„…Wy, którzy nie wiecie, co jutro będzie. Bo czymże jest życie wasze? Parą jesteście, która ukazuje się na krótko, a potem znika.” (1 Ptr 4:14)

Ten wyjazd zaplanowałyśmy kilka miesięcy temu. Bilety kupione są już od dawna. Nawet udało mi się znaleźć hotel stosunkowo niedaleko Île de la Cité, bo to właśnie katedra Notre Dame otwierała listę miejsc, które chciałam zobaczyć w Paryżu. Być może właśnie dlatego, że – Deo volente – pierwszy majowy weekend mam spędzić w Paryżu, wydarzenia poniedziałkowego wieczoru tak mnie poruszyły. Bo jak się okazuje, nie będzie nam dane zwiedzić jednej z najsłynniejszych budowli chrześcijańskiego dziedzictwa kulturowego i architektonicznego. Zamiast piękna i zachwytu, raczej nastawiam się na smutny widok poczerniałych murów pozbawionych dachu i iglicy, i unoszący się jeszcze w powietrzu swąd pogorzeliska.

Bezradność i niepewna przyszłość

Gdy w poniedziałek wieczorem oglądaliśmy nagrania świadków pożaru, najbardziej uderzyła mnie wszechobecna bezradność. Oto płonął jeden z najważniejszych europejskich zabytków, symbol Paryża, ponad osiem wieków historii. Czterystu strażaków przez wiele godzin starało się opanować ogień, jednocześnie próbując ratować relikwie i dzieła sztuki znajdujące się w środku. Tłumy paryżan oraz turystów bezradnie przyglądały się temu potwornemu widokowi; wielu ze łzami w oczach, inni na kolanach szepcząc ciche modlitwy, jeszcze inni nagrywając relacje, by za pomocą mediów społecznościowych mogła je zobaczyć reszta świata. Nie mogli zrobić nic, by zatrzymać ogień, mogli jedynie stać bezradnie i patrzeć na szalejący żywioł. Jedno dramatyczne nagranie pokazywało płomień buchający z przepięknych witraży rozety, inne chwilę, gdy płonąca iglica zawaliła się do środka świątyni. Dokładnie tak, czasami, walą się nasze plany. Na przykład moje o zwiedzaniu katedry Notre Dame.

Dzięki Bogu pożar nie pochłonął żadnych ofiar, a chociaż kilku funkcjonariuszy zostało rannych, na szczęście, wg doniesień mediów, ich stan nie jest ciężki. Jednak poniedziałkowe wydarzenia sprawiły, że po raz kolejny otworzyłam list św. Jakuba, rozdział czwarty od 13 wersetu: A teraz wy, którzy mówicie: Dziś albo jutro pójdziemy do tego lub owego miasta, zatrzymamy się tam przez jeden rok i będziemy handlowali i ciągnęli zyski, wy, którzy nie wiecie, co jutro będzie. Bo czymże jest życie wasze? Parą jesteście, która ukazuje się na krótko, a potem znika. Zamiast tego, winniście mówić: Jeżeli Pan zechce, będziemy żyli i zrobimy to lub owo. Wy natomiast chełpicie się przechwałkami swoimi; wszelka tego rodzaju chełpliwość jest zła. Kto więc umie dobrze czynić, a nie czyni, dopuszcza się grzechu. Fragment ten przypomina nam o tym, co zobrazował pożar katedry Notre Dame – o ulotności i swoistej niepewności inherentnej dla życia na Ziemi. Gdyby ktoś zadał mi pytanie, gdy zaczynałam planować wycieczkę do Paryża, skąd mam pewność, że katedra Notre Dame, czy Luwr lub Wieża Eiffla, na pewno będą tam jeszcze stały za kilka miesięcy, prawdopodobnie w pierwszym momencie spojrzałabym na niego raczej zaskoczona takim pytaniem. Po chwilowym zastanowieniu się musiałabym przyznać, że nie mogę mieć takiej pewności, ale kamienne budowle, długie na ponad sto metrów i szerokie na niemalże pięćdziesiąt, raczej nie znikają niespodziewanie ze swoich miejsc. A przecież nie jest to wykluczone. Czasami, niespodziewanie, zostają „jedynie” mocno uszkodzone.

Apostoł Jakub w powyższym fragmencie przestrzega przed chełpliwością dotyczącą poczynionych planów. Do tego, poniekąd, nawiązywał również Jezus, gdy opowiedział przypowieść o bogaczu, któremu pole przyniosło obfity plon (Łukasza 12:13-21). Chociaż główny nacisk tej opowieści spoczywa na chciwości, porusza ona również aspekt ulotności życia i niepewności, co do tego, co przyniesie przyszłość. Wspomniany w przypowieści bogacz zaplanował sobie życie na wiele lat do przodu – życie wygodne i leniwe, spędzane na dogadzaniu sobie, ucztowaniu i korzystaniu z dóbr materialnych tylko dla własnej przyjemności. Ale rzekł mu Bóg: Głupcze, tej nocy zażądają duszy twojej, a to, co przygotowałeś, czyje będzie? (w. 20).

