbyt śmiałym określeniem) rzucać się w otchłań jednej lub drugiej. Znać miejsce na łzy oraz na śpiew.

Zbieżność przeciwieństw

W pierwszej części tego artykułu rozpocząłem od niebiańskiego świata idei – gwiazd, by w drugim zwrócić się do świata ideologii – ludzkich przewodników po niebieskim firmamencie. Chciałbym zaś teraz jednak wrócić do punktu początkowego – tym razem jednak poszukać rozwiązania nakreślonego problemu. Jak do wszystkich tych kwestii ma się chrześcijaństwo, Kościół, Biblia? Czy rzeczywiście jesteśmy skazani na życie w świecie nierozwiązywalnych (a przez to beznadziejnych) sprzeczności?

W znalezieniu odpowiedzi kluczowy okazać się może termin Coincidentia oppositorum, oznaczający “zbieżność przeciwieństw”. Rozwinął go średniowieczny teolog oraz filozof Mikołaj z Kuzy. Zauważył on, że w Bogu w doskonały sposób zbiega się to, co dotychczas było tylko sprzeczne. Pisze zaś o tym w ten sposób:

“Bowiem Ty ukazałeś mi, że nie możesz być oglądany nigdzie indziej jak tam, gdzie pojawia się niemożliwość i na drodze stoi. […] Bowiem [u Ciebie] niemożliwość staje się koniecznością. Odnalazłem siedzibę, gdzie mieszkasz objawiony – siedzibę otoczoną zbieżnością przeciwieństw. I [ta zbieżność] jest murem Raju, gdzie Ty sam spoczywasz” (Mikołaj z Kuzy, De Visione Dei, rozdz. 9, tłumaczenie własne z jęz. ang.). 

Rozwiązanie, które oferuje Ewangelia nie jest łatwym odrzuceniem jednej strony rzeczywistości na rzecz drugiej, ale ich pogodzeniem. Chrystus w doskonały sposób jedna ze sobą pokłócone bez Niego idee. Zamienia sprzeczności w paradoksy. Dopiero w Nim spełniony zostaje zamysł, “aby łaska i wierność się spotkały, A sprawiedliwość i pokój pocałowały. Wierność wyrośnie z ziemi, a sprawiedliwość wyjrzy z niebios” (Psalm 85, 11-12). Sama mnogość interpretacji Jego osoby, ogrom “historycznych Jezusów” powstających w ograniczonych umysłach historyków dowodzi tego, jak bardzo przezwycięża On w sobie sprzeczności, nad którymi zmaga się świat. Czyż Ten, o którym świat mówi na przemian, iż był radykalnie pacyfistycznym hippisem lub zbrojnym rewolucjonistą politycznym, nie otrzymuje tym samym świadectwa iż jest kimś ponad to? Czy Ten, w którym jedni widzieli smętnie moralizującego cierpiętnika, a drudzy radosnego piewcę humanistycznie pojętej wolności sumienia, nie jawi się w tym świetle jako znacznie większa tajemnica? Rzeczywiście, pośród ogromu prostych ideologii lub opętanych jedną jedyną ideą filozofii, tylko Chrystus jawi się jako zbieżność przeciwieństw – żywy paradoks, mikrokosmos odzwierciedlający złożoność wszechrzeczy. Odpowiedzią, którą Ojciec oferuje światu pogrążonemu w niekończących się walkach o właściwą interpretację niebieskiego firmamentu, jest światło Słońca, którym jest Jego Syn. To jedyna gwiazda, która świecąc, przegania ciemność nocy i jedyne ciało niebieskie, które nie tylko świeci, ale również grzeje ciepłem swojego Ducha. 

Jestem również przekonany, że piękno złożoności Chrystusa oraz paradoksów chrześcijaństwa jest czymś więcej niż tylko orężem apologetycznym; cały Kościół jest bowiem powołany do ich dostrzeżenia oraz odzwierciedlania. Jezus pozbawiony wewnętrznego napięcia pomiędzy pozornie sprzecznymi wartościami będzie Jezusem… płaskim. Nieadekwatnym do szerokiego krajobrazu rzeczywistości i jej problemów. Teologia sprowadzająca Boga do jednej (lub choćby nawet trzech, jak chciał tego liberalny teolog Adolf von Harnack) idei będzie zawsze herezją – czyli teologią równi pochyłej, skazaną na samozagładę w przepaści ekstremum. 

Powiada się, że Aleksander Wielki stając naprzeciw nierozwikłanego jak dotąd gordyjskiego węzła, dobył miecza, po czym po prostu go przeciął. Rozwiązanie dawane przez Boga jest podobne – wszak “Słowo Boże jest żywe i skuteczne, ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, zdolne osądzić zamiary i myśli serca” (List do Hebrajczyków 4, 12). Ostrze Bożego Objawienia rzeczywiście kładzie kres beznadziejnej plątaninie egzystencjalnych sprzeczności. 

Ten tekst nie wyczerpuje tematu. Nie jest nawet argumentem w dyskusji – raczej dopiero tezą. Na rozważania poświęcone konkretnym paradoksom przyjdzie czas w następnych tekstach. Zwyczajnie, jest ich dużo więcej niż dało się tu wymienić. 

  • 35 Wpisów
  • 0 Komentarzy
Filip Łapiński - finiszujący student psychologii i socjologii na Uniwersytecie Warszawskim. Członek zboru stołecznego Kościoła Zielonoświątkowego w Warszawie. Blisko 12-letnia podróż na drogach wiary w Chrystusa jest największą przygodą jego życia. Uwielbia czytać i próbuje pisać. Pracuje jako sekretarz redakcji naukowego czasopisma.