Pesymizm, lęk, a może jeszcze coś innego?…

Wszystko to sprowadza się do jednego truizmu – nie jesteśmy w stanie przewidzieć tego, co przyniesie przyszłość. Już następna godzina może być brzemienna w wydarzenia, które zupełnie odmienią bieg naszego życia albo nawet bieg historii. Mieszkańcy Gdańska kładący się spać 31 sierpnia 1939 roku nie przypuszczali, że następnego dnia o świcie na Westerplatte rozlegną się strzały zapoczątkowujące jeden z największych koszmarów minionego wieku.

Uświadomienie sobie tego, jak bardzo niepewna jest przyszłość, pomimo naszych planów, strategii rozwoju, umówionych spotkań, zarezerwowanych biletów i wykupionych ubezpieczeń, może prowadzić do pewnego rodzaju pesymizmu, katastrofizmu albo ciągłego lęku przed potwornym-nieznanym, które może się wydarzyć, które może czekać tuż za rogiem chwili. Chociaż jako chrześcijanie nie jesteśmy wyposażeni w jakiś emocjonalny system odpornościowy, który spowoduje całkowity brak tego typu odczuć lub skłonności, Biblia wyposaża nas w broń, która ma nas przed nimi ochronić. Apostoł Paweł w liście do Efezjan podkreśla jak ważne jest, byśmy opasali biodra swoje Prawdą i nie wypuszczali z rąk tarczy wiary (Ef 6:14,16). Prawdą jest, że żyjemy na upadłej, skażonej grzechem Ziemi, na której występują katastrofy i tragedie; a jako zakładnicy czasu nigdy nie możemy przewidzieć, co przyniosą chwile, które dopiero nadejdą. Jako chrześcijanie jednak możemy mieć niezachwianą pewność, że cokolwiek one przyniosą, nie będziemy musieli mierzyć się z tym sami. A oto ja jestem z wami aż do skończenia świata, taką obietnice złożył swoim uczniom Chrystus, paradoksalnie, tuż przed swoim wniebowstąpieniem. Wcześniej zaś zachęcał, by nie trwożyło się ich serce, lecz by wierzyli w Niego oraz w Ojca (Jan 14:1). Te same słowa zachęty są skierowane i dzisiaj do nas. Bóg w swoim Słowie zachęca nas do ufności, którą pięknie wyraża psalmista: Ale ja Tobie ufam, Panie! Mówię: Tyś Bogiem moim. W ręku Twoim są losy moje (Psalm 30:15). Jednocześnie dając dowody swojej wierności i bycia godnym tego zaufania.

U innych kwestia niepewnej przyszłości zamiast lęku może wywoływać pesymizm, apatię i bierność. Jaki jest sens cokolwiek planować, cokolwiek robić lub starać się coś osiągnąć skoro tak wiele jest poza naszą kontrolą? Skoro wszystkie nasze plany mogą w mgnieniu oka być obrócone w perzynę? Dwa przytoczone powyżej fragmenty dają nam odpowiedź. Apostoł Jakub, który nie ucieka się do eufemizmów pisząc o znikomości ludzkiego życia, jednocześnie konstatuje: kto więc umie dobrze czynić, a nie czyni dopuszcza się grzechu. Z kolei w liście do Tytusa na zaledwie trzy krótkie rozdziały tekstu aż pięć razy wspomniane są dobre uczynki i raz uczynki sprawiedliwości. Nasuwa się prosty wniosek, że nie jesteśmy tu na Ziemi powołani do bezczynności. By nie było wątpliwości – nie ma to na celu „zapracowania” sobie na zbawienie lub boską przychylność, ale raczej powinno być praktycznym wyrazem wyznawanej wiary i następstwem zbawienia z łaski, dzięki ofierze Chrystusa na krzyżu, które zamienia samolubne, kamienne serce w serce gotowe do służenia i ofiarności. Jak w tym samym liście wyjaśnia Paweł jest to dobre i użyteczne dla ludzi (Tyt 3:8b). Fakt, że budynki mogą spłonąć i że jeszcze na pewno niejeden spłonie, nie powinien powstrzymywać nas przed odbudowaniem domu dla rodziny, która straciła dach nad głową. Fakt, że nie uda nam się nakarmić wszystkich głodnych lub w ogóle zlikwidować głodu na Ziemi, nie zwalnia nas z nakarmienia potrzebującego, który znajduje się tuż obok nas. Fakt, że wciąż wiele chorób nie da się wyleczyć, nie powinien odstraszyć nas od szpitalnych sal, by być dostępnymi dla cierpiących i samotnych, i być dla nich dotykiem miłości Chrystusa.

Wskazówka z listu Jakuba dotyczy więc praktycznego aspektu życia na Ziemi oraz relacji międzyludzkich. Natomiast puenta przytoczonej wcześniej przypowieści Jezusa, dotyka jeszcze innego ważnego obszaru duchowego życia. Tak będzie z każdym, który skarby gromadzi dla siebie, a nie jest w Bogu bogaty. Wędrówka przez życie nie powinna skupiać się tylko na tym, co tu i teraz, co doczesne. Powinna być również duchową wędrówką przybliżającą do Boga oraz na spotkanie z Nim w wieczności.

Przesłanie Wielkanocy

We wtorek rano, mając jeszcze w pamięci obrazy ognia szalejącego na dachu katedry Notre Dame, wychodzę do ogrodu. Nade mną błękitne niebo. Tulipany i żonkile pochylone nocnym mrozem dzielnie starają się podnosić ogrzewane promieniami słońca. Mijam czarną, spulchnioną ziemię, do której wczoraj moja siostra wsadziła nowe nasiona. Nieco dalej widać już pierwsze kiełki. Drobne, delikatne zielone łodyżki, zapowiedź plonów przyszłych miesięcy, odwieczny cykl pór roku, przemijania i życia, śmierci i odrodzenia.

Myślę o nadchodzącej Wielkanocy. Zaledwie kilka dni do tego najważniejszego w chrześcijańskim kalendarzu święta. Spacerując po ogrodzie rozmyślam o przesłaniu, nadziei i zachęcie tamtego niezwykłego poranka Zmartwychwstania. O tym, że ten cykl przemijania i odrodzenia nie będzie trwał wiecznie, w którymś momencie zapanuje ostateczne zwycięstwo życia nad śmiercią, światła nad ciemnością, świętości nad grzechem, radości nad smutkiem, dobra nad złem, odpoczynku nad cierpieniem. Zanim ostatecznie śmierć pochłonięta zostanie w zwycięstwie (1 Kor 15:54) obawiam się, że jeszcze nie jeden piękny, cenny budynek spłonie, niejedna rodzina dotknięta zostanie tragedią, wiele łez spłynie po wielu twarzach. Jednak pusty grób w starej Jerozolimie dobitnie świadczy, że kiedyś nastąpi kres śmierci, cierpienia i łez. Chrystus, ten który został ukrzyżowany, a później zmartwychwstał, odniósł zwycięstwo i dzięki temu możemy uchwycić się nadziei, która sięga poza śmierć. Bez względu na to, co dzieje się dookoła, w Chrystusie możemy mieć ufność, że Bóg współdziała we wszystkim ku dobremu z tymi, którzy Boga miłują (Rzym 8:28).

Chociaż nadzieja, którą wyznajemy w Chrystusie, dotycząca zbawienia duszy i wieczności z Bogiem, jest nieskończenie ważna, przyjście Chrystusa pokazuje nam coś jeszcze. Tęsknota do niebieskiej ojczyzny i połączenia z Bogiem wpisana w przesłanie chrześcijaństwa, nie oznacza, że życie na Ziemi jest pozbawione sensu i ma być jedynie oczekiwaniem czegoś lepszego. Jezus nie zachęcał nas z Nieba, abyśmy jakoś wytrzymali wędrówkę przez ziemski padół tylko po to, by dotrzeć do celu w wieczności. On zszedł na Ziemię, przyjął ciało i ludzką naturę, i przeszedł ją razem z nami. Dając przykład jak żyć, by nie zmarnować tego darowanego tutaj czasu, by nie pogrążyć się w apatii, lęku, pesymizmie bądź nie ulegać pustemu hedonizmowi. Pokazał jak żyć zgodnie z wolą Ojca, dla Jego chwały, służąc innym, zawsze mając przed oczami cel. Przeżyć życie tak, by miało ono sens tutaj na Ziemi i tam, w wieczności.

Naucz nas liczyć dni nasze, abyśmy posiedli mądre serce. Psalm 90:12
Trzymajmy się niewzruszenie nadziei, którą wyznajemy, bo wierny jest Ten, który dał obietnicę. Hbr 10:23

  • 13 Wpisów
  • 0 Komentarzy
Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego na wydziale filologii angielskiej i lingwistyki. Zainteresowana historią, literaturą i językoznawstwem, miłośniczka książek i podróży.